Graveyard Keeper to Harvest Moon dla miłośników makabry
Nielekkie jest życie grabarza. Zwłaszcza gdy zostajemy nim w wyniku dziwacznego wypadku, a nie dziedziczenia zawodu z pokolenia na pokolenie.
Chwila nieuwagi, mały wypadek samochodowy i… śmierć? Głównemu bohaterowi Graveyard Keeper się poszczęściło. Zamiast do zaświatów trafił do jakiegoś alternatywnego wymiaru i wchodzi w buty miejscowego grabarza. Po szybkim przeszkoleniu zaczynamy więc zajmować się grzebaniem zmarłych. Szybko okazuje się jednak, że zarządca cmentarza to także wojownik, rybak, ogrodnik, cieśla, budowniczy, kowal, kupiec, kurier, kapłan i chirurg w jednym. Który w dodatku w przerwach pomiędzy zajmowaniem się wyżej wymienionymi profesjami dorabia sobie na boku przy pracach rozmaitego gatunku.
Nie przesadzę pisząc, że każdy z powyżej wymienionych zawodów ma swoją własną mechanikę. Nie zawsze jest ona przesadnie skomplikowana, ale dla każdego z wymienionych musimy zapamiętać podstawy wykonywania czynności. Z czasem wchodzi nam to oczywiście w krew, ale pierwsze godziny z pewnością spędzimy starając się dojść do ładu z nawałnicą rozmaitych mechanik
W związku z powyższym od razu mam pewien zarzut. Rozwijanie się na każdym polu trochę trwa i powiem szczerze, że po pewnym czasie nieco zmęczył mnie wieczny grind. Przynieś, pozbieraj, wymień i tak w kółko. Doskonale rozumiem, że taka idea stoi za „harvestmoonowymi” produkcjami, ale przydałoby się nieco zróżnicowania w postaci losowych wydarzeń czy nieco bardziej urozmaiconych questów. Prosty system walki i sporadyczne potyczki to trochę za mało.
Gra potrafi być wymagająca na ten staroświecki sposób, który domaga się, aby obok biurka znajdowała się kartka papieru i długopis. Niektórzy NPC pojawiają się tylko w wybrane dni, a informację o tym nie zawsze znajdziemy pod ręką. Postaci oferujące nam zadania do wypełnienia nie raz zaoferują wskazówki, których nie usłyszymy drugi raz, a wyznaczane przez siebie cele nie zawsze pokrywają się z bieżącymi questami. Krótko mówiąc, warto mieć kartkę i długopis, chociażby po to, żeby zapisywać sobie obowiązki na każdy dzień – jednego musimy odprawić mszę, innego spotkać się z kupcem, jeszcze w inny dzień otwarta będzie lokacja, do której próbujemy się dostać od pewnego czasu.
Pytanie zasadnicze brzmi: czy ta gra, ze swoim ogromem zadań do wykonania, mechanik do ogarnięcia, postaci i questów do zapamiętania, w ogóle bawi? Szczerze mówiąc, nie jest to łatwe pytanie. Ja sam nie byłem w stanie powiedzieć czy Graveyard Keeper jest dla mnie rozrywką czy męką. Niejednokrotnie łapałem się na tym, że czułem frustrację z powodu powolnego progresu, długiego grindowania i powtarzalności czynności. Z drugiej strony, kiedy już udawało mi się osiągnąć jakiś cel czułem się jakbym nagiął rzeczywistość do swojej woli czy rozwikłał trudną zagadkę – czułem bezmiar satysfakcji. To tytuł w którym odnajdą się Ci z Was, którzy pozwalają sobie na poświęcenie danej produkcji mnóstwa czasu, nie oczekując jednocześnie, że twórcy sami będą ciągnąć nas za fraki i przyciągać na siłę mnóstwem sztuczek.
Warstwa audiowizualna całkowicie odpowiada temu, do jakiego gatunku gier zalicza się Graveyard Keeper. Od czasów Harvest Moona, przez Stardew Valley, zabawa w farmę (w tym przypadku cmentarz z przyległościami) to widoczek z góry i pikseloza. W tym konkretnym przypadku muszę jednak zarzucić twórcom, że mogli się nieco bardziej postarać. Widziałem wiele ładniejszych gier stworzonych w technice pixel-artu – w tym przypadku jesteśmy tylko o poziom wyżej od amatorskich tworów rodem z RPG Makera. Jeżeli chodzi o muzykę, to była tak nijaka, że po kilku godzinach wyciszyłem ją i włączyłem sobie coś w tle.
Nie mogłem się przyzwyczaić do sterowania. Z jednej strony możemy używać myszki, z drugiej przydaje się ona tylko w menu w którym rozwijamy technologie czy przewijamy mapę. Praktycznie wszystkie akcje wykonujemy za pomocą przycisku „F”, natomiast używając „E” podnosimy bele z drewnem czy wybieramy przedmiot do tworzenia na danym stanowisku rzemieślniczym (ale już pracujemy na nim przytrzymując „F”!). Z kolei mieczem walczymy naciskając „Spację”. Misz-masz.
Ogólnie rzecz biorąc, jeżeli dałem radę się nakręcić i posiedziałem przy komputerze dłużej niż godzinę, to nie grało mi się Graveyard Keepera źle. To jedna z tych produkcji, do których ciężko przysiąść, które nawet przez pierwsze minuty potrafią delikatnie odrzucać z uwagi na pewną niezgrabność projektantów. Gra jest trudna w odbiorze. Z drugiej strony, tytuł stworzony przez Lazy Bear Games oferuje pojemny świat, kupę rzeczy do odkrycia, zrobienia, skonstruowania i tym podobnych. Jeżeli nie boicie się podjąć wyzwania, jakim będzie zatopienie się w gąszczu mechanik, jeżeli nie straszna Wam konieczność powolnego, mozolnego okiełznywania wirtualnego świata, to Graveyard Keeper jest dla Was. W innym przypadku szkoda się męczyć.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!