Wróciłem do World of Warcraft. Który to już raz?
MMORPG od Blizzarda wraca do mojego życia niczym bumerang. Nie na długo, ale zawsze wracam do świata Warcrafta.
Odkąd pamiętam, byłem zafascynowany World of Warcraft. Od pierwszych zapowiedzi, z których wysysałem wszystkie możliwe informacje, przez okres premiery, kiedy to zasadniczo o niczym innym się nie mówiło, aż po wszystkie kolejne dodatki. Fascynował mnie ogromny świat, pełen możliwości do rozwoju, przygód do przeżycia, znajomych do poznania, gildii w których funkcjonowanie można się zaangażować. Od samego początku jasne było, że Blizzard stworzył coś ogromnie obszernego, niemalże przytłaczającego. Wszystkiego był ogrom, a próby ogarnięcia całości nie były możliwe bez odpowiedniego zaangażowania się.
Nigdy jednak nie zostałem „pełnoprawnym” graczem w MMO od Blizzarda. Do World of Warcraft przysysałem się na miesiąc, czasami dwa – zazwyczaj odmawiając sobie w międzyczasie jakichkolwiek innych gier, czasami w ogóle jakichkolwiek innych przyjemności, po czym odrywałem się jak nasycony kleszcz. Kupowałem kartę pre-paid, albo zamawiałem kod w Internecie z dostawą za pobraniem, bo nie miałem jeszcze w tym czasie karty kredytowej, a rodzice z obawy przed tym, żebym wciągnął się na dobre, stanowczo odmawiali użyczenia swojej i wysysałem z niej ile się dało, nie kontynuując przygody. Na marginesie mówiąc, obawy rodziców rozumiem i dzisiaj, chociaż z perspektywy czasu muszę powiedzieć, że czarny scenariusz raczej by się nie zmaterializował. Nie potrafię zaangażować się w World of Warcraft na dłużej niż miesiąc, maksymalnie dwa. Co nie zmienia faktu, że wracam do tej produkcji regularnie.
Wróciłem i dziś. Właśnie przeżywam jeden z tych okresów „kleszczowych”. Zaczęło się od kolejnego dodatku, mowa tutaj oczywiście o Battle for Azeroth, które mnie zaintrygowało, a do którego dostałem dostęp od Blizzarda, bez szczególnych oczekiwań co do pisania recenzji (na którą bym się nie poważył, nie czując się w pełni kompetentny). Nie zgłębiałem się szczególnie w nowości jakie udostępniała firma w kolejnym rozszerzeniu. Po prostu obejrzałem cinematic, który deweloper udostępnił jako intro do gry. Pomyślałem sobie, że po poprzednich wygibasach, dziwacznych konstrukcjach, walkach światów i kontynentach z innych wymiarów to wygląda jak powrót do korzeni. Mając do dyspozycji trochę wolnego czasu, nie myśląc wiele, sięgnąłem po kartę kredytową i oto jestem.
Szokują mnie dwie rzeczy: po pierwsze, jak bardzo World of Warcraft się zmienia, a po drugie jak bardzo pozostaje takie same. To niemalże cud, że gra, funkcjonując w świecie w którym wszystko się zmienia z prędkością światła, potrafi wciąż bawić, pozostając zasadniczo w tej samej formule. Czternaście długich lat World of Warcraft pozostaje na szczycie i szczerze mówiąc ostatnie tygodnie utwierdzają mnie w przekonaniu, że Blizzard pozostaje w formie, a jego MMORPG nigdzie się nie wybiera.
Co do zmian które zauważyłem po długich paru latach bez World of Warcraft, to chyba należy chyba powiedzieć parę rzeczy fundamentalnych, bo zakładam że nie wszyscy Czytelnicy są na bieżąco z WoWem. W dzisiejszych czasach każdy dodatek ma dosyć spójną i ciekawie przedstawioną linię fabularną. Byłem zdziwiony tym, że zabawa rozpoczyna się od cut-scenek, epickiej bitwy podczas które nie brakowało zwrotów akcji i tak dalej. Autentycznie wciągnąłem się w historię kolejnej wielkiej wojny pomiędzy Przymierzem i Hordą. Co prawda po pięknym początku staje się ona nieco siermiężna i rozciągnięta, ale jest obecna i chociaż poszatkowana przez konieczność zdobywania punktów wojny i to zaliczam do jednych z zaskoczeń, jakie na mnie czekały po kilkuletniej przerwie.
Przy odpowiedniej dozie samokontroli pozwala to podejść do zabawy w inny sposób – czułem się bardziej jakbym grał w dowolną produkcję z otwartym światem od Ubisoftu, niż w przytłaczającym MMO. Ale uważajcie, bo World of Warcraft rozprasza. Czasami muszę mocno skupiać się na tym, żeby nie zejść ze ścieżki głównej linii fabularnej, nie zacząć polowań na rzadko występujące niebiesko-białe dziki (ok, wymyśliłem to) czy inną zwierzynę, nie zacząć bawić się w rozmaite gierki, nie dawać się wciągać w eventy co chwila organizowane z rozmaitych okazji. Przy odpowiedniej dozie samokontroli wciąż jest możliwe granie w World of Warcraft tak jak lubię, czyli na pół gwizdka.
Wracam i będę wracał World of Warcraft co jakiś czas. Jednocześnie nie wstydzę się powiedzieć, że graczem w MMO nie jestem i nie będę. Za to muszę pochwalić Blizzard, że dzięki zastosowaniu różnych trików udało się sprawić, żeby bez znajomości poprzednich dodatków móc czerpać pełnymi garściami z najnowszego. Nie bójcie się tego, że nie graliście przez dłuższy czas. Jeżeli czujecie chętkę, aby odświeżyć sobie MMORPG, to jest sens zrobić to nawet gdy nie widzicie siebie przyklejonych do monitora na dłużej niż miesiąc czy dwa. Pamiętajcie tylko, żeby mądrze wybrać postać do zboostowania na 110 poziom – dostajemy od Blizzarda tylko jeden taki prezent, a kolejny kosztuje krocie.