Iconoclasts można co nieco zarzucić, ale pomimo wad dzieło Joakima Sandberga potrafi zaoferować mnóstwo świetnej zabawy.
Iconoclasts można co nieco zarzucić, ale pomimo wad dzieło Joakima Sandberga potrafi zaoferować mnóstwo świetnej zabawy.
Napisałem w tytule, że Iconoclasts nie jest kolorową platformówką dla najmłodszych, gdyż pierwsze, co rzuca się w oczy po uruchomieniu gry, to właśnie oprawa wizualna. Niesamowicie kolorowa, przyjazna dla oka, wręcz zachęcająca do tego, by rozpocząć kampanię i spróbować swoich sił. Szybko jednak okazuje się, że mamy tutaj do czynienia z metroidvanią, a więc przedstawicielem gatunku, który wymaga nieco większych umiejętności aniżeli bezmyślnego skakania przed siebie i rozwalania napotkanych przeciwników. Poza tym historia, o której napiszę później, skierowana jest do dorosłych odbiorców.
Powyższe nie zmienia jednak faktu, że to właśnie grafika jest jedną z największych zalet Iconoclasts, czyli gry niezależnej stworzonej w całości przez Joakima Sandberga. Tylko jego. Jedynego. Samego. Choć oprawa mocno nawiązuje do klasycznych platformówek, tak naprawdę od razu widać, że recenzowana produkcja nie miałaby prawa istnieć przed laty. Poszczególne lokacje zostały wykonane w dwóch wymiarach, ale każda z miejscówek, jaką odwiedzamy w trakcie zabawy, jest wypełniona detalami. Spójrzcie tylko na dołączone screeny i spróbujcie przypomnieć sobie tytuły z lat 90. ubiegłego wieku. Różnicę widać jak na dłoni.
Z ładnej miski się nie najesz - głosi stare przysłowie. Dlatego też pod fenomenalną oprawą Iconoclasts kryje się niesamowicie angażująca rozgrywka. Już od samego początku widać, że trzeba wysilić szare komórki, by osiągnąć postępy w kampanii. Szybkie wciskanie przycisku ataku oczywiście mocno się przydaje (dostępne jest między innymi strzelanie bronią palną czy też pokonywanie wrogów za pomocą klucza francuskiego), ale niewiele zdziałamy, jeśli nie zdołamy rozwiązać mniej lub bardziej skomplikowanych zagadek środowiskowych. Tych w Iconoclasts jest całe mnóstwo.
Czasem wydaje się, że autor Iconoclasts wymaga od gracza niemożliwego, zmuszając go do aktywowania platformy, a następnie szybkiego przemieszczenia się na drugi koniec ekranu. Po wielu próbach sprintowania orientujemy się, że to, co próbujemy zrobić jest najzwyczajniej w świecie głupie, bo u góry jest inny mechanizm, który zablokuje kolejny, co ostatecznie pozwoli nam swobodnie dotrzeć do celu. Innym razem możemy próbować w nieskończoność strzelać do bomb chcąc odblokować skrót, ale o tym, że popełniliśmy błąd przekonamy się kilkanaście minut później, kiedy to nasza giwera zostanie wyposażona w nowy rodzaj pocisków.
Łamigłówki to jedno, ale jak już wspomniałem, w Iconoclasts nie brakuje walk z przeciwnikami. Obok szeregowych wrogów, którzy na standardowym poziomie trudności (można również wybrać hardkorowy) nie są szczególnie wymagający, gra oferuje liczne pojedynki z bossami. Szefowie niejednokrotnie potrafią dać w kość. Zmierzymy się między innymi z jednookim robotem, ogromnym kotem, mierzącym 140 cm w kapeluszu samurajem, wielką zieloną czachą z dwoma działami czy też ludźmi mającymi istotne znaczenie dla samej fabuły. Każda taka walka jest na swój sposób unikatowa, bo starcia rozgrywane są na oddzielnych planszach, a nasi wrogowie dysponują odmiennym wachlarzem ciosów. Trudno więc pokonać ich za pierwszym razem. Trzeba najpierw poznać zachowanie bossa, nauczyć się unikać jego ataków, a dopiero potem myśleć o wygranej.
Omawiając walki należy zaznaczyć, że Iconoclasts jest produkcją, która na pierwszym miejscu stawia umiejętności gracza. Dlatego też na YouTube dostępne są filmiki pokazujące starcia z bossami bez ponoszenia żadnych obrażeń, a nawet bez korzystania z uprage’dów. Warto jednak odnotować, że gra oddaje do dyspozycji całkiem przyzwoity system craftingu. Zbierając odpowiednie przedmioty możemy wytworzyć rzeczy, które dadzą nam tymczasową przewagę. Na przykład zwiększą szybkość poruszania się Robin czy też pozwolą jej dłużej nurkować. Nurkować? A, no tak. Przecież napisałem, że lokacje są naprawdę zróżnicowane.
No dobrze, ale o co w tym wszystkim chodzi? Zwykle mówi się, że fabuła w platformówkach ma drugorzędne znaczenie i stanowi pretekst do zabawy, ale Iconoclasts kładzie spory nacisk na opowiadaną historię. Główna bohaterka ma na imię Robin i zamierza pójść w ślady swojego zmarłego ojca, który tak samo jak ona fascynował się naprawianiem rozmaitych maszyn. Akcja gry toczy się jednak w świecie opanowanym przez fanatyków religijnych, gdzie jakiekolwiek próby majsterkowania nie mają racji bytu. Więcej – nikt nie może wykonywać prac, do których nie został wyznaczony, a jeśli się sprzeciwi, to cóż… Będzie to jego ostatnia decyzja w życiu. Dlaczego? Przecież to niedorzeczne, prawda? W pewnym sensie tak, ale odpowiedzi na najbardziej nurtujące nas pytania otrzymamy w toku rozgrywki, bo Robin spróbuje dowiedzieć się, dlaczego obowiązuje zakaz dokręcania śrubek i nie tylko.
Zamiast krótkich dialogów i niezbyt obszernych przerywników filmowych, Iconoclasts wielokrotnie zmusza do czytania rozmów pojawiających się w chmurkach nawet przez dobrych kilka minut. Poza tym, co najbardziej istotne, czyli rozwojem fabuły, wymiany zdań między bohaterami pozwalają nam dowiedzieć się więcej na temat otaczającego nas świata czy też nastawienia postaci względem siebie. Na szczęście jednak NPC nie połknęli kija od szczotki, w efekcie czego niejednokrotnie rzucają śmiesznymi dowcipami, serwują nam gry słowne czy też po prostu doprowadzają do sytuacji, w których ciężko się nie uśmiechnąć.
Iconoclasts nie jest oczywiście idealne. Wcześniej napisałem, że gra posiada system tworzenia przedmiotów, ale w istocie nie mają one większego wpływu na rozgrywkę. To jedynie tymczasowe modyfikatory, które mogłyby pojawić się ewentualnie obok systemu rozwoju postaci z prawdziwego zdarzenia. Same nie oferują jednak niczego, czym warto byłoby się zainteresować. Odniosłem również wrażenie, że gdzieniegdzie przesadzono z liczbą przeciwników widocznych na ekranie. A właściwie niewidocznych, bo zlewających się w jedną całość. Takie fragmenty sprawiają, że walka bywa chaotyczna, a osiągnięcie celu, tj. pozbycie się wrogów, możliwe jest jedynie poprzez wciskanie przycisku ataku z nadzieją, że celujemy w odpowiednim kierunku.
Świetne, zapadające w pamięć walki z bossami, naprawdę udana (choć rozkręcająca się zbyt wolno) fabuła, zróżnicowane i genialnie wykonane lokacje, fenomenalnie zaprojektowane zagadki środowiskowe i… niewykorzystany potencjał w zakresie tworzenia nowych przedmiotów – oto Iconoclasts w skrócie. Czy trzeba dodawać coś więcej?
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!