Były niekończące się opóźnienia i tona drwin. Microsoftowi udało się jednak wyciągnąć z Crackdowna 3 mnóstwo grywalności.
Były niekończące się opóźnienia i tona drwin. Microsoftowi udało się jednak wyciągnąć z Crackdowna 3 mnóstwo grywalności.
Crackdown, przez niektórych nazywany „Crapdown”, to ze wszystkich marek Microsoftu swego rodzaju seria specjalnej troski. Ani specjalnie ładna, ani za mądra. O pierwszej części mówiło się, że to darmowa gra dodawana do bety Halo 3. Kontynuacja była najzwyczajniej w świecie słaba. Zrobiony na kolanie sequel, w którym niskie ambicje najlepiej pokazuje fakt, że akcja w całości odbywa się na mapie z pierwszej odsłony. Na trójkę czekała więc tylko najwierniejsza grupa fanów. Za jej stworzenie ponownie miał odpowiadać Dave Jones, twórca oryginału i autor dwóch pierwszych odsłon GTA. Deweloperowi specjalnie jednak nie szło i po licznych opóźnieniach prace przeniesiono do Sumo Digital. W branży studio znane jest głównie jako ludzie do wynajęcia, którzy pomogą przy każdej możliwej grze. Widać to zresztą po ich portfolio, które pełne jest znanych i kompletnie anonimowych tytułów. Nic dziwnego, że wielu wątpiło czy z tego Crackdowna 3 jeszcze cokolwiek wyjdzie. SPOILER – wyszło.
Tło fabularne, bez większej niespodzianki, to raczej pretekst do gry, a nie szczególna atrakcja. Tym razem przenosimy się do miasta New Providence, w którym rozbita Agencja musi od nowa zbudować swoją pozycję i uwolnić mieszkańców z rąk grupy przestępczej zorganizowanej wokół korporacji TerraNova. Na czele zespołu agentów stoi znany aktor Terry Crews, w którego oczywiście możemy się wcielić. W czasie rozgrywki nie rzuca on żartami i zabawnymi tekstami, ale sam widok takiej postaci to dodatkowa atrakcja. Fabuła więc szczególnie nie zachwyca i raczej nie powinno to być wielkim zaskoczeniem. W końcu Crackdown nie tutaj kładzie największy nacisk. Warte pochwały są jednak filmiki przerywnikowe, głównie te wyświetlane na początku i końcu gry. Widać w nich sporą jakość. Szkoda, że nie ma ich więcej w czasie zabawy, ponieważ dzięki temu gra mogłaby sporo zyskać.
Pomińmy fabułę, bo nie zasługuje ona na więcej miejsca. Crackdown to oczywiście rozgrywka. W trzeciej części powtarza się znany schemat, w którym zabawę zaczynamy jako kompletny cienias, który o skakaniu między wieżowcami może tylko pomarzyć. Wtedy pojawiają się klasyczne dla serii zielone orby, które zwiększają zwinność. Tych w grze jest ogromna liczba (około tysiąca, po przejściu gry i zrobieniu niemalże wszystkich zadań miałem ich nieco ponad 500), a więc przemieszczając się co chwilę zdobywamy kolejne. Na szczęście w najnowszej części nie ma uciekających orbów, które pojawiły się w Crackdown 2. Dzięki temu zbieranie zielonych kulek jest łatwiejsze i przyjemniejsze. Co jednak najważniejsze, rozwijanie umiejętności (nie tylko tych związanych ze zręcznością) faktycznie wpływa na możliwości agenta. Wprawdzie rozwój jest płynny, ale i tak czuć jak bohater staje się coraz silniejszy. Najlepiej widać to po wysokości skoków.
Zawsze największa moc Crackdowna polegała na niezwykłej swobodzie i lekkości w poruszaniu się. Nie inaczej jest w trzeciej części. Sam z samochodów zacząłem korzystać dopiero po przejściu kampanii i to tylko ze względu na konieczność wykonania wyścigów. Często nawet rezygnowałem z szybciej podróży, aby samodzielnie przemieszczać się po New Providence. Wszystko za sprawą niesamowitej przyjemności z poruszania się. Mało jest gier, które robią to na równie wysokim poziomie. Ostatnią, która dawała tyle radości z samego przemieszczania się był zeszłoroczny Spider Man. W Crackdown 3 jest to nawet jeszcze lepsze, ponieważ po drodze łatwo trafić na kolejne orby czy dodatkowe zadania, które nie zawsze zaznaczane są na mapie. Można więc połączyć przyjemne z pożytecznym. Jeśli więc miałbym już teraz wskazać jakiś bardzo mocny punkt gry ekipy Sumo Digital, bez wątpienia byłby to sposób poruszania się. Ogromne skoki w połączeniu z dashowaniem pozwalają pokonywać kolejne kilometry z niezwykłą szybkością. Pod koniec gry, mając już bardzo rozwiniętą postać, udawało się niemalże latać między budynkami. Frajdy w tym było mnóstwo. Mało jest gier stawiających na takie doznania. Jeszcze trudniej znaleźć produkcję, która robi to na poziomie równie wysokim co Crackdown 3.
Skakanie to jedno, a co z walką? Do tej okazji będzie całe mnóstwo, ponieważ mapa obsiana jest zadaniami do wykonania. Twórcy zdecydowali się na dosyć standardowe rozwiązanie, w którym przejście gry polega na wyeliminowaniu głównego bossa i jego kilku głównych pomocników. Każdy z nich ma inną rolę (jeden zarządza więzieniami, drugi to specjalista od chemikaliów, a inny kontroluje miejską kolejkę) i własną armię, którą trzeba wyeliminować. Dojście do pojedynku poprzedza wykonanie kilku zadań. Zawsze opierają się ona na jednym z kilku schematów (np. odbicie więźniów z więzienia czy zniszczenie maszyn wiertniczych). Nie ma więc oddzielnych, skryptowanych misji z własnym małym scenariuszem. Zamiast tego po prostu idziemy przed siebie niszcząc placówki wroga dzielnica po dzielnicy. Tak jest to skonstruowane, że przemieszczamy się dookoła miasta, aby skończyć w centralnej części pełnej najwyższych wieżowców, w których ukrywają się najtrudniejsi do pokonania przeciwnicy.
Nie każdy musi być zachwycony taką formą zadań, ale akurat w Crackdown 3 sprawdza się to idealnie. Zachowana jest przede wszystkim swoboda. Skacząc po budynkach można przypadkowo natrafić na placówkę wroga, wpaść do niej, zabić wszystkich przeciwników i odzyskać ją dla Agencji. Czy to się nie nudzi? Ja znużenie poczułem raz, ale może to wynikać w dużym stopniu ze sposobu w jaki musiałem grać. Ze względu na goniące terminy robiłem dłuższe, kilkugodzinne sesje z grą i raz faktycznie byłem nieco zmęczony. Wystarczyło jednak zrobić sobie przerwę (w moim przypadku było to weekend poza domem), aby po powrocie ponownie wciągnąć się w rozgrywkę. Myślę więc, że przy „normalnym” trybie grania Crackdown 3 będzie sprawiać mnóstwo przyjemności bez uczucia znużenia.
Mimo wszystko troszkę szkoda, że twórcy nie zdecydowali się na oskryptowane, unikatowe misje. W jakiś sposób ich brak rekompensują walki z bossami. Niestety i tutaj muszę trochę ponarzekać. To była świetna okazja do tego, aby dodać do gry coś wyjątkowego, co będzie zapadać w pamięci. Te pojedynki są jednak dosyć monotonne i niemalże zawsze opierają się na tym samym schemacie. Pojawia się zdecydowanie silniejszy przeciwnik (najczęściej w postaci dużego mecha), w którego należy wpakować całą posiadaną amunicję. Nic ani unikatowego, ani efektownego. Ekipa Sumo Digital zmarnowała więc świetną okazję. Finalnie jedyna walka, która ma własny, niepowtarzalny schemat to ostatnia potyczka. Ciężko się jednak nią zachwycać. Po prostu pojedynek wygląda nieco inaczej. Nie powiem jednak, abym był szczególnie oczarowany.
Mimo iż konstrukcja misji nie należy do najbardziej skomplikowanych i wyróżniających się na tle innych gier, od Crackdown 3 ciężko się oderwać. To oczywiście wynik drugiej największej siły tej marki, a więc nieskrępowanej rozwałki. Tutaj nie trzeba oszczędzać granatów czy wyrzutni rakiet. Amunicja potrafi się skończyć, ale łatwo i szybko można ją ponownie zdobyć. W rozgrywce nie brakuje więc licznych eksplozji i fruwających ciał przeciwników. Czysta zabawa. Nie ma tutaj wielkiej taktyki czy strategii. To nie są wyrafinowane walki. One po prostu są efektowne i dają ogromną radość. To niezwykła przyjemność dokonać totalnej destrukcji w obozie wroga, a później dwoma dużymi skokami przenieść się do kolejnej i tam również pokazać, kto rządzi w tym mieście. Dodatkowo dzięki temu, że po każdym pokonanym przeciwniku rosną umiejętności agenta, walki są z każdą godziną gry coraz lepsze i efektowniejsze. Pod koniec kampanii mój bohater z gracją przeskakiwał z miejsca na miejsce i zamieniał w pył kolejne zastępy wrogów. To zawsze było największą siłą marki Crackdown i w trzeciej części daje jeszcze więcej przyjemności. Od razu warto zaznaczyć, że gra nie gubi przy tym klatek i zawsze działa płynnie. Wszystko w bardzo ładnej, stylizowanej oprawie wizualnej.
Crackdown 3 to gra, która została przygotowana bardzo mądrze. Nie sili się na innowacje i dodawanie do rozgrywki tego, co niekoniecznie musi być potrzebne. Ekipa Sumo Digital wiedziała, że siłą marki jest rozwałka i swoboda w poruszaniu się. Te dwa elementy zostały więc wykonane w sposób niemalże perfekcyjny. Wprawdzie nie ma w grze rozbudowanej destrukcji otoczenia, ale to akurat niewielki minus. Może nieco razić brak czegoś spektakularnego w misjach fabularnych czy walkach z bossami, ale na szczęście główne atrakcje gry wiele rekompensują. To nieco zachowawcze podejście do projektu, ale myślę że w tym przypadku sprawdza się. Niewiele jest rzeczy, które wymagają większych poprawek. Jeśli miałbym na coś wskazać, na pewno byłaby to mało praktyczna mapa. Z perspektywy osoby, która będzie chciała wykonać wszystkie aktywności, sprawia ona zbyt dużo problemów ze zlokalizowaniem niektórych zadań. Dla większości graczy to drobiazg, ale jeśli ktoś wciągnie się w rozgrywkę, może niekiedy być nieco poirytowany.
Wiele osób dawno skreśliło tę grę, ale Sumo Digital stanęło na wysokości zadania. Crackdown 3 to zdecydowanie najlepsza część serii. Produkcja jest na tyle dobra, że osobiście widzę sens dalszego rozwoju tej marki. Widowiskowa walka i dający ogromną swobodę sposób poruszania się po mieście dostarczają wystarczająco dużo wartości, aby warto było sięgnąć po tę produkcję. Posiadaczy abonamentu Xbox Game Pass w zasadzie nie trzeba przekonywać. Grzechem byłoby nie sięgnąć po ten tytuł. Czy jednak warto kupić Xboksa dla tej gry? Aż tak optymistyczny nie będę. To jednak dosyć zachowawczy projekt, w którym cała energia została włożona w dopracowanie najważniejszych elementów. Brakuje więc czegoś ekstra, co pozwoliłoby wnieść markę na wyższy poziom. Mimo wszystko ci, którzy cenią całą serię lub dobrze bawili się w takich grach jak Sunset Overdrive czy Agents of Mayhem, na pewno będą zachwyceni.
Wrecking Zone to rozgrywka wieloosobowa w Crackdown 3. Składa się z dwóch trybów – klasyczny deathmatch oraz walka o przejęcie jednego z kilku punktów na mapie. Na tym w skrócie można zakończyć opisywanie zabawy. Tylko dwa tryby i żadnych wyzwań czy elementów do odblokowania. Stworzone na potrzeby Wrecking Zone mapy również nie grzeszą oryginalnością. Wręcz przeciwnie, na żadnej nie ma pół charakterystycznego elementu. Tryby wieloosobowe mogły pochwalić się taką różnorodnością mniej więcej pod koniec lat 90-tych. Serio, tam niczego nie ma!
Jest jednak jeden powód, dla którego warto zainteresować się Wrecking Zone. Tryb ten korzysta z chmury obliczeniowej Microsoftu, która odpowiada za obliczenia fizyki na zewnętrznym serwerze, a nie konsoli. Dzięki temu możemy cieszyć się rozbudowaną destrukcją bez konieczności zarzynania sprzętu. Czy to działa? Zaskakujące jest to, że tak. Na początku meczu poruszanie jest nieco dziwne, ale już w czasie samej walki nie czuć lagów (posiadam internet 10 Mb/s). Komfort zabawy zachowany jest bez względu na liczbę graczy w danym miejscu czy aktualny poziom destrukcji.
Wrecking Zone jako tryb rozgrywki nie ma absolutnie niczego do zaoferowania. Oprócz raptem dwóch rodzajów zabawy dostarcza jeszcze dosyć chaotyczny gameplay. Przykładowo strzelając do przeciwnika łatwo przez przypadek wejść w jedno z licznych miejsc, które unosi Agenta na kilka pięter do góry, co zazwyczaj skutkuje utratą szansy na zabicie wroga. Stąd też szkoda poświęcać na niego więcej miejsca w recenzji. To jednak całkiem ciekawe demo technologiczne. Wrecking Zone potwierdza, że chmura działa. Teraz czekamy na grę, która w ciekawy sposób wykorzysta te możliwości.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!