Twórcy Rambo: The Video Game tym razem wzięli na warsztat markę Terminator. Ocena ich pracy mocno zależy od punktu odniesienia.
Twórcy Rambo: The Video Game tym razem wzięli na warsztat markę Terminator. Ocena ich pracy mocno zależy od punktu odniesienia.
Dawno nie było w branży gry towarzyszącej premierze filmu (z wyłączeniem animacji dla dzieci). W poprzedniej generacji było tego sporo i praktycznie zawsze na bardzo niskim poziomie. Teraz to wraca za sprawą duetu Reef Entertainment i polskie studio Teyon. Dokładnie, to ci sami ludzie którym możemy podziękować za wątpliwą przyjemność obcowania z Rambo: The Video Game. Czy tym razem poszło im równie źle? Zdradzę małą tajemnicę – jest znacznie lepiej. Z drugiej strony dopiero co na rynek trafiło najnowsze Modern Warfare, które oferuje niezwykle dobrą kampanię fabularną. Poprzeczka jest więc ustawiona bardzo wysoko.
Fabuła gry przenosi nas do czasów po bolesnym dla ludzkości buncie maszyn. Główny bohater, członek ruchu oporu Jacob Rivers, jest numerem trzy na liście głównych celów Skynetu. Wszystko ma miejsce przed wysłaniem pierwszego T-800 w przeszłość celem zabicia Sarah Connor. Gra jest więc prequelem filmów, a nie uzupełnieniem historii wyświetlanego obecnie w kinach Dark Fate. Dla fanów uniwersum to na pewno spora atrakcja. Widać, że twórcy zwrócili na to uwagę i próbowali zaoferować coś ciekawego w kwestii narracji. Próbowali, ponieważ efekt ich pracy niekoniecznie sprosta oczekiwaniom. W grze mamy wyjątkowo dużo rozmów, również takich w których sami możemy wybierać opcje dialogowe. Teoretycznie wpływają one na nasze relacje z postaciami pobocznymi, ale Resistance to za mała gra, aby skutecznie pokazać tego efekty. Widać, że deweloper chciał mocniej nas przywiązać do niektórych bohaterów, aby ostatnie fragmenty rozgrywki były jeszcze bardziej emocjonujące. To się jednak nie udało i to nie tylko ze względu na mało przekonującą mimikę twarzy.
Pod względem narracji widać, że Terminator: Resistance mocno odstaje od współczesnych realiów. Weźmy za przykład scenki przerywnikowe. Tym bliżej do Fallouta od Bethesdy niż tegorocznego Modern Warfare. Przykładowo kiedy kończy się dialog ekran na chwilę gaśnie i dopiero po sekundzie możemy wrócić do rozgrywki. Wygląda to słabo na tle najnowszej produkcji Infinity Ward, która momentami bardzo efektownie bawi się pracą kamery. Finalnie można więc powiedzieć, że scenarzyści studia Teyon zmarnowali okazję, aby ich gra była sporą atrakcją dla fanów filmowego uniwersum. Historia może i jest ważna, ale kiepsko pokazana.
Wielu zapewne może zapytać dlaczego porównuję Terminator: Resistance do Modern Warfare. Po pierwsze, premiery obu gier dzieli krótki okres. Po drugie, krakowski Teyon przygotował klasycznego FPS-a. Zapomnijcie więc o shooterze na szynach jakim było Rambo: The Video Game. Nie jest to jednak dokładnie to samo co seria Call of Duty. Bliżej temu do tegorocznego Metro: Exodus, ale i to porównanie nie jest w pełni właściwe. W Resistance przeplatają się liniowe misje z quasi otwartymi planszami. W pierwszym przypadku mówimy o etapach ze zdecydowanie szybszym tempem akcji. Walka z maszynami jest tam na pierwszym planie. Często też towarzyszą nam inni członkowie ruchu oporu. Nie brakuje również oskryptowanych scen, które mają zrobić na nas większe wrażenie.
Te bardziej otwarte etapy oferują odrobinę większe plansze, po których możemy się poruszać ze sporą swobodą. Wtedy też gra daje nam wolną rękę w kwestii wyboru sposobu w jaki dotrzemy do celu. Czasami ścieżek jest kilka. Można się skradać, a także postawić na siłę. Niekiedy da się również biec przed siebie i liczyć na to, że któryś ze strzałów w plecy nie okaże się śmiertelny. W tych etapach często też mamy więcej niż jeden cel. Gra daje więc odrobinę większą swobodę i pozwala nam samemu decydować, czym najpierw się zajmiemy. Pojawiają się również zadania dodatkowe. Najczęściej związane są z błahymi prośbami osób, które towarzyszą nam od początku rozgrywki. Przykładowo raz musiałem zdobyć jakąś zabawkę dla dziecka. Udało się znaleźć… szczeniaka. Co ciekawe, bohater podszedł do niego i schował do kieszeni. Po powrocie do bazy maluch miał już nowego towarzysza zabaw. Deweloperowi ewidentnie zabrakło czasu i budżetu na to, aby to lepiej rozegrać.
Te otwarte mapy okażą się prawdziwą zmorą tych graczy, którzy muszą wszystko wyczyścić zanim pójdą dalej. Chcąc zrobić każdą rzecz czas gry znacząco się wydłuży. Dodatkowo w każdym kącie każdego pomieszczenia możemy znaleźć jakieś przedmioty. Są to amunicja, apteczki, a także rzeczy przydatne do craftingu. W niektórych miejscach możemy zrobić z nich użytek tworząc wytrychy czy elementy podstawowego wyposażenia żołnierza. Przyznam jednak, że finalnie tworzyłem jedynie amunicję. Nic innego nie było mi potrzebne. Gra na normalnym poziomie trudności nie stanowiła większego wyzwania, a więc mogłem spokojnie iść przed siebie. Nawet zdobywane punkty umiejętności wykorzystywałem tylko raz na jakiś czas. Szkoda również systemu ulepszania broni. Jest on zdecydowanie przekombinowany (zamiast wybierać ulepszenia musimy przejść małą mini-gierkę z dopasowywaniem chipów), przez co skorzystałem z niego tylko raz – zaraz po tym jak gra pokazała mi taką mechanikę. Później nie miałem ani ochoty, ani potrzeby tego używać.
Jak w takim razie Terminator: Resistance spisuje się jako shooter? O dziwo jest całkiem nieźle. Obawiałem się, że gun play może być nieco sztywny, ale tak nie było. Nie ma problemów z obsługą broni, celowaniem, a do tego dochodzi niezłe udźwiękowienie (plus dobra muzyka) i pasek zdrowia przeciwników widoczny na ekranie. Dzięki temu zawsze wiadomo ile naboi jest w stanie przyjąć maszyna. Dzięki temu zazwyczaj wolałem opcje siłowe zamiast skradania. Często w grach jest odwrotnie, ale w Terminator: Resistance miałem sporą przyjemność z walki. Chyba, że na mojej drodze pojawiała się wieżyczka. Wtedy zawsze lepiej było się zakraść i hakować ją, aby zyskać dodatkową siłę ognia.
Jest jednak druga strona medalu. O ile system walki jest niezły, tak cała otoczka niekoniecznie. Zdecydowanie największą bolączką Resistance jest koślawa sztuczna inteligencja. Maszyny bardzo często stoją w miejscu i patrzą się przed siebie zamiast walczyć. Spotykane po drodze T-800 niekiedy zamiast powodować niepokój, stają się groteskowe. Brakowało mi również większej różnorodności wrogów. Uważam także, że na normalnym poziomie trudności gra nie zawiesza odpowiednio wysoko poprzeczki. To nie tyle przeszkadza w walce, co powoduje że ignorowałem sporą część mechanik. Nie mogłem więc tak wczuć się w bohatera i świat jak we wspomnianym na początku Metro Exodus, gdzie faktycznie liczył się każdy nabój i rozwinięta umiejętność, a skradanie się często było znacznie lepszym rozwiązaniem.
Zanim przejdę do finalnego werdyktu chciałbym troszkę miejsca poświęcić na oprawę wizualną. Jak gra wygląda każdy widzi. Porównań do Modern Warfare lepiej nie robić. Kiepsko też prezentują się twarze postaci. Również w niektórych scenkach przerywnikowych widać, że zabrakło budżetu na odpowiedni motion capture. Terminator: Resistance nie ukryje więc, że jest produkcją ze skromniejszym budżetem. Oczywiście nie znam liczb, ale zakładam że ekipa Teyon nie dysponowała dużymi pieniędzmi. Z drugiej strony nie jest tak źle, aby przeszkadzało to w rozgrywce. Nie ma się czym zachwycać, ale też oczy nie bolą od patrzenia na otoczenie. Jest ono bardzo monotonne, ale da się przejść całą, wcale nie krótką kampanię bez uczucia zażenowania.
Na początku tekstu napisałem, że ocena Terminator: Resistance zależy od puntu widzenia. Jeśli spojrzeć na grę z perspektywy niesławnego Rambo: The Video Games, studio Teyon przeszło daleką drogą. Od przestarzałego shootera na szynach do FPS-a ze średnim budżetem i niekiedy nieco zbyt dużymi ambicjami. Może lepiej by było, aby momentami twórcy chcieli zrobić mniej, ale na wyższym poziomie. Z drugiej strony właśnie fakt, że gra odrobinę inaczej podchodzi do rozgrywki niż Modern Warfare jest jej siłą i pozwala wiele nadrobić względem konkurencji. Nie da się jednak ukryć, że nie ma absolutnie ani jednego argumentu, aby chcący sobie postrzelać w grze gracz wybrał dzisiaj Terminator: Resistance zamiast najnowszego hitu Activision i Infinity Ward. Obie gry dzieli przepaść. Rodzimy Teyon nie wykonał jednak aż tak złej pracy, aby całkowicie skreślać ich produkcję. Przy tej grze nikt cierpieć nie będzie. Wręcz przeciwnie, znajdzie nawet sporo dobrej zabawy. Fani uniwersum na pewno nie uznają tej gry za profanację.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!