Daleko padło jabłko od jabłoni.
Daleko padło jabłko od jabłoni.
The Sims to seria, którą można określić jednym zdaniem – gram, ale się do tego nie przyznaję. Gram długo, gram często i lubię dręczyć tych małych, wirtualnych zawadiaków wsadzając ich do basenu i pozbawiając drabinki. Kiedy Electronic Arts zapowiedziało, że będziemy mogli to robić na każdym kroku, w każdym momencie, włączając jedynie smartfona mój entuzjazm sięgnął gwiazd. I jak szybko zapłonął, tak szybko zgasł.
The Sims Mobile powinno być, jak przynajmniej mi się wydawało, ograniczoną wersją The Sims. W teorii tak jest – nadal mamy tutaj do czynienia z „hodowaniem” Simów, wpuszczaniem ich do domu, budowaniem ich relacji, a także rozwijaniem kariery. Zasady jednak zostały wywrócone do góry nogami i zupełnie odbiegają od gier które znamy i kochamy. Magia The Sims polegała na tym, że trzeba takiego wirtualnego człowieczka przebrać, pozwolić mu się wysiusiać, wykupkać, zadbać o jego stosunki z innymi Simami, o rozrywkę i o to, by się wyspał. Jeśli któryś z tych elementów był przez nas zapomniany... Cóż, pozbywaliśmy się jednego lokatora. The Sims Mobile całkowicie odwraca ten element i wprowadza system energii. Nasze Simy mają zatem ograniczoną liczbę punktów energii, a korzystając z toalety, zlewu, łóżka czy innych elementów z wystroju domu „wbijamy” im dodatkowe punkty.
Takie punkty energii możemy później wykorzystać między innymi na pracę, rozrywkę, gadki z sąsiadami czy imprezowanie. Niemalże każda wykonywana przez nas czynność wymaga od nas punktów energii, które, choć jest ich 30, bardzo szybko się kończą i chcąc nie chcąc musimy zaiwaniać do wirtualnego kibelka, żeby móc pogadać z psiapsiółą o jej jakże uciążliwym dniu pracy. Ten model zdecydowanie miałby ręce i nogi, gdyby nie fakt, że łóżka, kibla, zlewu czy innych elementów wystroju wnętrz (wbrew pozorom jest ich naprawdę bardzo mało) możemy używać w celu uzyskania tych kilku punktów energii raz na kilka (jak nie kilkanaście) godzin. Jak w innych grach opartych na paskach energii, i tutaj musimy wtedy cierpliwie czekać na ich regenerację (pasek regeneruje się dość szybko, ale i tak wkurza). Zabawa kończy się wtedy po kilku minutach. Plusem jest to, że przed wyjściem z gry możemy dać naszemu Simowi zadanie, które będzie wykonywał przez kilka godzin.
W grze możemy, oczywiście, przebierać naszego Sima, choć tutaj możliwości są naprawdę niezwykle ograniczone. Chyba że szastacie kasą na prawo i lewo. Wtedy ograniczeniem jest wyłącznie zasób waszego konta. Prawdziwego, oczywiście. To samo tyczy się naszego domu. Jeśli spodziewacie się, że jak w Simsach będziecie dziergać kasę i później wydawać ją na znakomitości znajdujące się w wirtualnym sklepie, to nie możecie się bardziej mylić. Takie elementy wystroju najpierw trzeba odblokować, a później... i tak nie będzie was na nie stać, bo sporo gadżetów jest tu dostępna jedynie poprzez używanie waluty premium.
W trakcie rozgrywki możemy zabawiać Simy w przydomowym ognisku, wysyłać je do pracy czy na imprezki. W robocie, podobnie jak w domu czy na imprezie, zużywamy energię na poszczególne czynności. Tutaj jednak wykorzystujemy prawie godzinne wydarzenia (czas wydłuża się na kolejnych szczeblach naszej kariery), którego czas skracamy poprzez wykonywanie dodatkowych czynności. Takie wydarzenia możemy również tworzyć w domu czy na imprezie, np. w celu zacieśnienia związków z wybranym Simem. I tu tracimy kolejne punkty energii. Wynik jest taki, że przy jednym „posiedzeniu” rzadko będziemy mogli pobrykać w domu, pohasać w pracy i pobawić z innymi Simami u cioci na imieninach.
Plusem jest liczba interakcji, w które możemy wchodzić i zadań, jakie tutaj wykonujemy. Na szczęście (czy też nie) twórcy przemyśleli to, że wprowadzenie paska energii będzie wymagało również zmiany sposobu, w jaki liczony jest czas. Każda czynność przez nas wykonywana (nie mylić z wydarzeniem) trwa 10 sekund. Tyczy się to zarówno snu, prysznica, jak i zapoznawania się innymi osobami. Z drugiej jednak strony odbiera to magię Simsów. To właśnie te zwykłe czynności, które można wymierzyć na czas powodują, że Simsy wciągają nas na długie godziny, nie zaś na marne 10 minut. Nie ma w tym krzty realizmu, tego, co daje Simom w tych wszystkich grach życie.
The Sims Mobile to gra typu free2play, czyli spotkacie się tutaj z mikropłatnościami. W teorii nie musicie tutaj z nich korzystać. W praktyce jest tu sporo fatałaszków, elementów wystroju wnętrz, sprzętów AGD, RTV i innych, ale lwia część dostępna jest za walutę premium. A jeśli już o walutach mowa. Chaos – tak jednym słowem można nazwać to, co dzieje się tutaj z elementami płatności. Otrzymujemy monety (możemy za nią kupić tani sprzęt do chałupy), walutę premium (zapłacimy nią za sprzęty i stroje z wyższej półki), punkty dla domu (potrzebne do kupowania niektórych elementów w domu), punkty przyjaźni (pozwalające nam rozwijać związki), punkty mody (pozwalające nam na zakup designerskich ciuszków od projektantów) czy Kaczoleony. Jest spore prawdopodobieństwo, że którychś nie udało mi się wymienić. Podstawowy hajs nam wystarcza (bo, hej, nie mamy go na co wydawać prócz drobnych poprawek psującego się sprzętu), ale waluty premium dostajemy tyle, co kot napłakał. Od czasu do czasu ratują nas reklamy, których, na szczęście, nie musimy oglądać, jeśli nie chcemy (ale wierzcie mi, będziecie chcieli, żeby zdobyć walutę).
Jedną z niewielu rzeczy, która w tej grze mi się podoba jest oprawa graficzna. The Sims w sumie nie odbiega zbytnio od wersji na pecety. Dźwięki i muzyka w grze również przywodzą na myśl Simsy. Twórcy postarali się zachować również wiele elementów humorystycznych. Podczas rozgrywki będziemy zatem podziwiać gładkość blatu, narzekać na źle wykorzystane memy czy wdawać się z klientem w rozmowę o bułeczkach. Ogromnym plusem gry jest również polska wersja językowa, która jest naprawdę niezła.
The Sims Mobile miało ogromny potencjał, który został ubity w zarodku. Marny pomysł z paskiem energii i kompletne odarcie z Simsowskiej duszy spowodowało, że jest to kolejne klepadełko, jakich wiele w App Store i Sklepie Play. Jak kocham Simsy, tak do gry w tę abominację się nie przyznam.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!