Poświęciłem się i obejrzałem tego gniota, żebyście Wy nie musieli. Spodziewałem się chały, także obyło się bez niespodzianek, ale żal pozostaje.
Poświęciłem się i obejrzałem tego gniota, żebyście Wy nie musieli. Spodziewałem się chały, także obyło się bez niespodzianek, ale żal pozostaje.
Full Metal Alchemist to jedna z najpopularniejszych nad Wisłą „animek”. Takie stwierdzenie jestem w stanie zaryzykować posiłkując się paroma rozmowami z osobami, które jakimiś wielkimi fanami japońskiej animacji nie są. Prawdopodobnie po części jest w tym zasługa transmisji wszystkich serii na nieodżałowanym Hyperze, aczkolwiek jestem przekonany, że swoje zrobiła również względna „lekkostrawność”, wynikająca po części z charakteru twórców, a po części z solidnej inspiracji europejską kulturą w kontekście świata przedstawionego.
Nic więc dziwnego, że gdy na Netflixie pojawił się pełnometrażowy aktorski Full Metal Alchemist, w moich mediach społecznościowych pojawiło się parę krótkich recenzji, postowanych nawet przez znajomych, o których nie miałem pojęcia, że oglądają jakiekolwiek anime. Opinie nie były zbyt pochlebne, delikatnie rzecz ujmując, aczkolwiek to przecież jeszcze nie powód, żeby odmawiać sobie chociażby przyjemności zaspokojenia ciekawości. Poczekałem więc, aż moje lepsza połowa wyjdzie na dłużej z domu (coby przypadkiem nie zraziła się do ewentualnego seansu z animowanym oryginałem, który uwielbiam) i na dwie godziny zaległem przed telewizorem.
Powiedzieć że zmarnowałem wieczór, to nic nie powiedzieć. Marnując czas z definicji mamy zero zysku z poświęcenia cennych minut, godzin czy dni. W tym przypadku wręcz zepsułem sobie wieczór, bo nie byłem w stanie emocjonalnie odciąć się od słabości aktorskiego Full Metal Alchemist. Ten film nie miał prawa powstać, a kiedy już został zmontowany, ktoś powinien był mieć odwagę, aby wyrzucić go do kosza.
Nie zaczyna się najgorszej – mamy dobre tempo, dramatyczne wprowadzenie, parę przyzwoitych scen. Niestety, już pierwsze sceny zdają się przestrzegać przed przesadnym natężeniem japońszczyzny. Absolutnie absurdalna jest gra aktorska, do bólu przegięta, tak słaba, że aż sprawiająca wrażenie jakiegoś rodzaju parodii. Momentami sytuację ratuje wrodzona, zapisana w scenariuszu do mangi charyzma głównych bohaterów, aczkolwiek z reguły działa to w drugą stronę – niemożliwie głupie odruchy, komiksowe miny (w negatywnym znaczeniu tego słowa), niezrozumienie charakteru postaci czy nawet głównej osi fabularnej i dziecięca maniera grzebią wiele z nawet kultowych scen.
Podobne zastrzeżenia mam do reżysera – Fumihiko Sori wyraźnie lepiej radził tworząc we względnej swobodzie. Udało mu się nakręcić parę dobrych filmów, wobec czego dostał angaż najpierw do nakręcenia animacji inspirowanej serią Dragon Age, a teraz na głowę zwalono mu tego nieszczęsnego Full Metal Alchemista. Widać wyraźnie, że Japończyk tego tematu nie czuje, nie rozumie wrażliwości stojącej za „chińskimi bajkami”, czy wreszcie nie potrafi zupełnie przełożyć tego języka na język filmu. Byłoby mi szkoda Sori’ego, gdyby nie to, że zepsuł jedno z moich ulubionych anime. Kiedy trzeba przeciągnąć, zamyka temat w dwóch słowach, podczas gdy nudne, poboczne kwestie podnosi do rangi wydarzenia wartego paruminutowego monologu.
Tą niestabilną podstawą wstrząsają bardzo nierówne efekty specjalne. W pierwszych scenach były jeszcze one nawet znośne – dosyć dobrze oglądało mi się walkę w mieście, nie raził mnie nawet komputerowo generowany Al (jedna z głównych postaci). Niestety, im dalej w las, tym wszystko zaczynało mi śmierdzieć cut-scenkami z gier komputerowych datowanymi na wczesne lata dwutysięczne.
Gra aktorska, scenografia – wszystko to sprawia wrażenie idiotycznie dziecinnego, jakby scenariusz pisał dziewięciolatek, a kostiumy projektowała dwunastolatka będąca na etapie fascynacji „animu”. Twórcy w mojej ocenie nie wykazali krzty szacunku dla kultowego materiału źródłowego i odwalili zwykłą chałturę skierowaną dla niewymagającego w ich mniemaniu odbiorcy, który chce po prostu usłyszeć, że pojawiła się ekranizacja ich ukochanej serii. Jedyną zaletą Full Metal Alchemist jest fakt, że nie został „zwesternizowany”, to jest wszystkie role są obsadzone przez Japończyków i ścieżka dźwiękowa też jest po japońsku. Do kitu z taką robotą.
Kogo może zainteresować Full Metal Alchemist w wersji aktorskiej? Tych, którzy lubią zadawać cierpienie swojej wrażliwości. Jeżeli Wasze ulubione gry to Basement Crawl, Rambo: The Video Game albo Infestation: Survivor Stories, będziecie zachwyceni.