Mini-serial od Netflixa nie przyprawi Was o zawał, ale z pewnością zaintryguje i przykuje do telewizora. Indyjskie kino ma swoje pięć minut.
Mini-serial od Netflixa nie przyprawi Was o zawał, ale z pewnością zaintryguje i przykuje do telewizora. Indyjskie kino ma swoje pięć minut.
Miniserial od Netflixa przedstawia dosyć nieskomplikowaną wizję dystopii, chociaż ciekawą ze względu na prezentowany punkt widzenia. Oto w niedalekiej przyszłości krajem wstrząsają islamskie ataki terrorystyczne. W odpowiedzi na rosnące niepokoje społeczne rząd wprowadza coś, co można nazwać polityką „zero tolerancji”. Oficjalnie środki instytucjonalnej przemocy wymierzone są w ekstremistów, ale w praktyce okazuje się, że przymusowej indoktrynacji, daleko idącej inwigilacji i ograniczeniu swobód obywatelskich poddawani są wszyscy wyznawcy Mahometa. W takich okolicznościach Nida Rahim, młoda kadetka szkoły dla oficerów służb specjalnych, muzułmanka, a przy tym zadeklarowana patriotka, ujawnia antyrządowe ciągoty swojego ojca. Jak można się domyślać, nie kończy się to dobrze dla reprezentanta starszego pokolenia.
Już czytając recenzję Sacred Games, nad którym pochylałem się w lipcu musieliście zauważyć, że poważni twórcy z Indii dużo miejsca poświęcają kwestiom napięć religijnych. Nic to dziwnego w kraju z którego wywodzi się najstarsza religia na świecie (mowa oczywiście o hinduizmie), a zarazem najmłodsza religia monoteistyczna (to będzie sikhizm). Współcześnie najgorętszym frontem walki pomiędzy religiami jest ewidentnie napięcie na linii hindusi-muzułmanie – tych drugich jest zresztą w Indiach coraz więcej, przy czym w niektórych regionach stanowią większość. Nic dziwnego, że kolejny serial Netflixa również dotyka tego problemu.
Ghoul pokazuje, że indyjskie kino potrafi być nie tylko dojrzałe, ale przede wszystkim wielkie. Obejrzałem do tej pory dwie produkcje z kraju Gandhiego i przede wszystkim poraża mnie niewiedza człowieka Zachodu na temat tego w jakich kategoriach myślą o sobie tamtejsi mieszkańcy. Zdawałem sobie sprawę z tego, że Indie stanowią wielki kraj i wielki naród, aczkolwiek… aż głupio przyznać, ale nie myślałem o tym, że oni również zdają sobie z tego sprawę. Możliwe, że to kwestia dobrze wyreżyserowanego kina, ale odniosłem wrażenie, że jest coś „amerykańskiego” w Indiach. Możliwe, że to różnorodność, wielkie możliwości (to zobaczyłem w Sacred Games), a może różne oblicza patriotyzmu i świadomość wielkiego ducha własnego narodu. Dziwne, ale to ostatnie z kolei zobaczyłem w horrorze, jakim jest przecież Ghoul.
Serial nie straszy jakoś przesadnie, chociaż zdarzają się momenty, w których zmrozi Wam lekko krew w żyłach. Tytułowy ghul to stworzenie okrutne i niebezpieczne na wielu płaszczyznach. Postępująca paranoja załogi tajnego ośrodka miesza się z szokiem, jakiego doznają, gdy wreszcie ich obawy się klarują. Twórcy dodali do tego miksu odrobinę niepewności co do właściwego charakteru zagrożenia. Ghoul objawia się ostatecznie jako miks horroru psychologicznego, klasycznego paranormal activity i thrillera wojskowego.
Każdy kto sięgnie po Ghula przede wszystkim zdziwi się, widząc naprawdę przekonywująco grających aktorów. Nikt nie tańczy, nie śpiewa, co to za Bollywood? Żaden, tak jak już mówiłem, to poważne kino. Radhika Apte w roli nidy Rahim radzi sobie równie dobrze co we wspominanym już wielokrotnie Sacred Games, nawet jeżeli maniera jej gry jest podobna, to nie zdążyła mi się jeszcze znudzić. Zdecydowanie ustępuje jednak demonicznemu Maheshowi Balraj, grającemu demonicznego Aliego Saeeda w hipnotyzującej roli opętanego szefa komórki terrorystycznej.
Oglądanie Ghula sprawiło mi autentyczną przyjemność. Dziwnie to brzmi w kontekście mini-serialu, który sprowadza się ostatecznie do szlachtowania żołnierzy zgromadzonych w podziemnym ośrodku, aczkolwiek na płaszczyźnie kulturalno-rozrywkowej jest to najlepsze określenie. Nie jest to wybitny serial, ale z pewnością warty uwagi – nie nudzi, prezentuje niespotykany punkt widzenia, osadzony jest w ciekawych realiach i na mało wyeksploatowanym gruncie subkontynentu indyjskiego. Szczerze mówiąc, po Sacred Games i Ghulu bez wahania będę sięgał po kolejne produkcje z tego kraju.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!