Pora sprawdzić, czy Ken ze Street Fightera pokona Clouda z Final Fantasy VII.
Pora sprawdzić, czy Ken ze Street Fightera pokona Clouda z Final Fantasy VII.
Super Smash Bros. Ultimate to najlepsza, najbardziej rozbudowana i dopieszczona wersja flagowej bijatyki Nintendo. Każdemu, kto pokochał tę serię na którejś z poprzednich konsol, taka rekomendacja wystarczy, by pognać do sklepu i odchudzić nieco swój portfel. Całej reszcie niezdecydowanych/niezaznajomionych z tematem polecam lekturę poniższej wyliczanki zalet Super Smash Bros. Ultimate, bo trudno inaczej pisać o tej grze niż w superlatywach.
Dla przypomnienia, Super Smash Bros. to seria z prawie 20-letnią tradycją, w której maskotki z gier Nintendo naparzają się na dwuwymiarowych arenach celem wyrzucenia adwersarza poza ring. Ten pierwotny zamysł łączący elementy technicznej bijatyki z łatwo przyswajalną grą imprezową został nienaruszony, co nie znaczy, że przez ostatnie dziewiętnaście lat seria stoi w miejscu.
Pierwsza gra z serii na Nintendo 64 miała 12 grywalnych postaci z Zeldy, Pokemonów, Star Foksa, Mario, tymczasem w Ultimate mamy ponad 70 wojowników (już zapowiedziano DLC w tym temacie), z czego aż 11 to zupełnie nowe twarze. Pierwotna idea krzyżująca różne światy z gier Nintendo została uzupełniona takimi tytułami jak Final Fantasy, Castlevania, Metal Gear Solid, Pac-Man, dzięki czemu każdy znajdzie swojego faworyta. To samo tyczy się aren nawiązujących scenografią do popularnych gier. Walczyć można na 108 poziomach (4 nowe), które występują w trzech wariantach dostosowanych do trybu gry (normal, omega, battlefield). Nie zabrakło też urozmaiceń w trakcie walki, więc nie zdziwcie się na widok Meta Geara rozwalającego ścianę czy Lewiatana zalewającego arenę inspirowaną realiami Final Fantasy VII.
Jedna uwaga dla zapaleńców, którzy po zakupie gry będą chcieli skonfrontować Snake'a z Bayonettą albo Kenem ze Street Fightera. Bo o ile dostęp do wszystkich poziomów mamy od ręki, to początkowa lista grywalnych postaci składa się z zaledwie ośmiu wojowników. Całą resztę musimy odkryć jednym z kilku możliwych sposobów.
Najprościej i najszybciej jest grać w podstawowy tryb Smash i czekać na pojawienie się nowego zawodnika do pokonania. Innym, o wiele dłuższym i bardziej żmudnym sposobem, jest przechodzenie trybu World of Light. To nowość w świecie Super Smash Bros., fabularyzowana kampania z łażeniem po wielkiej mapie i rozgrywaniem kolejnych walk, która oprócz opowiadania historyjki przedstawia największą nowość w Ultimate – Spirits.
Pod hasłem Spirits kryje się prawie 1300 postaci, które wykorzystujemy do ulepszenia naszego wojownika siłą (Primary Spirit) lub konkretnymi zdolnościami i dodatkami (Support Spirit). Trudniejsze walki w World of Light zmuszają gracza do kombinowania i szukania odpowiednich ustawień w oparciu o posiadane Spirits i drzewko rozwoju. Dzięki tej erpegowej głębi kampania nie nudzi się po dziesięciu walkach i stanowi świetną atrakcję dla samotnego gracza.
Tradycjonalistom pozostaje Classic Mode z pokonywaniem kolejnych wrogów, zaliczaniem bonusowej planszy i walki z bossem. Smash to kwintesencja Super Smash Bros. Ultimate, która wrzuca na arenę od dwóch do ośmiu zawodników. Powrócił Special Smash nastawiony na udziwnianie/urozmaicanie podstawowego trybu. Jest trening i Mob Smash, czyli odpowiednik Survival Mode, który posiada każda szanująca się bijatyka.
Z nowości warto wspomnieć o Squad Strike, polegającym na walkach drużyn trzy lub pięcioosobowych. Oczywiście nie wszyscy na raz, jako że na ekranie może szaleć maksymalnie ośmiu zawodników. Choć są pewne wyjątki, na przykład gdy ośmiu graczy zdecyduje się walczyć sympatycznym duetem Ice Climbers. Wtedy de facto mamy na arenie szesnaście postaci, których ruchy ani na moment nie spowalniają płynności animacji. To duże osiągnięcie, szczególnie w połączeniu z bogato animowanymi lokacjami, na których zawsze się coś dzieje.
Jest też Super Smash Bros. Ultimate Cup Tourney, czyli turniejowa zabawa dla maksymalnie 32 graczy, oddzielny tryb Replays i Challenges, w którym zdobywa się mniej lub bardziej wartościowe nagrody. Krótko mówiąc, samotny gracz nie ma prawa narzekać na brak atrakcji. Choć tradycyjnie Super Smash Bros. Ultimate nabiera rumieńców, gdy przed telewizorem (lub ekranem konsoli w trybie przenośnym) zasiada kilku fanów wyrzucania się poza arenę.
Super Smash Bros. Ultimate sprawdza się idealnie jako gra imprezowa, gdyż nawet największy laik będzie w stanie przyswoić podstawowe sterowanie. Jeden przycisk odpowiadający za atak, drugi za skok, trzeci za obronę i tyle wystarczy, by się świetnie bawić. Oczywiście fani serii doskonale wiedzą, że SSB to typowe "easy to play, hard to master". Efektowną młóckę może robić każdy, ale tylko prawdziwi zapaleńcy nauczą się złożonych technik, które kryją się pod powierzchnią. Nie bez powodu Super Smash Bros. jest jedną z gier turniejowych – jej pozornie prosty system walki oferuje bowiem masę możliwości, nie zależnie od tego, czy na mapie będą się pojawiać dziesiątki przedmiotów, broni czy pokeballi. Ultimate nie oszczędza na dodatkowych atrakcjach, czego najlepszym przykładem jest dorzucenie 55 pokemonów, mogących wyskoczyć z kulki w trakcie walki. Czy ktoś jeszcze ma wątpliwości, że ta gra jest ogromna?
O tym, jak bardzo złożony i wymagający jest system walki w Ultimate, można się przekonać zaglądając do zakładki z trybami online. W Quickplay od razu rzucamy się w wir walki z graczami z całego świata, można też wybrać Battle Arenas, gdzie sami decydujemy o regułach gry, rodzaju areny etc. Świetną opcją znaną z poprzedniej części jest szukanie chętnych do walki w tle offline'owej rozgrywki. Nie trzeba więc gapić się w ekran z nadzieją, że ktoś na drugim końcu świata dołączy w końcu do zabawy, tylko można spokojnie robić swoje. Powrócił także tryb podglądania cudzych rozgrywek, z którego można wiele się nauczyć. Co najważniejsze, grając i podglądając online nie narzekałem na brak płynności czy opóźnienia, co jest kluczowe w technicznych bijatykach.
Super Smash Bros. Ultimate to pod każdym względem najlepsza i najbardziej rozbudowana odsłona specyficznej serii, która ma szansę dotrzeć do casuali i hardcore'owych fanów bijatyk. Tym drugim polecam (jeśli jakimś cudem jeszcze tego nie zrobili) zainwestować w Pro Controller lub dedykowany pad GameCube'owy, bo o ile granie na Joy-Conie nie jest koszmarem, to na dłuższą metę mija się z celem. "Dłuższa meta" to w przypadku tej gry setki godzin, niezależnie od tego, czy nastawiamy się na granie solo, lokalnie ze znajomymi czy po sieci. Super Smash Bros. Ultimate zapewnia mnóstwo atrakcji każdemu i robi to w najlepszy możliwy sposób.