Nowe otwarcie, po raz trzeci, czyli Bungie ponownie próbuje wkupić się w łaski graczy… i to konkretami.
Nowe otwarcie, po raz trzeci, czyli Bungie ponownie próbuje wkupić się w łaski graczy… i to konkretami.
Na księżycu straszy. Dodatkowo pod powierzchnią ziemskiego satelity kryje się tajemnica, która przez te wszystkie lata nigdy nie została ujawniona. Powracają starzy przeciwnicy, powraca również strach przed utratą światła w starciu z ciemnością.
Czy można coś zaczynać trzy razy? Bungie udowadnia, że można. W ubiegłym roku pisząc swoją ogromną recenzję dodatku Forsaken oceniłem ją pozytywnie widząc we wszystkich usprawnieniach podwaliny nowego początku dla Destiny 2. Nadal to zdanie podtrzymuję, choć gdybym miał dotrzymywać danego słowa, że trzeciej okazji do przeprosin nie będzie po eksperymentach z Annual Pass mam wrażenie, że to nie ja ten tekst powinienem pisać… Później jednak nastąpił rozbrat z Activision . Bungie postanowiło podążyć własną ścieżką. Ogłoszono, że Season of Opulence, a później Shadowkeep, który wraz z New Light (czyli zawartością roku pierwszego w formie Free 2 Play) wprowadza Destiny 2 w nową erę.
Nie bez powodu wspomniałem wcześniej o Forsaken, ponieważ trzeba to powiedzieć wprost – Shadowkeep jako dodatek jest o wiele mniejszy oraz wprowadza o wiele mniej nowej zawartości niż ubiegłoroczne DLC. Można byłoby powiedzieć, że najnowszemu dodatkowi do Destiny 2 najbliżej chyba do Rise of Iron z pierwszej części. Różnica jest taka, że historia związana z Shadowkeep opowiadana będzie na przestrzeni kolejnych sezonów, aby później z impetem wejść w rok czwarty… a może nawet i Destiny 3.
Kilka misji wprowadzonych wraz z dodatkiem jest również wstępem do dłuższej historii i... no właśnie. Bungie zwyczajnie wytacza najcięższe działa oraz wyprowadza gracza ze strefy komfortu już na samym początku. Koniec opowieści, legend zaklętych w Grimmoire czy opisach broni. Okazuje się, że zwiększona aktywność Roju czy ofensywa Vexów to najmniejsze z problemów Strażników, a pod powierzchnią księżyca znajduje się coś jeszcze…
Ogromny statek w kształcie piramidy wpływa na Rój, tworzy duchy poległych Strażników i… starych przeciwników. Wraca Crota, wraca Omnigul, wraca Ghaul i kilku innych ulubieńców. Wszystko po to, aby po ostatniej misji fabularnej zamknąć wszystko cliffhangerem z naszym Strażnikiem w roli głównej. To dopiero nazywa rozmach!
Bungie idzie na całość i urywa w idealnym momencie historię zachęcając graczy do oczekiwania na kolejny rozdział opowieści. Trochę to przypomina styl, który u siebie wprowadziło Digital Extremes w Warframe i liczę, że z czasem powody do kolejnych zachwytów (podobnie jak w przypadku „framug”) również się pojawią. Na razie jest krótko, ale bardzo treściwie. Pod tym względem opowieści związane z Rojem zawsze trzymały solidny poziom - nie inaczej jest w przypadku Shadowkeep.
Podobnie świetne wrażenie robi odświeżony księżyc, który nie jest tylko i wyłącznie przeniesieniem tego, co było w pierwszej części Destiny. Zostało dodanych kilka nowych lokacji (m.in. Scarlet Keep) oraz aktywności, które weszły wraz z Destiny 2. Jasne, to nadal znajome kąty, a okolice Hellmouth nadal wyglądają znajomo, ale odkrywanie nowych zakamarków potrafi sprawić wiele frajdy. Podobnie jak wędrówki do starych-nowych lokacji powiązanych z Koszmarami. To jedna, wielka bomba nostalgii, którą z pewnością docenią weterani Straży Przedniej, ale również miejscówka pełna legend, które poznają nowi Strażnicy. Właśnie to czyni księżyc tak wyjątkowym w świecie Destiny i w pewnym stopniu Shadowkeep sprawia, iż zyskuje on jeszcze bardziej na znaczeniu.
Jedną z nowości, które wchodzą wraz z Shadowkeep to przepustka sezonowa i tutaj przyznam szczerze, że jestem bardzo… pozytywnie zaskoczony.
Zacznijmy od tego, że wraz z zakupem dodatku otrzymujemy dostęp do przepustki związanej z Season of Undying, a dokładnie do jej wersji „premium”, dzięki której obok nagród podstawowych otrzymujemy coś ekstra np. dodatkowy glimmer lub kilka sztuk rdzeni umożliwiających podbijania światła w naszym ekwipunku. Sęk w tym, że te ilości w żadnym stopniu nie wpływają znacząco na samą rozgrywkę, a większość z nich to raczej symboliczne boosty do zdobywanego doświadczenia lub dodatkowy engram. Podobnie wcale nie trzeba stawać na głowie, aby zdobywać kolejne progi, ponieważ wykonywanie zleceń z aktywności (jakichkolwiek) przyspiesza znacząco postęp. Tylko i wyłącznie poprzez granie.
Powracają również tradycyjne założenia Destiny wraz z dobrze znanymi statystykami naszej postaci oraz odświeżonym systemem modyfikowania broni oraz pancerzy. Armor 2.0 zmienia na tyle zasady gry, że zbieranie nawet tych samych sztuk ekwipunku zwyczajnie się opłaca – zawsze jest szansa na znalezienie o wiele lepszych statystyk czy zestawu umiejętności, a tworzenie odpowiednich buildów wymaga większego kombinowania. Wprowadza to również delikatnego ducha MMO w ten świat, dzięki czemu każdy dzień jest dobry na zrobienie kilku rundek po ulubionych aktywnościach. To, co najważniejsze jednak, to wszelkie zmiany związane z mechanikami, zadaniami czy też trybami rozgrywki udostępnione są dla wszystkich graczy. Bez względu na to, w którą wersję gry gracie – darmową czy z dodatkami.
W przypadku sprzętu ponownie można mieć uczucie deja vu w przypadku chociażby ofensywy Vexów, bo kilka typów broni to te same archetypy z dodatku Curse of Osiris, ale można w ostatecznym rozrachunku przymknąć na to oko. Może dlatego, że zwyczajnie wszystko, co związane z nimi jest zazwyczaj do siebie podobne… i niezwykle klimatyczne.
Pozytywne wrażenie wywiera również nowy raid, którego akcja dzieje się w Black Garden. Co prawda brakuje tu kilku różnych przeciwników, ale The Garden of Salvation nadrabia ciągłością. Gonimy jednego przeciwnika, rozwiązujemy zagadki, aby później stawić mu czoła w ostatecznej formie. Oczywiście można byłoby oceniać długość samego raidu (niektórzy aktualnie kończą go spokojnie w półtorej godziny), ale jeśli miałbym ocenić ile frajdy sprawia przebijanie się przez kolejnych przeciwników to muszę przyznać – jest dobrze i w starym, dobrym stylu. Patrząc również na to, ile aktualnie aktywności tego typu znajduje się w Destiny 2, to jest co robić. Jedyne, co chciałbym zobaczyć w przyszłości to ogromny raid z… a dobra, bo to znowu spoiler by był.
Nowe pomysły zaproponowane w związku z Nightfallami, zmiany w trybach PvP (usystematyzowanie trybów oraz ich rotacja) czy wprowadzenie Nightmare Hunt oraz Vex Offensive również mogę zaliczyć na plus. Ten ostatni jednak jest aktywnością sezonową związaną i wraz z nadejściem kolejnego tryb odejdzie w zapomnienie. Pocieszeniem natomiast może być to, że na to miejsce pojawi się z pewnością kolejna aktywność luźno powiązana fabularnie z głównym wątkiem. Dlatego też mimo wszystko warto w Destiny 2 grać na bieżąco i sprawdzać, jak rozwija się ten świat.
Nadal natomiast Destiny 2 ma problemy z wydajnością, co widać przy niektórych starciach. Na PlayStation 4 przy dużym natężeniu efektów oraz przeciwników rozgrywka potrafi bardzo mocno klatkować i na raidach potrafi to przysporzyć problemów. Mam czasami wrażenie, że plany Bungie, choć ambitne, nie mieszczą się w obecnej generacji. Może w takim razie na PlayStation 5 będzie płynnie i w 60 FPS? Zobaczymy. I jeszcze jedna rzecz, równie ważna – Michael Salvatori ponownie robi świetną robotę jeśli chodzi o ścieżkę dźwiękową do Shadowkeep. Przyznam, że jeszcze przed ograniem dodatku znalazłem kilka utworów, które mi się niesamowicie spodobały. I mam nadzieję, że będzie można niedługo przesłuchać ją w serwisach streamingowych, zwłaszcza Call to Arms.
Nie bez powodu na samym wstępie porównałem Shadowkeep porównałem do Rise of Iron, ponieważ pod względem zawartości te dodatki można postawić obok siebie. Różnica jest taka, że po Shadowkeep praktycznie mało kto spodziewał się takich rozwiązań fabularnych ze strony Bungie. Oczekiwania również nie były zbyt wygórowane po ostatnich DLC. Mimo powrotu do znanej lokacji czy też powrotu pewnych starych znajomych czuć, że to nowe otwarcie, którego Destiny 2 potrzebowało. Powiew świeżości, ale nie w rozumieniu „całej gamy nowości wylewającej się z ekranu”, a wiary we własne pomysły oraz sposoby na urozmaicenie zabawy graczom.
Twórcy odważnie wykonali krok do przodu, a to że odbyło się to na księżycu… Nie żebym silił się tutaj na konkretną symbolikę, ale to prawdopodobnie ten mały krok, który ostatecznie będzie wielki dla świata Destiny.
Ciężko wypracowane zmiany oraz chęć powrotu do tego, co gracze najbardziej cenili w Destiny zaowocowały naprawdę solidnym, nowym otwarciem. Bez względu na to, czy aktualnie gracie w New Light, czy otwieracie Dreaming City w Forsaken, czy właśnie robicie najazd na Scarlet Keep. Wszyscy na tym niewątpliwie skorzystaliśmy, a Destiny 2 aktualnie bliżej do MMO niż kiedykolwiek do tej pory. Bez udziwnień, na zrozumiałych dla graczy zasadach.
Co przyniesie przyszłość? Tego nie wiemy, możemy się tylko domyślać i snuć teorie wczytując się w kolejne opisy broni… ja mam kilka teorii, a wy?
Eyes up, Guardians.