O ile mój pierwszy artykuł związany z postapokalipsą w ramach Kodowania Popkultury mówił o tym, jak bardzo popkultura pokochała apokaliptyczne wizje (i starał się wyjaśnić czemu), w drugim zrobiło się znacznie poważniej, wręcz pesymistycznie. Dziś zajmiemy się jednostkowymi umiejętnościami i chyba zrobi się jeszcze mniej wesoło. Postaram się udowodnić, dlaczego piekielnie trudno będzie odbudować cywilizację, na dodatek wyjaśnię też, czemu łatwiej było odbudować ją po upadku Rzymu, niż dziś. Artykuł ponownie zilustrują zdjęcia z LARPa OldTown, wykonane przez Piotra Kołakowskiego z Glow of Darkness. Kajety gotowe?
Na początek rzucę podstawowe założenie do zanotowania w kajetach: cywilizację jest tym trudniej odbudować, im wyższy poziom osiągnęła. Od momentu wybuchu rewolucji przemysłowej rozjeżdża się nam coś, co nazwę jednostkowym udziałem w tworzeniu lokalnego dobrostanu wynikającym z umiejętności. Chodzi o to, że kucharz czy kowal z wieków średnich mieli znacznie większy wpływ na poziom życia lokalnej społeczności niż regional accounting manager lub chief communications officer. Gdy w wyniku naporu barbarzyńców runęła potęga Cesarstwa Zachodniorzymskiego, gdzieś pośród lasów bartnicy i bednarze mogli skutecznie wspierać lokalne osady i pomóc im stanąć na nogi. Dziś ktoś wyspecjalizowany w telefonicznej obsłudze klienta lub makler giełdowy nie będzie w stanie pomóc nam przetrwać, gdy nadejdzie koniec świata jaki znamy.
To jest cena, którą płacimy za bardzo dynamiczny rozwój cywilizacji i lawinowy przyrost populacji. To również wynik tego, co kiedyś prosto opisał Oscar Wilde: biurokracja rozszerza się, aby sprostać potrzebom rosnącej biurokracji. Jeśli przyjrzymy się dzisiejszej Polsce, to zobaczymy że we wszystkich typach biurokracji rządowej (na wszystkich poziomach administracji) mamy zatrudnione prawie dwa miliony ludzi. To 10% zdolnych do pracy Polaków. Tak, gdy runie cywilizacja jedna na dziesięć osób dorosłych będzie specjalistami od… biurokracji. Ich portfolio będzie różne, ale z grubsza ograniczone do aplikacji biurowych, księgowości, procedur składania wniosków, tworzenia dokumentacji etc. Jeśli dodamy do tego pracowników Mordorów wszelkiego typu, skoncentrowanych na infoliniach, analizie targetów rynkowych, sprzedaży produktów lub usług… obawiam się, że połowa ludzi, których spotkamy ratując się przed apokalipsą nie będzie nijak przydatna w kwestii przetrwania.
Owszem, każdy człowiek ma poza pracą swoje zainteresowania, ale tu też nie jestem optymistą. Po pierwsze taka aktywność najmocniej przypada na okres dojrzewania i ogólnie to ujmując studiów. Potem odnawia się w okolicach 35-40 roku życia, gdy powoli olewa się wyścig szczurów i szuka innych dróg realizacji. To niestety oznacza, że niemal połowa ludzi w optymalnym (w ujęciu zagrożeń wymagających najwyższej wydajności fizycznej) wieku 25-35 lat nie będzie zupełnie gotowa na apokalipsę i niewiele wniesie w potencjalną restytucję cywilizowanego świata. Po drugie rozwój naszego świata sprawił, że podstawowe umiejętności zanikły, stały się czymś w rodzaju zabawy dla przedstawicieli klasy średniej, by nie rzec: hipsterów. Sto lat temu mapa rzemieślników w takiej Warszawie byłaby dżunglą nie do ogarnięcia, dziś jest cudownie przejrzysta.
Ile z nas wie, jak zrobić chleb? Jak zszyć podarte ciuchy? Nauczyliśmy się, że te rzeczy ogarnia się outsourcingiem. To ma sens w naszym świecie, gdy na takie “pierdoły” nie mamy czasu, bo zajęci jesteśmy wyrabianiem targetów i sprostaniu dedlajnom. Deadline po apokalipsie będzie mieć inne znaczenie, ciut bardziej dosłowne. To nie będzie wysłanie prezentacji na czas, to będzie uratowanie innych przed śmiercią. Czy jesteśmy gotowi na taką presję, czy umiemy cokolwiek? Ostatnie dekady to zanik nawet podstawowych umiejętności rolnika: automatyczne dojarki zdejmują z nas konieczność wiedzy, jak wydoić krowę czy kozę. Bez prądu nagle zostaniemy bezbronni. Pozostaną nam hipsterzy, którzy uczestniczyli w śmiesznych kursach i preppersi. Ile to procent populacji?
Gorzej jeszcze: większość specjalistów z politechnik też nie pomoże zbyt wiele. Najlepszy spec od metalurgii może nic nie pamiętać z podstaw, bo od dawna zarządza zaawansowanymi procesami technologicznymi. Pewnie bez Wikipedii nie będzie kojarzył, jakie narzędzia wykorzystywano kiedyś, a nie będzie miał narzędzi, których uczono go używać. Procesy technologiczne wyparły bazowa wiedzę. Spec od elektryki będzie wiedział jak naprawić zepsuty generator, ale nie jak zrobić nowy. Wiecie jak pozyskać prąd z ziemniaków? Że lepiej użyć tych ugotowanych? No właśnie… Może ktoś, kto pędził pokątnie bimber będzie wiedział, jak go sprokurować, ale… jak ten alkohol wykorzystać jako paliwo?
Dziś bardzo polegamy na wiedzy z sieci. Co jednak, jeśli serwery zdechną i zostaniemy z tą wiedzą, którą zdołamy zebrać? Nawet najlepszy informatyk nie poradzi na śmierć infostrad, na pad serwerów, wymagających przecież prądu. Zresztą informatycy… bazodanowcy będą bez znaczenia, programiści przydadzą się, jeśli gdzieś odtworzymy zasilanie i ślad infrastruktury. Zdolny technik lub sysadmin wie, jak naprawiać sprzęt, ale… wiedzę o tym jak zbudować od zera komputer posiada mniej niż ułamek promila ludzkości. Na dodatek wymaga to zaawansowanych fabryk, które bez zasilania będą po prostu bezużyteczne. Jak zrobić paliwo z “niczego”? Jak ustawić bazową sieć z “niczego”? Ilu z nas ma uprawnienia do “koparki ręcznej”, czyli łopaty? Kopanie rowów to nie jest coś oczywistego. Jesteśmy w dupie. Głęboko.
Niby mamy okazję uczyć się pierwszej pomocy, ale kto z tego korzysta? Jak będziemy się leczyć z nawet banalnych urazów? Z drugiej strony użycie broni palnej to banał. Jasne, nie każdy ma oko, ale to jest trening który zajmie kilka dni. Problem w tym, że żyjemy w Europie. Tu broń palna nie zalega w sklepikach na co czwartym rogu ulic. Nawet armie europejskie się kurczą i tej broni jest mniej. Przeszkolenie ze strzelnicy może się okazać słabo przydatne, bo większość popkultury operuje amerykańskim wzorcem i nielimitowanym dostępem do pukawek. Potencjalny wojownik będzie musiał bardziej polegać na broni białej i walce wręcz. To wypromuje osoby, które uczestniczyły w odpowiednich kursach. Walka to jednak nie wszystko.
Wypadało by wiedzieć, po czym rozpoznać psucie się żywności. Znać gatunki roślin jadalnych. No i jak uprawiać rośliny? Kupujemy gotowe sadzonki w marketach, ale kto je wysiewa od zera i wie jak o nie dbać? Zna ich cykl? Jeśli zabraknie biohumusu z marketów, jak zrobić go z dżdżownic? Jak zabezpieczyć sezonowe żarcie na później? Kto wie, że duszone grzyby wymagają potrójnej pasteryzacji? Jak dobrać składniki. by przetwory przetrwały dłużej? Co jest antybakteryjne, a co tylko spowalnia rozkład jedzenia? Bez doświadczonych myśliwych (tak teraz sekowanych) nie będziemy wiedzieć nawet jak szybko zabić zwierzynę i nie zmarnować jej mięsa podczas sprawiania. Nie jesteśmy jako populacja gotowi do apokalipsy i postapokalipsy. Prawdopodobnie jedynie 5-10 procent z nas wniesie coś, co pozwoli nam nie tylko przetrwać, ale się rozwijać.
W tym całym smutnym obrazie umierania mam jedno światełko: rekonstruktorzy historyczni. Te ruchy od lat nie zajmują się jedynie walką, ale też pełną rekonstrukcją materialną. Uczą się jak tworzyć broń i odzienie, jak przygotowywać szamę w warunkach skrajnie prymitywnych i z bazowych surowców. Ilu z waszych znajomych się tym para? Zdążycie ich znaleźć nim świat zupełnie runie? Musimy bowiem najpierw przywrócić poziom cesarstwa zachodniorzymskiego, nim zaczniemy mówić o odbudowie cywilizacji technologicznej XXI wieku. Musimy stworzyć samowystarczalną tkankę w oparciu o nasze umiejętności. Co zrobimy z accounting managerami? Damy im jeść, czy wystawimy za bramy? Cóż, o potencjalnych etykach i religiach postapokalipsy napiszę wkrótce.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!