Mam dobre przeczucie co do ulgi podatkowej dla twórców polskich gier. Nie, nie spodziewam się nowego Uprising 44.
Mam dobre przeczucie co do ulgi podatkowej dla twórców polskich gier. Nie, nie spodziewam się nowego Uprising 44.
Jakiś czas temu pisałem o tym, że rząd powinien zrobić z gier element polityki historyczno-kulturowej. Jak za potarciem magicznej lampy pojawił się dżin, który spełnił moje życzenie – władza planuje wprowadzenie ulgi podatkowej dla twórców polskich gier, chociaż tylko tych polskich przez duże „Pe”. Wiemy to, że autorzy projektu przewidują możliwość odliczenia 100% kosztów kwalifikowanych w podatku dochodowym. Jakie produkcje zostaną objęte nową ulgą? Dokładnie nie wiadomo, wiadomo tylko, że będą to te dzieła, które wspierać będą państwowy wysiłek związany z promowaniem polskiej kultury.
Zanim obruszy się młode pokolenie korwinowo-balcerowiczowych neoliberałów zaznaczę, że bardzo podobne rozwiązania wprowadzone zostały już dawno temu we Francji czy Wielkiej Brytanii. Przepisy obowiązujące w Zjednoczonym Królestwie wyznaczają np. jaki dokładnie procent postaci w grze powinno być brytyjskie, ile lokacji musi zostać osadzonych na Wyspach oraz ile z zawartości gry można outsource’ować, tzn. zlecać do wykonania twórcom spoza Wielkiej Brytanii. Ulgi dla twórców gier, chociaż bez kryterium kulturowego, obowiązują też w niektórych stanach USA i w Kanadzie. Tajemnicą poliszynela jest, że na naszym kontynencie dodaje się element lokalny, aby obejść prawo unijne i zakaz nieuczciwej konkurencji (co do zasady pomoc publiczna w UE nie powinna faworyzować podmiotów „krajowych”, w praktyce stosuje się różne furtki i wybiegi – kultura jest jedną z nich).
Oczywiście jestem pełen obaw. Ma się rozumieć, że daleki jestem od pragnienia, aby rynek zalały kolejne potworki w stylu Uprising44: The Silent Shadows. Co rozsądniejsi Polacy słusznie mają wstręt przed wszelkiego rodzaju żerowaniem na źle rozumianych patriotycznych zapędach. Od wszelkiego rodzaju tandetnej literatury „ku pokrzepieniu serc” (chociaż bywały i wartościowe książki z tego nurtu), przez niezrozumiałe, bełkotliwe wiersze i sztuki, które z czasem inspirowały kwiat młodzieży do bezsensownego poświęcenia na wszelkich możliwych frontach, mijając tragiczne filmy, które dostawały nieograniczone wsparcie z uwagi na osadzenie ich na kanwie ważnych wydarzeń historycznych (1920 Bitwa Warszawska, niestety pamiętamy), aż po bieliznę z symbolem Polski Walczącej. Nie inaczej może się stać z grami, nie zaprzeczam. Z drugiej strony, możemy jeszcze podziękować pomysłodawcom tego pomysłu.
Po pierwsze, należy wyjść z założenia, które stoi u narodzin naszych obaw. Polscy twórcy gier są naprawdę świetni i chcemy, aby tak pozostalo Zarówno wielkie studia, te średnie, jak i zupełnie raczkujące stanowią pewnego rodzaju markę na świecie. W komentarzach pod artykułami o grach „made in Poland” na największych światowych portalach można przeczytać słowa o tym, że polski deweloper równa się ciekawa produkcja, wysoka jakość i pro-konsumencka postawa. Ze świecą szukać podobnych słów w notkach informacyjnych o polskich filmach, o ile w ogóle ktokolwiek poświęca im jakąkolwiek uwagę. Podobnie jest z literaturą, która z bardzo niewielkimi wyjątkami zasadniczo kisi się na naszym własnym podwórku. Wielokrotnie na łamach Gram.pl powtarzałem już, że trylogia gier o Wiedźminie jest największym polskim wkładem w kulturę masową w historii, o ile nie w kulturę w ogóle. Reszta naszego współczesnego dorobku cywilizacyjnego i społecznego w gruncie rzeczy tworzona jest na użytek wewnętrzny.
Pewnie już rozumiecie o co mi chodzi: polskie kino nie jest denne ze względu na to, że Ministerstwo Kultury i inne instytucje faworyzują kino bogoojczyźniane. Literatura nie kisi się we własnym sosie z tego powodu, że konkursy rozpisywane są na najlepsze opowiadanie o Janie Pawle II. To nie jest tak, że dobrego serialu nie da się nakręcić, bo TVP daje kasę tylko na Wojenne Dziewczyny. Problem z miałkością „tradycyjnej” polskiej kultury jest głębszy i nie da się go rozwiązać przesuwaniem ciężaru dotacji na inne akcenty. To polscy aktorzy, scenarzyści, reżyserzy i pisarze są po prostu słabi i ograniczeni – na to wpływa wiele czynników, nie zawsze można ich za to winić. Natomiast twórcy gier nie są słabi. Oni są świetni w skali ogólnoświatowej. Nie widzę więc logicznego wytłumaczenia dla wyobrażenia, że deweloperzy z 11bit Studios, geniuszy tworzących złoto w rodzaju This War of Mine czy Frostpunka mieliby zacząć wypuszczać gnioty osadzone w realiach powstania styczniowego, tylko dlatego, że dostaliby ulgę podatkową. Dodajmy, że ulgi podatkowe już funkcjonują w biznesie i są inne sposoby na obniżenie kosztów i bilansu rozliczeń ze skarbówką, chociażby wydatki na innowacje.
Polskie gry są tak tragicznie oderwane od Polski, jak polskie kino jest do niej przyssane. Stało się tak z rozmaitych względów. Po części chodzi o amerykanocentryzm całej branży i popkultury w ogóle. Jak wiadomo, żeby coś miało znaczenie, musi się dziać w Stanach Zjednoczonych. Po drugie, dochodzi kwestia radosnej swobody twórczej. Kiedy brak jakichkolwiek zachęt, aby spojrzeć w tę czy tamtą stronę, szukając inspiracji, można poddać się zupełnie własne wyobraźni – szansa na to, że najbardziej intrygującym pomysłem dla osób, które mają szeroką wiedzę, będzie akurat coś z polskiego krajobrazu jest… no nie mówię, że tej szansy nie ma, ale jest niewielka, jak i historia Polski stanowi niewielki wycinek świata (chociaż mówię z całą miłością i szacunkiem). Osobiście uważam jednak, że sporą rolę odgrywała tutaj chęć separacji, związana z traumą obcowania z miałkością polskiej popkultury. Twórcy w sposób naturalny, widząc denne polskie filmy, czytając denne polskie książki i oglądając denne polskie seriale, skojarzyli polskość z tandetą. Nie dziwię im się – dopiero od paru lat jestem w stanie nieprzymuszony obejrzeć nowy polski film, a czasami nawet i serial.
Nie widzę nic zdrożnego w tym, aby przyciągnąć z powrotem twórców polskich gier do polskiej kultury, historii, do całego polskiego świata. Polskość to nie musi być dziadostwo i pusty śmiech z Januszy i Grażyn a’la polskie kabarety. Polskość to nie musi być tandetny, teatralny honor i wojenka. Polskość to nie musi być po raz pięćdziesiąty opowieść o wsi spokojnej, wsi wesołej i poszukiwaniu pana Boga za piecem. Polscy deweloperzy zostali przegnani z Polski przez jej tandetę i uproszczenia, nieznośne dla człowieka domagającego się chociażby umiarkowanie stymulujących ram intelektualno-kulturowych. Za to możemy podziękować niezliczonym rzeszom twórców, krytyków, dziennikarzy i widzów, którzy godzili się na trwającą lata bylejakość. Teraz ci sami twórcy gier mogą nam pomóc z tej miernoty wyjść. Wypchnęliśmy ich, więc teraz pomóżmy im wrócić.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!