Reboot legendarnego Modern Warfare to świetny moment na to, aby wprowadzić zmiany, ale czy to wystarczy, aby ponownie zapisać się na kartach historii elektronicznej rozrywki?
Reboot legendarnego Modern Warfare to świetny moment na to, aby wprowadzić zmiany, ale czy to wystarczy, aby ponownie zapisać się na kartach historii elektronicznej rozrywki?
Trylogia Modern Warfare to dla wielu graczy złota era serii Call of Duty, a kapitan John Price to prawdopodobnie jeden z najbardziej rozpoznawalnych bohaterów w dziejach gier wideo. Nie dziwi więc fakt, że reboot Modern Warfare tak mocno rozgrzał fanów CoDa na całym świecie wraz z pojawieniem się pierwszego zwiastuna oraz sympatycznego wąsacza w kapeluszu.
W tym momencie jednak przypomniała mi się również sytuacja sprzed dwóch lat, gdy swoją premierę miało Call of Duty WW2. Tam również seria powracała do korzeni, ale nie wszystko w stu procentach zagrało tak, jak zagrać powinno. Niby było dobrze, bo wróciliśmy do lubianych klimatów, ale była w tym sroga łyżka dziegciu.
Jak jest w przypadku nowego Modern Warfare? Jest niestety podobnie.
Powrót kampanii dla jednego gracza w Cal of Duty: Modern Warfare był raczej do przewidzenia. Nie spodziewałem się jednak tego, że nowe otwarcie będzie aż tak dobre. Cała akcja rozgrywa się na wielu różnych frontach, a całość opiera się o walkę sił specjalnych i rebeliantów o skradzioną przez bojowników Al-Quatali broń chemiczną. Do tego dochodzi udział rosyjskich oddziałów w okupowanym Urzykistanie – fikcyjnym państwie na Bliskim Wschodzie.
Trzeba powiedzieć, że Infinity Ward od samego początku uderza gracza prawymi prostymi oferując dość kontrowersyjne (z punktu widzenia dzisiejszego odbiorcy) obrazy. Atak terrorystów samobójców, bezpardonowe ukazywanie brutalnych obrazów związanych z wojną czy też działań oddziałów specjalnych (misja Clean House). Mógłbym nawet powiedzieć, że prawdopodobnie jest to najbardziej kontrowersyjna odsłona Call of Duty od wielu lat. Brakuje jednak w tym wszystkim odwzorowania pewnych emocji, którymi mogą być targani główni bohaterowie Modern Warfare. W kilku różnych momentach twórcy próbują zaznaczyć wybory moralne czy też trudne sytuacje, w których się znajdują, ale ostatecznie wszystko sprowadza się do szybkiego przejścia do kolejnego punktu programu. Gęsta atmosfera znika, a kolejne wydarzenia nie robią aż takiego wrażenia.
Nie mogę jednak powiedzieć, że historia Modern Warfare była zła. Była naprawdę dobra i czuć w niej pewien serialowy charakter. Może dlatego, że świetnie wspominam serial „Six”, w którym Barry Sloane wcielał się w rolę Joe Gravesa. W Modern Warfare wcielił się w rolę kapitana Price’a i wypadł prawdopodobnie lepiej niż wiele osób pierwotnie zakładało.
Konstrukcja misji również jest dość zróżnicowana, a w kilku przypadkach wychodzi poza standardowe dla serii przebijanie się przez kolejne korytarze (albo jeszcze mocniej zaznacza ich obecność, jak w przypadku Clean House). Ogólnie czuć, że Call of Duty ewoluuje, w pewien sposób dojrzewa, ale nie traci nic z efektowności. Mógłbym się przyczepić do tego, że ostatnia misja pozostawia pewien niedosyt, ale scena po niej wynagradza właściwie wszystko. Zresztą, Modern Warfare to istny koncert życzeń w stronę fanów idący wręcz w stronę tego, co czasami Marvel prezentuje w swoich filmach. Wiele różnych mrugnięć okiem oraz ciekawa perspektywa związana z potencjalnym sequelem – jeśli tak ma wyglądać przyszłość Modern Warfare to jestem na tak!
Jest krótko, zwięźle i na temat - tego właśnie spodziewałem się po nowym Modern Warfare i to otrzymałem, choć nie wszystko wypadło perfekcyjnie.
Sęk w tym, że najgorsze był napis po napisach sugerujący, iż dalsza część historii opowiedziana jest w trybie kooperacji…
Miałem cichą nadzieję, że tryb kooperacji w Modern Warfare zaproponuje graczom starcia, które będą przy okazji wyzwaniem. Nie wiedziałem jednak, że będą one aż takim wyzwaniem w negatywnym tego słowa znaczeniu.
Całość jest oparta na dość prostym schemacie – duży teren, kilka zadań do wykonania, tony przeciwników do pokonania. Tak, dobrze czytacie, tony. I to prawdopodobnie największy problem misji kooperacyjnych. O ile rozumiem liczbę przeciwników w danym momencie czy ich umiejętności, tak zalewanie graczy niekończącymi się falami z każdej strony (dosłownie) to raczej kwestia leniwego podejścia do tworzenia wyzwań. We wszystko wkrada się chaos, a działania związane z konkretnymi zadaniami raczej kończą się poszukiwaniem jak najbardziej cwanych rozwiązań, a nie tych związanych z konkretnymi buildami ułatwiającymi pokonanie kolejnych przeciwieństw na drodze. Bez względu na to, czy gramy dobrze ogarniętym składem, czy osobami dobranymi nam losowo z matchmakingu. Efekt jest właściwie podobny, czyli ogólna frustracja.
Nawet otwarty charakter misji nie jest dużym problemem, choć wrażenie totalnej pustki wokół jest zbyt przytłaczający. Zwłaszcza, że nagle hordy przeciwników zlatują się prawie w tym samym stylu, co bomberzy samobójcy w Serious Samie. A ja tylko stoję rozstawiony gdzieś w rogu z LKMem, kolega rzuca raz na jakiś czas skrzynkę z amunicją i kasuję kolejnych, pojawiających się za górką żołnierzy. Ilu ich tam jest? Nie wiem, mam wrażenie, że nieskończoność. To trochę jakby ktoś wykorzystał mapy z trybu Ground War i wrzucił do nich czwórkę graczy przeciwko botom. A to ewidentnie trochę za mało, nawet dodając pewnego rodzaju narrację i kilka dodatkowych zadań.
Ostatecznie najwięcej zabawy dostarczył tryb Survival, który dostępny jest na wyłączność dla PlayStation 4 przez kolejny rok, a to marna pociecha dla graczy na pozostałych platformach.
Plus jest taki, że postępy miedzy modułem gry wieloosobowej a kooperacją jest współdzielony, a to oznacza, że ulubione zabawki mamy zawsze ze sobą. Podobnie sprawa ma się w przypadku używania broni, którą znajdziemy na polu walki – punkty doświadczenia przenoszą się również do naszego arsenału i nic w tym przypadku nie tracimy. Spróbować swych sił warto, ale bez konkretnych zmian w formule trybu raczej trudno będzie cokolwiek ugrać. Nawet, jeśli w waszej drużynie będziecie mieli zawodowców. Ewentualnie pomęczycie się nieco dłużej, będziecie przeklinać zdrowo i jakimś cudem przejdziecie.
Jeśli dacie radę, to dajcie znać – chętnie podzielę się waszym sukcesem na naszych łamach ;)
Wielu zastanawiało się, czy wraz ze zmianami w rozgrywce oraz postawieniu na nieco większy realizm (nieco, naprawdę nieco) Call of Duty zmieni się na bardziej taktyczne, a tempo będzie wolniejsze.
Trzeba powiedzieć to głośno – zmiany są, ale trzon samej rozgrywki nie zmienił się na tyle, aby gracze czuli się w Modern Warfare jak w zupełnie nowym świecie.
Co prawda twórcy odeszli od typowo symetrycznych aren tworząc zróżnicowane miejscówki, ale po kilkudziesięciu rozgrywkach łatwo zauważyć, które miejsca skupiają najwięcej akcji. Tak samo, jak bardzo łatwo wydedukować, w których alejkach łatwo natrafić na samotnego przeciwnika. Ostatecznie wszystko sprowadza się do prowadzenia walki dystansowej lub partyzanckich ataków i kasowania wszystkich poukrywanych w kątach przeciwników.
Mam jednak największy problem z trybem Ground War, który mimo kilku meczy rozegranych na różnych mapach nie zrobił na mnie zbyt dobrego wrażenia. Głównie ze względu na to, iż Call of Duty zawsze kojarzyło mi się bardziej z szybkimi starciami na mniejszych lub większych mapach, a nie wyrabianiem kilometrów tylko po to, aby zginąć od pierwszej lepszej przelatującej kuli. Jeśli nigdy nie byliście fanami zabawy w stylu Battlefielda, to prawdopodobnie będziecie unikać Ground War szerokim łukiem. Inną kwestią jest to, że te duże zwykłe mapy są na tyle duże, że spokojnie wystarczą do dobrej zabawy 10v10, a to już na dzisiejsze standardy serii sporo. Mogę tylko liczyć na to, że z czasem pula dostępnych aren rozrośnie się do dość sporych rozmiarów. Przydałaby się również możliwość do głosowania na mapy/tryby, bo czasami mam wrażenie, że gram cały czas w to samo. Zwłaszcza, że wraz z każdą kolejną rozgrywką z jakiegoś powodu dobiera mi nowy zestaw graczy i zdarza się, że Hackney Yard znam już właściwie na pamięć.
Pytanie czy Infinity Ward będzie w stanie dobrze zrównoważyć uzbrojenie w Modern Warfare na tyle, aby strzelby nie dominowały aż tak na serwerach. Mimo, że nie narzekam na nie aż tak mocno, to czasami potrafią dać się we znaki na mniejszych i ciaśniejszych mapach.
Dość uzależniający jest również system rozwoju każdej sztuki broni, odblokowywania dodatków, malowań i innych drobiazgów. Cieszy to, że gra w jakiś sposób wynagradza za granie swoją ulubioną bronią, bo nawet przy dość ograniczonym arsenale (po kilka broni na kategorię) zwyczajnie nie chce się jej zmieniać. Pytanie jednak brzmi – jak będzie wyglądał krajobraz po wprowadzeniu przepustki sezonowej, o której wspomina się tu i ówdzie. Schematy już działają, kilka broni już można z nich wykorzystać, ale nie wiadomo co z resztą.
Dlatego mimo pierwszego, dość pozytywnego wrażenia i kilku aktualnych problemów, które można spokojnie naprawić w najbliższych tygodniach Modern Warfare jak zwykle robi dobrą robotę w sieci. Jak zwykle, ponieważ do pewnego poziomu już zdołałem się przyzwyczaić, zwłaszcza w przypadku odsłon tworzonych przez Infinity Ward. Jeśli dodamy do tego dość zabawny tryb Strzelaniny 2v2 oraz mapy z noktowizorami, to warto czasami wskoczyć na serwery.
Trzeba również wspomnieć o tym, że graficznie Modern Warfare prezentuje się naprawdę świetnie i co najważniejsze – stabilnie. Nowy silnik graficzny przygotowany przez krakowski oddział Infinity Ward to niewątpliwie krok w dobrym kierunku. Zwłaszcza, że gracze już od lat narzekali na wyeksploatowany, dotychczasowy engine. Największa magia jednak pojawia się wraz z misjami, w których wykorzystywany jest noktowizor. Tak dobrego odwzorowania tego, jak zachowują się gogle w grach jeszcze nie widziałem i robi to piorunujące wrażenie!
Podobnie czuć zmiany w zachowaniu broni, a takie detale jak wszelkie odgłosy otoczenia czy nawet zmieniające się tempo oddechu postaci również pozwala chłonąć ten klimat. To kawał dobrej roboty i wydać, że ostatnie lata rozwoju nie poszły na marne. Można mieć tylko nadzieję, że kolejna odsłona od Infinity Ward również będzie trzymała podobny, jeśli nie wyższy poziom.
Cały czas próbowałem sobie odpowiedzieć na pytanie, czy Modern Warfare będzie takim przełomem dla serii Call of Duty, jakim była „czwórka”? Odpowiedź brzmi – nie.
Na pewno nowe Modern Warfare to ta odsłona Call of Duty, na którą wielu graczy czekało i dostarcza przełamania, którego seria w ostatnich latach potrzebowała. Nowy silnik oraz nowe podejście do tematu konfliktów zbrojnych robią wrażenie w czasach, gdy gracze wręcz pragną tej szczypty realizmu. Nawet, jeśli to nadal zręcznościowe strzelanie, bo mimo wszystko łatwiej jest postawić się w roli żołnierza sił specjalnych z krwi i kości niż kosmicznego wojaka z Marsa.
Mam jednak wrażenie, że zabrakło tej „kropki nad i”, aby móc z czystym sumieniem powiedzieć, że to ta odsłona Call of Duty, na którą przez te wszystkie lata czekaliśmy. Gdyby problemy z przekazem w kampanii, mniejsze lub większe problemy w multiplayerze oraz rozczarowujący tryb kooperacji, to faktycznie można byłoby mówić o majstersztyku. A tak ostatecznie jest dobrze i… tylko dobrze. To chyba za mało, aby zapisać się na kartach historii ponownie, choć podstawy do dalszego rozwoju serii są i to naprawdę solidne.
Liczę, że w ewentualnym Modern Warfare 2 (2) lub 2.0 będzie już tą odsłona Call of Duty, o której będziemy mogli spokojnie mówić „najlepsze w historii, przełomowe, jedyne w swoim rodzaju”. Dziś zostaje „jedna z lepszych odsłon CoDa w ostatnich latach”. Tylko.