Przeżyłam szok, kiedy uświadomiłam sobie, że marka The Sims będzie mieć niedługo dwadzieścia lat. Rozumiecie to? Dwadzieścia. Dwie dekady. Najnowsza część, czyli The Sims 4, zadebiutowała w 2014 roku, więc też całkiem dawno. Większość graczy kojarzy tamte dwanaście miesięcy głównie z Dragon Age, bo przecież doczekaliśmy się Inkwizycji, sporo z nas na pewno dobrze wspomina Far Cry 4. To był także rok Dark Souls, kiedy fani serii po trzech latach doczekali się drugiej części. I chociaż jestem pewna, że niektórzy weterani chwalący sobie cykl legendarnych Simsów powiedzą mi, że czwórka to już nie to samo, że trójka była lepsza, a średniowiecze ciekawsze… No, na pewno się nie oburzę. Nie twierdzę oczywiście, że The Sims 4 to najlepsza odsłona serii i do dzisiaj jest mi trochę smutno, że chociażby czwórkowe Zwierzaki nie pozwalają na hodowlę koni. A tak totalnie serio – ja po prostu lubię grać w symulatory życia. Dlatego oczywiście ucieszyłam się, kiedy na horyzoncie pojawiła się oficjalna zapowiedź dodatku The Sims 4: Uniwersytet. Już wtedy wiedziałam, że powrócę do tej gry z radością, aczkolwiek muszę przyznać, iż cała ta seria jest jedną z tych, które kocham i nienawidzę jednocześnie.
Wiecie, jak to jest, kiedy siadasz sobie kulturalnie koło dwudziestej z zamiarem pogrania dwie godzinki, z czego przez osiemdziesiąt procent czasu budujesz wielki dom (bo przecież to jest najlepsze w Simsach), by na koniec odejść od komputera i zorientować się, że dochodzi pierwsza w nocy. Wtedy pojawia się ten przeklęty dylemat, czy iść spać, czy może jeszcze trochę poudawać, że chociaż w jednym życiu jest się ogarniętym człowiekiem.Przez ostatni tydzień za każdym razem w takiej sytuacji wybierałam drugą opcję. I chociaż rano następnego dnia wcale nie wyglądałam, jak uśmiechnięci studenci z powyższego obrazka, nie żałuję. The Sims 4: Uniwersytet przede wszystkim zaskoczyło mnie ilością nowej (ale trochę jednak starej, tyle że o tym zaraz) zawartości. A na pierwszy rzut oka sytuacja wcale tak nie wygląda – no bo co, tylko dwa uniwersytety, serio? Wszystkich, którzy zadali sobie takie pytanie w głowie choć raz, mogę z czystym sumieniem uspokoić, że to w zupełności wystarczy.
Mamy więc Uniwersytet Britechester oraz Instytut Foxbury. Każdy oferuje zarówno zwykłe kierunki, jak i kierunki prestiżowe, a także własne organizacje – do wszystkiego przejdziemy za moment. Zgodnie z tym, co głosi opis pierwszego, Uniwersytet Britechester może się poszczycić niemal tysiącletnią historią i piękną tradycyjną architekturą. Na przestrzeni stuleci gościł studentów wszelkiej maści, nawet pochodzących z rodzin królewskich. To miejsce, w którym kształtuje się nie tylko umysły, ale i wartości moralne, by nasi absolwenci byli wszechstronnymi Simami stanowiącymi wzór dla innych. Na pewno większość z Was wyobraziła sobie wielki stary budynek stylizowany na Hogwart i… no, w gruncie rzeczy to prawda. Obie uczelnie są tak bardzo stereotypowe, jak tylko można. Britechester to taka typowa elitarna szkoła, która ceni sobie wieloletnią tradycję i tak dalej. Jeżeli natomiast chodzi o opis drugiego uniwersytetu, dowiadujemy się, że Instytut Foxbury regularnie zyskuje najwyższe noty w różnego rodzaju rankingach. Uczelnia może się pochwalić nowoczesnym kampusem oraz szerokim gronem absolwentów, którzy dokonali w swych dziedzinach rewolucyjnych innowacji. Nieustannie poszukuje Simów, którzy nie boją się stawiać sobie wielkich celów. Mniej patetycznie, ale wciąż z samouwielbieniem. Oczywiście, Instytut Foxbury pod wieloma względami stanowi zupełnie przeciwieństwo Britechester – jest nowoczesny, daje poczucie świeżości i kojarzy się raczej z nowoczesną technologią, której z radością używają studenci. To też w gruncie rzeczy prawda. Dlaczego w gruncie rzeczy? O tym zaraz. Teraz o kierunkach, które możemy studiować na obu uczelniach.
Twórcy poszli trochę na łatwiznę, bowiem zwykłe kierunki studiów Uniwersytetu Britechester (biologia, informatyka, ekonomia, fizyka, psychologia oraz łotrostwo) są kierunkami prestiżowymi w Instytucie Foxbury i odwrotnie – zwykłe kierunki studiów Instytutu Foxbury (historia sztuki, komunikacja, sztuka kulinarna, sztuki teatralne, sztuki piękne, historia, język i literatura) są kierunkami prestiżowymi na Uniwersytecie Britechester. Oczywiście, mogłoby tych kierunków być znacznie więcej. Ba – tym bardziej szkoda, że brak tutaj interaktywnych zajęć, jak w poprzedniej części. Co wciąż nie zmienia faktu, że wybór jest całkiem spory, a jeżeli ktoś zwraca uwagę na szczegóły, to przedmioty brzmią naprawdę interesująco i przede wszystkim są adekwatne do danego kierunku, a nie to, co w prawdziwym życiu. (Smutek.)
Semestr trwa stosunkowo krótko, bo zaledwie tydzień, a na koniec albo idziemy na egzamin z danego przedmiotu, albo musimy wygłosić prezentację, albo oddać pracę semestralną. W drugim przypadku rozstawiamy najpierw wielką tablicę zajmującą cztery kratki na środku mikroskopijnego pokoju (bo przecież jesteśmy biednym studentem i uczciwym graczem, więc nie używamy kaching ani motherlode), zbieramy informacje, by na koniec je uporządkować, nasza prezentacja w magiczny sposób otrzymuje status znakomitej, a nam zaczyna być smutno, że tak to nie działa w realnym życiu. W trzecim po prostu siedzimy przy komputerze i stukamy w klawiaturę tak długo, aż nie skończymy pisać pracy – po tym możemy ją oczywiście oddać w stanie kiepskim lub zredagować do stanu znakomitego, albo… po prostu ją splagiatować. Umiejętnie oczywiście. Jeżeli bardzo chcemy, możemy również chodzić na różne wykłady jako wolny słuchać, dawać korepetycje innym uczniom lub odsiadywać dyżury, żeby dostać lepszą ocenę. Tylko kto by to robił?
Studia to przecież wspaniały czas – nikt normalny nie będzie grzecznie ślęczał nad każdym zadaniem domowym zaraz po wykładach. A przynajmniej żaden normalny Sim niebędący pod naszą kontrolą przez cały czas na pewno czegoś podobnego nie zrobi. Zamiast tego pójdzie do baru, bo tak naprawdę to jedyna rozsądna opcja, żeby natychmiast się odstresować. Simy oficjalnie nie piją alkoholu, tylko sok. W grze nie ma czegoś takiego, jak kac, nie ma też alkoholizmu oraz pijaństwa – jest za to zadowolenie, ewentualnie nadmiar cukru lub cierpienie z powodu jego braku następnego dnia po imprezie. Nie wiem jednak, czy to taka popularna przypadłość, ale moi Simowie przez większość czasu w barze zachowywali się tak, jakby ich coś do tej lady przyciągało. Jak tylko spojrzysz gdzie indziej, albo zajmiesz się kimś innym – któryś z twoich Simów na pewno już coś pije. Czy to ironiczna analogia do prawdziwego studenckiego życia? Cóż.
Kolejną analogią do prawdziwego studenckiego życia wydaje się być okrutny kapitalizm, który już na wejściu daje Simom prosto w twarz – wypadałoby przecież posiadać jakiś sprzęt elektroniczny do nauki i chociażby podręczną lodówkę. A jak chcesz się przenieść na kampus, bo na prawdziwe mieszkanie i tak cię nie stać, to możesz wziąć studencki kredyt, by po pewnym czasie o nim zapomnieć i dopiero po zakończeniu studiów wrócić do szarej rzeczywistości. Nikt nie mówił, że będzie łatwo – a i w tym przypadku byłoby także nudno. Jasne, że możecie użyć kodów. Ja tego nie robię, bo po prostu nie lubię i dla mnie gra wówczas nie ma żadnego sensu. Na szczęście są stypendia. Tych jest całkiem sporo – dla przykładu, jest na przykład dofinansowanie dla uzdolnionych kucharzy lub sportowców. Przy wyborze uczelni oraz kierunku możemy również przejrzeć nagrody, które zostaną nam udostępnione po skończeniu minimum dwunastu kursów. Powołam się na swojego Sima, który skończył biologię jako kierunek prestiżowy. Kiedy podjął się pracy jako lekarz, zaczął od razu od siódmego szczebla. Przypomnę, że łącznie jest ich dziesięć. Do tego znacznie więcej zarabiał i mógł wziąć więcej dni wolnych. Krótko mówiąc, same profity.
Ale dobra, kampus. Nie spodziewałam się, że to naprawdę będzie miejsce tętniące życiem, ale tak właśnie było. Wybieramy własne łóżko w dwuosobowym pomieszczeniu, rozstawiamy swoje rzeczy i zajmujemy swoje biurko. Chociaż bardzo szybko okazuje się, że nic tak naprawdę nie jest nasze – wszyscy odwiedzają wszystkich, a jedyna kanapa w salonie z telewizorem jest zajęta praktycznie przez dwadzieścia cztery godziny na dobę. Wyjątkiem nie jest również stół do sok-ponga (bo przecież nie mogli tego nazwać beer-pongiem, co wy). Zbawieniem okazuje się możliwość blokowania przedmiotów – po tym przynajmniej możesz być pewien, że twój nowiutki laptop nie zostanie dosłownie obmacany przez każdego Sima na kampusie. To samo z łóżkiem, przypisujesz je do siebie i po kłopocie. Życie w akademiku nie jest jednak proste. Imprezy odbywają się praktycznie codziennie, a stadion regularnie urozmaica rozgrywkę meczami piłki nożnej. Co ciekawe, skoro już jesteśmy przy meczach, będąc studentem możemy również podjąć się pracy jako… zawodnik e-sportowy. Wówczas musimy w każdy dzień tygodnia albo chodzić na spotkania, albo grać w domu z naszą drużyną w SimStarcie. Niby nic, ale jednak cieszy.Co z wadami? The Sims 4: Uniwersytet ma ich co najmniej kilka, oczywiście dla niektórych będzie ich znacznie więcej, a dla innych mniej. Jeśli o mnie chodzi, uważam, że największym minusem dodatku jest brak głębi we wszystkim, co możemy tutaj zrobić – idea studiowania została mimo wszystko dość mocno uproszczona, a życie naszych Simów-studentów ogranicza się do chodzenia na zajęcia oraz imprezy i chodzenia na spotkania organizacji. Nie zrozumcie mnie źle. Organizacje są świetne, w szczególności Znawcy Robotów, którzy spotykają się, aby przechwalać się swoimi wynalazkami. Możemy również zaprzyjaźnić się z robotem, którego gra po raz kolejny (na wzór poprzednich części) nieładnie nazywa sługusem. Ewentualnie w późniejszym etapie gry sami takowego wytworzyć, ale łatwiej po prostu zapoznać się z tym, który towarzyszy studenckiej organizacji podczas spotkań. W moim przypadku był nim… Zeus Gniazdo. Tak, sprawdziłam na potrzeby nauki, da się z nim robić wszystko to, co można robić z innym normalnym Simem. Ba, można go zaprosić do rodziny, a wtedy stanie się grywalną postacią – robot potrafi na przykład skanować innych w poszukiwaniu nastrójników oraz cech.
Chodzenie na wykłady też zostało maksymalnie uproszczone – nasz Sim po prostu znika na jakiś czas. A szkoda, miałam cichą nadzieję na jakieś interaktywne bajery, jak w dodatku Witaj w pracy. Jestem prawie pewna, że gdyby takie coś było, grałabym jeszcze dłużej. Podsumowując, uważam, że twórcy mogli się bardziej postarać, ale mimo wszystko bawiłam się naprawdę dobrze. Osobiście nie jestem z tych, którzy jakąkolwiek wagę przykładają do nowych ciuchów czy innych bzdetów, bo poza tym, że mogę parę przedmiotów postawić w mieszkaniu, lubię skupić się na poznawaniu nowości w świecie, jako interakcji. Akademik jest ciekawy, zawsze gdzieś coś się dzieje i możecie być pewni, że nigdy nie zabraknie soku w barze. The Sims 4: Uniwersytet polecam każdemu, kto lubi – tak, jak ja – wracać do Simsów co jakiś czas, żeby obadać nową zawartość, a potem odłączyć się od rzeczywistości na parę, paręnaście nawet godzin. W żadnym wypadku parędziesiąt, bo mimo wszystko mamy do czynienia z przygodą, która ma swój koniec i jedyną rzeczą, która pozostaje, jest większa pensja.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!