Tytuł dla tych, którzy potrzebują taniego sposobu na rozstrój żołądka.
Tytuł dla tych, którzy potrzebują taniego sposobu na rozstrój żołądka.
Bywają gry łatwe, bywają gry trudne, bywają również takie, które doprowadzą was w mig do białej gorączki. Jeśli chcecie napsuć sobie trochę krwi w ekstremalnie szybkim tempie, mam dla was świetną i niezwykle tanią propozycję – kupcie sobie Hyperide Vector Raid. Przetestuje waszą cierpliwość lepiej niż Wigilia u teściowej.
Hyperide Vector Raid to produkcja, która zdecydowanie nie potrzebuje warstwy fabularnej. Ta jednak, o dziwo, jest. Podczas rozgrywki wchodzimy w skórę pewnego mistrza kosmicznych lotów. Nasz Admirał zwołuje podniebną ekipę, by ta weszła na wojenną ścieżkę z piratami. Naszym zadaniem jest najzwyczajniej w świecie ślepe wykonywanie poleceń naszego przełożonego. Nie spodziewajcie się głębi, zawiłych wątków i nagłych zwrotów akcji. Tu fabuła stanowi blade tło do zwykłej kosmicznej nawalanki.
I kiedy piszę zwykłej, mam na myśli naprawdę prostą mechanikę, która polega w zasadzie na wykorzystaniu analoga i jednego przycisku. Ot, poruszamy się przed siebie, omijając kolejne przeszkody, na które trafiamy podczas pościgu za wspomnianymi piratami. Kluczowymi elementami są znajdźki. Jedne odpowiadają za poziom naszego paliwa w baku, kolejne stanowią naszą broń, bo, jak się okazuje, nasz pojazd kosmiczny nie jest wyposażony absolutnie w nic (przecież to logiczne). Musimy więc nie tylko lawirować pomiędzy „przeszkadzajkami”, ale również gorączkowo szukać pojawiających się gdzieś na horyzoncie pojemników z paliwem i armatek. Mechanika prosta aż do bólu. Można nawet rzec, że zbyt prosta i aż się prosi o dodanie tu i tam jakiegokolwiek elementu dla jej ubarwienia.
Hyperide VR to nie jest jednak standardową strzelanką. Jeśli graliście kiedyś w jakąkolwiek produkcję typu endless runner, w tej grze odnajdziecie się bez problemu. Uciekamy tu i ówdzie, zbieramy znajdźki i w zasadzie na tym kończy się cała filozofia. Brzmi jak niezwykle prosta produkcja. Nie dajecie się jednak zwieźć pozorom.
Znajdźki nie są suto rozsiane w kosmicznej przestrzeni. Trzeba uważać, by ich nie pominąć, ale jednocześnie nie wpaść na wszędobylskie głazy, kamienie i inne elementy Kosmosu próbujące nas unicestwić. Jeżeli nie zbieramy dodatkowo armatek, nie mamy jak walczyć z przeciwnikami. Innymi słowy – wszystko musi być idealnie wybalansowane. Jeśli od czasu do czasu grywacie na Switchu, produkcję będziecie w stanie przejść w niespełna godzinę.
W rzeczywistości „mistrzowie gałki” z pewnością daliby sobie radę w zaledwie kilkanaście minut. Osobiście dodaję do tego wyniku jakieś trzy kwadranse. W tym czasie będziecie przeklinać cały świat, z Matką Teresą i Mahatmą Gandhim włącznie. Choć trzy pierwsze poziomy można przejść w zasadzie bez żadnej czkawki, czwarty, ostatni ze wszystkich, stanowi już nie lada wyzwanie. Musimy nie tylko uważać na wszystkie powyższe elementy, ale również rozwalić naszego przeciwnika z niesamowicie długim paskiem życia. Wydłużający się koszmar stanowi istną kanonadę facepalmów przeplataną wzywaniem bogów i próbami unicestwienia konsoli.
Hyperide VR jest osadzone w przestrzeni kosmicznej, ale nijak trzyma się to realiów. Gra została przygotowana, jak pewnie się domyślacie, pod gogle do wirtualnej rzeczywistości i może na tych goglach wygląda dobrze. Na Switchu prezentuje się iście marnie i przypomina rysunki ośmiolatka. Ni to Kosmos, ni to czarna dziura.
Hyperide VR to bardzo tania produkcja. Za 16 złotych serwujecie sobie jednak na własną odpowiedzialność poszarpane nerwy z grą, która powinna być rozdawana w modelu F2P na smartfonach. To już chyba lepiej kupić sobie kebab w cienkim cieście i spędzić wieczór z kumplami na pobliskim przystanku autobusowym. Będzie zdecydowanie milej niż z Hyperide na Switchu.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!