Podczas gdy Superbowl jest dla mieszkańców USA jednym z największych telewizyjnych wydarzeń roku, Polacy solidarnie je ignorują. W tym roku jednak reklamy emitowane w przerwie między połowami meczu zwróciły uwagę kinomanów na całym świecie. Po pierwsze, pojawił się pierwszy zwiastun zbliżającego się wielkimi krokami nowego filmu osadzonego w świecie Gwiezdnych Wojen, Solo. Po drugie, Netflix zaanonsował, że zaraz po zakończeniu futbolowych rozgrywek, na platformie zostanie udostępniony film Paradoks Cloverfield. Informacja ta spadła jak grom z jasnego nieba – pojawiały się co prawda informacje, że taki film jest w produkcji, jednak wcześniej nie został pokazany żaden zwiastun, nie było wieści o dacie premiery, ba, do wczoraj nawet nie było wiadomo, kto będzie dystrybutorem filmu.
Mówienie o Cloverfield jako o serii filmów jest pewnym nadużyciem. Pierwszych dwóch filmów nie łączyło w zasadzie nic, poza faktem, że pojawiały się w nich potwory oraz przynależnością do gatunku horrorów. Paradoks Cloverfield również nie powiela schematu poprzednich produkcji: tym razem akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, kiedy świat zaczyna pogrążać się w chaosie, gdyż paliwa kopalne są praktycznie na wyczerpaniu. Ostatnią nadzieją ludzkości jest umieszczony na orbicie okołoziemskiej akcelerator cząsteczek, który ma szanse zapewnić dostęp do nieograniczonej, czystej i praktycznie darmowej energii. Jednak jakakolwiek usterka może przynieść katastrofalne skutki...
Fundamentem dobrego horroru są wiarygodni bohaterowie, z którymi publiczność może chociażby w minimalnym stopniu empatyzować. Aby widz mógł odczuwać strach razem z filmowymi postaciami, musi się pojawić między nimi pewna więź emocjonalna. Doskonałym przykładem będzie tu seria Piła – ofiary Jigsawa były najczęściej samolubnymi szujami i kanaliami, dlatego jedyne, co czułem patrząc na ich tortury to obrzydzenie, a ich los zupełnie mnie nie obchodził. Podobnie było w Prometeuszu – rzekomi naukowcy niezmiennie zachowywali się jak półgłówki, więc trudno mi było wykrzesać z siebie choć odrobinę współczucia, kiedy byli masakrowani przez proto-xenomorphy. Równocześnie pierwszy Cloverfield jest przykładem filmu, który, przynajmniej w moim odczuciu, spisuje się w tym względzie wzorowo. Pomimo tego, że bohaterowie tego filmu nie zawsze postępowali logicznie i mieli cały szereg wad, to ich wiarygodność powodowała, że naprawdę obchodził mnie ich los. Nie inaczej było w wypadku Cloverfield Lane 10: trzeba być potworem bez serca, by nie kibicować głównej bohaterce, więzionej w schronie przez psychopatę.
W przeciwieństwie do dwóch poprzednich części serii, Paradoks Cloverfield zawodzi tutaj na całej linii. Dawno nie widziałem na ekranie postaci równie pozbawionych jakiegokolwiek śladu osobowości. Aktorzy są absolutnie bezsilni przy pozbawionym sensu scenariuszu i drewnianych dialogach. Trudno jest w jakikolwiek sposób przejąć się, kiedy jedna z postaci poświęca swoje życie, by pozostali mogli przeżyć, jeśli do tej pory w całym filmie powiedział dosłownie kilka zdań, a mniej uważny widz mógłby zapomnieć, że w ogóle ktoś taki pokazał się wcześniej na ekranie. Każdy z bohaterów jest całkowicie wyprany ze wszelkich resztek osobowości, trudno u nich znaleźć jakiekolwiek sensowne motywacje, każdego z nich można by było zastąpić szmacianą lalką bez żadnej straty dla filmu.
Kolejnym gwoździem do trumny filmu jest brak jakiejkolwiek spójności pokazanego świata. Zdarzenia popychające akcję do przodu najczęściej nie mają ze sobą żadnego związku, nie łączą się w żadną całość. W takim filmie można oczekiwać pewnych odstępstw od normalnej, “ziemskiej” logiki, skoro głównym elementem fabuły jest akcelerator cząsteczek, który zagina czasoprzestrzeń i śmieje się w twarz prawom fizyki. Nie zwalnia to jednak filmu z obowiązku z zachowania własnej, wewnętrznej logiki. Na stacji kosmicznej pojawiają się robaki kontrolujące umysł tylko po to, by za 10 minut zniknęły z ekranu, po czym wszyscy bohaterowie o nich zapominają. Chwilę później ściany zaczynają wciągać ludzi, by po chwili stracić apetyt i do końca filmu już nie ujawniać swoich ludożerczych zapędów… Praktycznie cały film składa się z osieroconych scen, które nijak się mają do tego, co można zobaczyć wcześniej lub później. Ostatecznie Paradoks Cloverfield wygląda, jakby ktoś bez żadnego konkretnego pomysłu zlepił w jedną całość Obcego, Coś Johna Carpentera i Poltergeista, a potem poprosił tekturowe makiety aktorów o odegranie głównych ról.
Paradoks Cloverfield jest filmem, który może się spodobać, ale tylko gdzieś między czwartym a siódmym piwem. Trzeźwy widz może nie znieść drewnianych dialogów, szkolnych błędów reżyserskich i fabuły, o której trudno powiedzieć nawet, że jest absurdalna – ona wręcz graniczy z abstrakcją. Poprzednia duża filmowa premiera Netfliksa, Bright, przekonała wielu widzów, pomimo chłodnego przyjęcia krytyków. Obawiam się jednak, że Paradoks Cloverfield jest zbyt złe, by podzielić ten los.
The Cloverfield Paradox jest filmem dla Ciebie, jeśli:
- jesteś fanatykiem System Shock, Dead Space i ubiegłorocznego Prey i uwielbiasz wszystkie kosmiczne horrory;
- uwielbiasz Mass Effect, Star Treka i łykasz kosmos w każdej postaci.