Pierwszy Rage mnie nie zachwycił. Nie był grą złą, ale po prostu mocno rozczarowującą. Obiecywał bardzo wiele, ale dowiózł z tego jedynie część. W zasadzie poza ładnymi krajobrazami i satysfakcjonująco mięsistym strzelaniem, niewiele w tej grze mogło się podobać. Dwójka stworzona przez Avalanche przy współudziale ekipy id Software w zapowiedziach miała być grą znacznie bardziej rozbudowaną i ambitniejszą. Lepszą. Czy to się udało?
Odpowiem od razu. Nie do końca. Po raz kolejny oczekiwania okazały się większe, niż to, co otrzymałem w końcowym produkcie. Czy jest bardzo źle? Na szczęście nie. Czy jest dobrze? Niestety też nie. Ale po kolei…
Za Rage 2 w głównej mierze odpowiada studio Avalanche, które znamy doskonale z serii Just Cause, czy gry Mad Max, wspomagane przez legendarne id Software, czyli twórców pierwszej gry z serii. Nie dziwią więc nagminnie używane porównania pokroju „Doom spotyka Mad Maksa (i Far Cry)”. Nie dziwią i jest w nich nieco prawdy, choć – paradoksalnie – w całości najlepiej wypada element dotąd obcy ekipie Avalanche, czyli bardzo dynamiczna walka z perspektywy pierwszej osoby. Zaczniemy jednak recenzję od elementu, który niestety mocno rozczarowuje, czyli tradycyjnie, od tła fabularnego.
W pierwszym Rage fabuła była dość miałkim oraz pozbawionym oryginalności pretekstem do odwiedzania kolejnych miejsc i siania w nich zniszczenia. W Rage 2 niewiele się pod tym względem zmieniło. Już pierwsze informacje z materiałów promocyjnych nie napawały optymizmem, niemal od razu wyczułem w nich fabularny paździerz. I niestety miałem rację. Mamy więc Zbawiciela Ludzkości, który aby przeciwstawić się Głównemu Złemu, musi namówić do współpracy Ważną Trójcę. Dokoła panuje Post-apokaliptyczny Chaos, resztki Normalnych Ludzi kryją się w ufortyfikowanych miastach, a na pustkowiach szaleją Złe Gangi i/lub Słudzy Głównego Złego. Brzmi jak post-apokaliptyczna zupka chińska? I takie jest, niestety…
Dla porządku dodam jeszcze, że akcja gry ma miejsce na tej samej, zniszczonej przez meteoryt Ziemi, jakieś 30 lat po wydarzeniach z pierwszej części. Weterani spotkają więc kilka postaci, które być może udało im się jakoś zapamiętać. Bo nie chcę spoilerować, ale nawet skład Ważnej Trójcy jest zestawem tak do bólu przewidywalnych archetypów, że aż szczypie mnie napromieniowane w ośrodku badawczym West Tek serce. Owszem, gdzieś tam zdarzają się jakieś przebłyski, pojawi się od czasu do czasu intrygujący, czy klimatyczny motyw. Jednak przez większość czasu tło fabularne jest tak nudne, przewidywalne i nijakie, że szybko przestajemy zwracać na nie uwagę.
Tym bardziej, że twórcy chyba nie do końca mogli się zdecydować, jaki klimat chcą nam zaserwować. Z jednej strony mamy owo popularne ostatnimi czasy, kolorowe post-apo z relatywnie dużymi ilościami różu. No ale w sumie czemu nie? Wszak pozerskie gangi nie muszą być zawsze umorusane i bure, a cała ta estetyka, wyciągnięta z kina post-apo klasy C, ma nawet swój urok. Całość pod względem nastroju ewidentnie skręciła też w kierunku wyznaczonym lata temu przez serię Borderlands. Problem w tym, że o ile w grach Gearbox czuć swoistą lekkość, tutaj ten klimat zdaje się być wymuszonym i sztucznym. Tym bardziej, że naprawdę dawno nie słyszałem tak drętwych dialogów, nijak nie pasujących do wykreowanego wokół nas świata. Nie będę dochodził, czy to po prostu brak umiejętności, czy „taka stylistyka” - nie pykło. Jest strasznie słabe. Warto tu dodać, że gra posiada pełny polski dubbing, który jest niestety bardzo nierówny. O ile większości najważniejszych bohaterów daje się słuchać, to niestety sporo jest też postaci ze straszliwie sztucznie zagranymi kwestiami. Kiepski materiał wyjściowy jeszcze potęguje to wrażenie.
Na szczęście dla Rage 2 fabuła – tak samo jak poprzednio – jest jedynie pretekstem do eksploracji i rozwałki. No właśnie, eksploracji. Bo musicie wiedzieć, że Rage 2 to gra z otwartym światem, nastawiona na odkrywanie i eksplorację. Przynajmniej w teorii. Bardzo szybko okazało się bowiem, że w rzeczywistości przemieszczamy się jedynie między oznaczonymi na mapie punktami. Cokolwiek innego jest zupełnie pozbawione znaczenia. Nie znajdziemy tu zbyt wielu ukrytych smaczków, tajemnych lokacji i dziwnych miejsc, których nie umieszczono na mapie gry. W sumie to lepsze rozwiązanie, niż tajemne miejsce co pięć kroków z Falloutów Bethesdy, niemniej świat gry nie ma nam zbyt wiele do zaoferowania poza “miastami”, bazami bandytów oraz Władzy i legowiskami mutantów. Co prawda rozmieszczono co jakiś czas losowych przeciwników przy drogach (czasem nawet walczące ze sobą grupy), a po nich mkną równie losowe pojazdy, jednak szybko tracimy jakiekolwiek nimi zainteresowanie. Po prostu niczego do gry nie wnoszą. Nie znajdziemy przy nich nic ciekawego, w okolicy również, a jedynie spowolnią niepotrzebnie naszą drogę do kolejnego obozu bandytów. Nie są nawet zbyt groźni, więc po prostu ich ignorujemy. Wręcz słyszę ten tekst z jednego z zebrań twórców: “Pusto jakoś. Weźcie tam dorzućcie kogoś. Niech na poboczu stoją, tłum robią, że niby świat taki żywy jest.”
A żywy to on niestety nie jest. Struktura świata i zadań została żywcem wyjęta z mocno już przeoranej serii Far Cry. Większość zadań, to “wybij wszystko, zajmij miejscówkę, jedź dalej”. Typów obozów, baz oraz gniazd jest co prawda kilka, ale schemat pozostanie schematem - niezmiennym i powtarzalnym, więc po jakimś czasie nużącym. A zadania te musimy wykonywać, żeby zdobywać u Ważnej Trójcy punkty odblokowujące nam kolejne etapy głównego wątku. Oczywiście “baz raz zdobytych nigdy nie oddamy”, więc pozostają one na zawsze oczyszczone, co zresztą nie ma żadnego odczuwalnego wpływu na otaczający nas świat. Te wojny gangów i frakcji w tle, to jedynie pozoranctwo, mające dać nam złudzenie żyjącego i zmieniającego się świata. W rzeczywistości jest on spięty na sztywno i niczym nas nie zaskakuje.
Tyle tekstu i same narzekania, czas więc na coś pozytywnego. Rage 2, to gra o walce. I na szczęście tego elementu zabawy nie zepsuto. Po raczej słabych sekwencjach walki w Mad Maksie i zupełnie innym stylu w Just Cause miałem wątpliwości, czy Avalanche poradzi sobie z dynamiczną grą FPS. Kooperacja z id przyniosła jednak efekty - strzelanie i walka są mięsiste i satysfakcjonujące. O ile uda nam się odrzucić odruchy i przyzwyczajenia z bardziej realistycznych strzelanek, Rage 2 wynagrodzi nam to masą soczystej rozpierduchy. Tu nie ma miejsca na skradanie się, czy snajpienie. Tutaj trzeba wpaść między przeciwników, co chwila zmieniać pozycję, strzelać z przyłożenia i walić po łbach kolbą. Krótko mówiąc - być centrum i przyczyną chaosu.
Wystarczy zresztą przyjrzeć się dostępnej broni i umiejętnościom - znakomita większość z nich sprawdza się w bliskim kontakcie z wrogami. Widać tutaj wyraźną inspirację systemem walki z Bulletstorm, choć w przypadku Rage 2 jest on wyraźnie mniej subtelny. Ale ta nieco szorstka toporność w stylu Dooma ma swój urok, a po opanowaniu wszystkich sztuczek, zabawa staje się bardzo miodna i sprawia zaskakująco dużo radości. Szkoda tylko, że przynajmniej połowa naszego arsenału jest niemal bezużyteczna. Ukończyłem grę korzystając w zasadzie tylko z trzech i to podstawowych pukawek: karabinu szturmowego, shotguna i wyrzutni rakiet. Sporadycznie sięgałem po inne zabawki, ta trójca była w stanie rozwiązać każdy problem. Trochę szkoda tylko potencjału tkwiącego w innych broniach, z których większość po prostu nie pasuje do tak szybkiej i dynamicznej walki. Ale może ktoś będzie preferował walkę z dystansu i je doceni?
Najważniejsze jednak, by szybko opanować nasze specjalne zdolności, zwane w uniwersum Rage nanotrytami. To właśnie nanotryty dodają walce barwy, tempa i pewnej głębi, pozwalając na niekiedy bardzo spektakularne akcje. Nie wszystkie są równie użyteczne, ale kinetyczne pchnięcie, czy przester powinny znaleźć się na obowiązkowej liście rozwijanych w pierwszej kolejności.
W Rage 2 mamy więc obowiązkowe już systemy rozwoju. I to nawet kilka, co na początku może powodować lekką konfuzję, jeśli chodzi o wykorzystanie posiadanych zasobów. Wspominałem już o ulepszaniu broni. Tutaj za pomocą feltrytu (takie tam kryształy mocy z kosmosu) odblokowujemy najpierw poziomy ulepszeń. Żeby odpalić samo ulepszenie potrzebujemy jednak dodatkowego, dedykowanego zasobu. Ten sam feltryt odblokowuje też poziomy ulepszeń nanotrytów. Ale już dodatkowe dopałki tychże nanotrytów odblokowujemy kolejnym zasobem. Tak, innym niż w przypadku broni. Mało? No to mamy jeszcze tak zwane projekty, czyli powiązane z Ważną Trójcą dodatkowe bonusy, które… Tak, też mają własny zasób do rozwoju. Koniec? Nieee… No jest jeszcze doktorek w Wellspring, który podbije nasze zdrowie, ogólne obrażenia od wszystkich broni, czy moc przesteru. Wykorzystując do tego osobne zasoby. Na deser zostały pojazdy. A właściwie jeden, który możemy ulepszać. Oczywiście i naturalnie za pomocą też zupełnie innego, dedykowanego zasobu. Uff… Chyba koniec. Strasznie tego dużo i nieco to zagmatwane, a na dodatek oparty na zakładkach interfejs nie ułatwia życia. Ale dobrze, że jest, bo dodaje jednak nieco głębi rozgrywce.
A skoro o pojazdach mowa, to pora wrócić do narzekania. Jest lepiej, niż w jedynce. Ba, jest o niebo lepiej, niż w jedynce. Tam jednak ten element rozgrywki był takim dnem, że aż szkoda go wspominać. Mad Max od Avalanche był całkiem fajny, prawda? Nawet w Just Cause wykorzystanie pojazdów potrafiło dać sporo radości i zabawy. Jakim więc cudem spartolono to w Rage 2? A naprawdę liczyłem na przynajmniej przyzwoitą miodność tego elementu gry. Tymczasem, podobnie jak w jedynce, jeździłem, bo musiałem jakoś dokulać się do kolejnego obozu, czy bazy. Wyścigi czy to na torze, czy z przypadkowo spotkanymi w terenie rajdowcami nie kręcą w ogóle, bo nawet nie próbują udawać, że są uczciwe. Od rozjeżdżania czających się na poboczu bandytów bardziej fascynuje i angażuje oganianie się na hamaku od natrętnej muchy. No ale są konwoje. Rozwalanie konwojów bawi przez chwilę, jednak jest wciąż i nieodmiennie takie samo.
Wybór samochodów jest teoretycznie całkiem spory, pod warunkiem, że wybierzemy czarny. Mam nadzieję, że Henry Ford wybaczy mi tę niewinna parafrazę, ale najlepiej podsumowuje ona sytuację. Tak naprawdę bowiem liczy się w naszym garażu tylko jeden pojazd - ten, który otrzymujemy na starcie. Czemu? Bo tylko on jeden jest podatny na przeróbki i w pełni uzbrojony. Cała reszta to kolejny sztafaż, dający złudzenie bogactwa, a stworzony do celów marketingowych - Mamy X grywalnych pojazdów w grze! Ale nie, nie są one niemal w ogóle grywalne. Po prostu są. No dobra, jest też czołg. Nowoczesny, pancerny, z działem, co się zowie! I nawet sekwencja jest, gdzie my w tym czołgu... Najgorsze, najnudniejsze i najbardziej nijakie wykorzystanie jazdy czołgiem w grze. Ostrzegam też grających na klawiaturze - nikt w Avalanche nie wpadł na to, że klawisze nie mają stopniowanej siły nacisku i nie zaimplementował opóźnienia oraz wygładzenia skrętu kół. W rezultacie przeskakują one między dwoma skrajnymi pozycjami w sekundę, co przy dużych prędkościach powoduje zabawne następstwa. Natomiast po podłączeniu pada prowadzi się pojazdy całkiem przyjemnie.
Pochwalę na pewno oprawę wizualną Rage 2. Autorski silnik Apex, który pokazał już pazurki w Just Cause, tutaj także sprawił się bardziej niż zacnie. Modele i otoczenie może nie powalają jakąś wybitną szczegółowością, ale też niczego im nie brakuje, nie czujemy rozczarowania po podejściu bliżej, jak miało to miejsce w przypadku pierwszego Rage’a napędzanego silnikiem id Tech 5. Co najważniejsze nie mamy żadnych ekranów ładowania, cały świat jest jedną, niepodzielną instancją - od klaustrofobicznych korytarzy, po rozległe połacie strzaskanej asteroidą ziemi. Bardzo podobają mi się animacje postaci, są zdecydowanie jednymi z najbardziej naturalnych, jakie widziałem w grach. Co jednak najważniejsze, pecetowa wersja jest świetnie zoptymalizowana. Ani razu, podkreślam ANI RAZU, nie doświadczyłem spadku poniżej 60 klatek grając na ustawieniach ultra w 1920x1200 (tak, taki mam monitor, uwielbiam go!) na GeForce GTX 1070Ti. Dodam, że zacząłem grać, zanim pojawiły się sterowniki NVIDII dedykowane grze.
Grę ukończyłem po nieco ponad 20 godzinach zabawy, na mapie nie odwiedziłem zaledwie kilku, może kilkunastu miejsc. Przy czym sam główny wątek fabularny, to jak sądzę do sześciu, może siedmiu godzin gry - jest to ledwie kilka niezbyt długich misji, jednak by odblokować część z nich musimy wykonać nieco pobocznych. Jeśli potrzebujecie wyzwania polecam rozpocząć zabawę na poziomie trudności wyższym, niż normalny. Na normalu, zakładając sensowny rozwój nanotrytów i broni, już po trzech godzinach dysponujemy postacią, która powinna sobie poradzić niemal do końca gry.
Rage 2 jest na pewno grą lepszą od poprzedniczki, choć nie pozbawioną wielu wad. W kilku żołnierskich słowach, to dynamiczna strzelanka ze świetną walką, masą nie do końca dobrze wykorzystanych, innych elementów rozgrywki i kiepską fabułą. I przyznam, że dość długo zastanawiałem się nad końcową oceną. Bo jako gra z otwartym światem jest relatywnie słaba, jednak jako zręcznościowa strzelanka, to dla mnie jeden z najbardziej satysfakcjonujących tytułów ostatnich lat. A to w sumie kwintesencja Rage 2. Więc ostatecznie nie jest aż tak źle. Choć apetyt był znacznie większy.
Kup RAGE 2 w sklepie Sferis.pl
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!