Długo oczekiwany nowy film Nighta Shyamalana wreszcie wylądował w kinach. Czy historia człowieka o szklanych kościach przyciągnie tłumy?
Długo oczekiwany nowy film Nighta Shyamalana wreszcie wylądował w kinach. Czy historia człowieka o szklanych kościach przyciągnie tłumy?
Zacznę z grubej rury – Glass rozczarowuje. Pokładane w nim nadzieje były dosyć spore, głównie z powodu świetnego poziomu jaki prezentowały poprzednie dwie części czegoś, co można już z czystym sumieniem nazwać shyamalanową trylogią. Niezniszczalny wkupił się w serca zarówno krytyków, jak i miłośników komiksów (film wypuszczono w 2000 roku, na długo przed marvelową klęską urodzaju). Wypuszczony szesnaście lat później Split stanowił genialny thriller, niesamowicie trzymający w napięciu i godzący absurdalną koncepcję z potrzebami srebrnego ekranu. Glass w założeniach miał wykorzystać wszystko co najlepsze w poprzednich filmach i dodać nowe elementy, dzięki skupieniu się na postaci tytułowego Mister Glassa, wcześniej przedstawionego ultrainteligentnego złoczyńcy. Niestety, o ile z poprzednich obrazów wzięto co najlepsze, nowo dodany materiał tylko osłabił ładunek, którym Shyamalan próbuje poradzić widza.
Co zdecydowanie gra w Glassie, to postaci Davida Dunna i Hordy. Pierwszy to zadziwiająco rozsądny superbohater. Absolutnie dziwaczna, bo śmiertelnie stonowana kreacja Bruce’a Willisa stanowi jeden z filarów pierwszej połowy filmu. Kiedy scenarzyści i reżyser zaczynają majstrować przy oczekiwaniach widza, on stawia najbardziej wiarygodne znaki zapytania. Nie daje mu się ku temu wielu okazji, ale doświadczony aktor sprawie wykorzystuje je wszystkie. Drugim z filarów jest James McAvoy, który brawurowo wciela się w postać Hordy – człowieka o dwudziestu czterech osobowościach, z których najpotężniejszą jest posiadająca (niemalże?) nadprzyrodzone zdolności. W tej formie postać ta dokonuje (niemalże?) nadludzkich czynów, co widzieliśmy już przecież w Split – chodzi po ścianach, wygina metalowe pręty i rzuca ludźmi jak kukiełkami.
Troszkę dalej plasuje się Samuel L. Jackson jako Elijah Prince, pseudonim Mister Glass. Obdarzony ponadprzeciętną inteligencją, aczkolwiek o niesamowicie słabej strukturze kości antybohater knuje, plecie intrygi, planuje z wyprzedzeniem, a przynajmniej tak wydaje się widzowi przez większość czasu. Wokół jego motywacji kręci się cały film i chociaż ostatecznie nie można odmówić wdzięku jego kreacji i charakterowi, tak zdecydowanie za mało jest go w filmie, który powinien być w pełni o niego oparty. Mam niejakie wrażenie, że nie wykorzystano jego potencjału, bądź starano się chwycić zbyt wiele srok za ogon jednocześnie.
Problem ma też z postaciami drugoplanowymi. O ile Anya Taylor-Joy bardzo mi zaimponowała (podobnie zresztą jak w Splicie), tak nie mogę przeżyć wpychania wszędzie Sarah Paulson. Nie mogę zrozumieć dlaczego jej drewniana dykcja i absolutny brak mimiki przyciąga jakichkolwiek reżyserów. Mogłem ją znieść w pierwszych American Horror Story, ale na miłość boską – nie trawię jej maniery, jak mało u której aktorki czy aktora.
Film zdecydowanie ma swoje momenty. Potrafi sprawić, że wstrzymamy oddech. Potrafi zaskoczyć. Potrafi przenieść nas na krawędź fotela. Potrafi wycisnąć z nas długie „ahaaa…”. Niestety, obciążony jest trzema kardynalnymi wadami. O jednej już wspomniałem i to niewykorzystanie Glassa w filmie o tytule Glass... Druga to słabiutkie tempo, którego nie skompensowano w żaden sposób zazwyczaj wypychający długie obrazy na wyżyny geniuszu. Ani tutaj sprawnego montażu, ani zdjęć, ani zarzucenia intelektualnej wędki. Zamiast tego mamy długie babranie się w myśli wyrażonej kilkanaście minut wcześniej i wałkowanej do oporu.
Ostatnia z wad wymaga z kolei osobnego akapitu. Nieścisłości logiczne, od których Glass aż puchnie utrudniają odbiór filmu. Ciężko wchodzić w szczegóły nie zdradzając zawiłości fabuły, aczkolwiek mogę powiedzieć, że twórcy scenariusza popełnili przynajmniej dwa kardynalne błędy: zdecydowanie zbyt daleko poszli jeżeli chodzi o kwestie związane ze zrozumieniem jak działa opinia publiczna w XXI wieku i pogubili się w tym jak działają „moce” bohaterów filmu.
Ponarzekałem, ponarzekałem, ale w gruncie rzeczy Glass nie jest złym filmem. W szkolnej skali dałbym mu dostateczny z plusem, chociaż wiele zależeć będzie od dojrzałości widza. Jeżeli macie dużą tolerancję na przeciągane wątki, możecie ścierpieć sceny w których powinno być napięcie, a nie ma napięcia i sporą dawkę naciągania, to całkiem prawdopodobne, że łykniecie przesłanie i docenicie przekorną konstrukcję filmu. Czyli podsumowując: można, ale nie trzeba.