Miejskie legendy o duchach, makabra, erotyka i klątwa. Death Mark ma wszystko, czego potrzeba japońskiemu horrorowi.
Miejskie legendy o duchach, makabra, erotyka i klątwa. Death Mark ma wszystko, czego potrzeba japońskiemu horrorowi.
Aksys Games, wydawca doskonale znany zachodnim miłośnikom japońszczyzny, dostarczył kolejną perełkę. Death Mark na PlayStaion 4, PS Vitę i Nintendo Switch to gatunkowa mieszanka, w której dominują elementy horroru, visual novel i przygodówki detektywistycznej. Recenzja dotyczy wersji na PS4, choć można ją również odnieść do tej na Switcha. Pod względem zawartości są identyczne, a jedyną oczywistą przewagą wersji na Nintendo jest możliwość przenośnego grania.
Nie będę ukrywał, że visual novel na dużym ekranie i z padem w ręku nie jest moim ulubionym rozwiązaniem. Do takich gier zazwyczaj siadam na kilkanaście, góra kilkadziesiąt minut w każdej wolnej chwili, więc Switch w trybie tabletu z podłączonymi słuchawkami wydaje się być najlepszym zestawem. Death Mark na PS Vitę również sprawdza się idealnie, przy czym ta edycja jest sprzedawana w niższej cenie, ale za to bez szóstego, bonusowego rozdziału. Można go dokupić jako DLC za ok. 40 zł – wtedy koszt kompletnej gry na PlayStation 4/Switcha i PS Vity będzie praktycznie taki sam (ok. 200 zł).
Dwie stówy za visual novelkę/przygodówkę to całkiem sporo, ale nie będę owijał w bawełnę i od razu powiem, że Death Mark jest warte pieniędzy miłośników japońskiego horroru. Gatunkowy debiut Experience Inc., studia kojarzonego głównie z dungeon crawlerami (Operation Abyss czy Demon Gaze), to wciągająca opowieść z audiowizualnymi rozwiązaniami, które na długo zapadną wam w pamięć.
Akcja rozgrywa się we współczesnym japońskim mieście, w którym krąży legenda o tajemniczym znamieniu i śmiertelnym zagrożeniu, jakie jest z nim związane. Tak się niefartownie składa, że główny bohater dostrzega na swoim ciele ów dziwny znak i od tego momentu zaczynają się kłopoty. Młody mężczyzna nie pamięta, jak trafił do ponurej posiadłości, gdzie znajduje pierwsze informacje dotyczące znamienia. Diagnoza nie jest zbyt optymistyczna: każdy posiadacz takiego znaku na ciele gwałtownie, choć nie całkowicie traci pamięć, a wkrótce umiera.
Marnym pocieszeniem dla bohatera jest fakt, że nie tylko on jest nosicielem tytułowego znaku śmierci. Istnieje jednak pewna nadzieja na pozbycie się klątwy. Aby tego dokonać, należy wespół z innymi przeklętymi rozwikłać serię zagadek, w których pierwsze skrzypce grają tajemnicze duchy, zjawy i inne tego typu spirytystyczne byty.
Death Mark to w dużej mierze zbiór opowieści o duchach, choć scenarzystom udało się wyjść poza sztywne ramy schematu, w którym zdobywamy informacje na temat okolicznej zjawy, by w ostatniej godzinie stoczyć z nią nadnaturalną potyczkę. Nie chcę wchodzić w fabularne szczegóły, ale zaręczam, że po mocnym wprowadzeniu robi się coraz ciekawiej. Jak na visual nowelki przystało, Death Mark nie kończy się po jednorazowym dotarciu do napisów końcowych, są różne ścieżki i warianty poznawania historii – głównie dzięki konieczności wyboru pomocnika w danym rozdziale. Oprócz tego każde spotkanie z duchem może się skończyć na dwa sposoby, więc trzeba zarezerwować kilkadziesiąt godzin, by poznać wszystko, co przewidują poszczególne scenariusze.
Pod względem rozgrywki w Death Mark widać inspiracje klasykami gatunku pokroju Phoenix Wright czy Danganronpa. Czytanie dialogów i opisów sytuacji, przy świetnym akompaniamencie efektów dźwiękowych, to główne zajęcie w Death Mark, ale sporo czasu poświęcimy również na detektywistyczną eksplorację i szukanie wskazówek. Kierując snop światła latarki dotrzemy do kolejnych elementów układanki, które w krytycznych momentach trzeba będzie odpowiednio wykorzystać.
I o ile dialogi i sposób opowiadania historii jest naprawdę ciekawy i angażujący, tak próba rozwikłania niektórych zagadek nie jest moim najmilszym wspomnieniem. Dużo tu gry słownej (która miejscami utraciła atrakcyjność przez przekład z japońskiego na angielski), domyślania się brakujących wyrazów czy wręcz stosowania metody prób i błędów. Szczególnie mocno ujawnia się to w sekwencjach Live or Die. To swoiste sprawdziany naszej wiedzy i umiejętności łączenia faktów, w których trzeba odpowiadać na pytania lub ponieść śmiertelne konsekwencje. Brzmi strasznie, jednak w rzeczywistości twórcy okazali się bardzo wyrozumiali. Bo nawet jeśli polegniemy na sprawdzianie, to i tak możemy bez żadnych konsekwencji rozpocząć ten element od początku.
Death Mark jako przygodówka grozy w formacie visual novel siłą rzeczy korzysta z bardzo ograniczonych środków wyrazu. Statyczne ilustracje, opisy wydarzeń, odpowiednie udźwiękowienie – developer skupił się na tych tradycyjnych elementach i odniósł sukces. Można co prawda kręcić nosem, że po raz n-ty zaprezentowano nam nawiedzoną japońską szkołę, nawiedzony las itp., ale ten tematyczny konserwatyzm ma swój urok. Przejmujące scenerie w połączeniu z historiami "naznaczonych" i duchów nie dają o sobie zapomnieć, szczególnie, że graficy poukrywali kilka szokujących smaczków. Niektóre ilustracje w Death Mark są przeznaczone wyłącznie dla dorosłych odbiorców. Dość powiedzieć, że jeden z obrazków nie został nawet dopuszczony przez ESRB i zniknął z anglojęzycznej wersji. Innej cenzury w stosunku do japońskiego oryginału nie zauważono.
Death Mark to bardzo udany debiut specjalistów od dungeon crawlerów, którzy bazując na ograniczonych środkach wyrazu stworzyli prawdziwie emocjonujące i wciągające doświadczenie. Niektóre elementy można było lepiej rozwiązać, część problemów to wina tłumaczenia, ale mimo to żaden fan azjatyckich horrorów nie powinien ignorować Death Mark. Szczególnie w wydaniu przenośnym, bo nie wyobrażam sobie nic lepszego niż granie w taką produkcję ze słuchawkami i kołdrą naciągniętą na głowę. Immersja +100.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!