Z The Yakuza Remastered Collection jest tak: otrzymujemy trzy odsłony serii, które do tej pory nie zostały wydane na PlayStation. I właściwie… tyle?
Z The Yakuza Remastered Collection jest tak: otrzymujemy trzy odsłony serii, które do tej pory nie zostały wydane na PlayStation. I właściwie… tyle?
Tak, bo SEGA więcej do zrobienia tutaj nie miała, zwłaszcza że zapowiedziano już rychłą premierę Yakuza: Like a Dragon w 2020 roku, jak również potwierdzono, iż wraz z dużym zainteresowaniem Judgment możemy spodziewać kontynuacji przygód Takayuki Yagamiego. Nie zapominając również o tym, że twórcy badają również, czy dobrym pomysłem będzie wydanie na zachodzie Yakuzy Ishin oraz Kenzan Innymi słowy – dzieje się w RGG Studio, oj dzieje! Wracając jednak do odświeżonej kolekcji Yakuzy...
SEGA postanowiła dozować przyjemności związane z pozostałymi przygodami Kazumy Kiryu i wypuszczać Yakuzę 3, 4 oraz 5 w kilkumiesięcznych odstępach. To dobre rozwiązanie dla tych, którzy nie chcą się spieszyć, ale z drugiej strony czekać na premierę pudełkowego wydania do 11 lutego 2020 roku nie jest zbyt przyjemne. Tym bardziej, jeśli komuś zależy na pudełku na PS3 dołączanym do Yakuzy 5, aby mieć wszystkie gry ładnie prezentujące się na półce.
Dlatego również pomyślałem sobie, że najlepiej będzie cały zestaw ocenić dopiero po pojawieniu się „piątki” oraz pudełkowej wersji w lutym, a na razie skupić się na ogólnych przemyśleniach związanych z każdą z odsłon osobno zwieńczając jej remaster oceną końcową.
Głównie po to, aby ocenić cały zestaw pod względem tego, jak prezentują się poszczególne odsłony po odświeżeniu oraz sprawdzić, czy za tę cenę warto jest nadrabiać wszelkie zaległości. Jedna myśl jednak cały czas krąży mi po głowie i nie daje kompletnie spokoju. Szkoda, że wzorem Yakuzy Kiwami czy Kiwami 2 SEGA nie wzięła się za gruntowne odrestaurowanie wszystkich pozostałych części serii na Dragon Engine. Głównie myślę tutaj o tych, którzy chcąc kontynuować przygody Kiryu poczują dość solidny „blast from the past” i będą musieli przymknąć oko na pewne niedoskonałości wynikające z
W przypadku Yakuzy 3 jest trochę jak w skansenie – to całkiem miła wyprawa, nostalgiczna, ale czuć w powietrzu te stare i zbutwiałe drewno posmarowane impregnatem.
Po wydarzeniach z Yakuzy 2 (lub Kiwami 2, jeśli jesteście na świeżo po ogrywaniu na PS4) Kiryu postanawia odciąć się od Kamurocho i wraz z Haruką prowadzić sierociniec Morning Glory na Okinawie. Cisza, spokój, ciepła woda… i dwóch gagatków z miasteczka, którzy na zlecenie swojego szefa próbują odzyskać teren, na którym znajduje się dom dzieciaków. Kiryu postanawia wziąć sprawy w swoje ręce, ale przy okazji dowiaduje się, że nie tak łatwo pozostawić mafijną przeszłość za sobą. Ponownie więc wplątuje się w grubszą aferę związaną z klanem Tojo, znowu musi wrócić do Kamurocho, aby zapewnić swoim podopiecznym spokojne życie.
I tak właściwie, gdyby zestawić fabularnie trójkę z pozostałą resztą, to prawdopodobnie jest to jedna z tych… najmniej ekscytujących odsłon Yakuzy. Nie oznacza to jednak, że pewne emocjonalne tony czy efektowne rozwiązania nie mają tutaj miejsca. Mają, ale nie ma ich aż tak wiele. Chciałoby się nawet powiedzieć, że pod tym względem wszystko tak płynie… powoli. Mafijne porachunki przeszywane są historiami poszczególnych dzieciaków z sierocińca czy zawiłymi koneksjami japońskich polityków z amerykańskim wywiadem. Nic, czego w Yakuzie wcześniej by nie miało miejsca, prawda? Yakuza 3 niewątpliwie dostarcza emocji, ale nierównomierne rozłożenie wszystkiego w czasie sprawia, iż pewne etapy mocno się dłużą, gdy inne kończą się momentalnie i pojawia się kolejny rozdział historii.
Inna sprawa to fakt, że o ile system walki w trójce nie różni się drastycznie w stosunku do pozostałych odsłon serii, tak czuć, że delikatnie mówiąc trąci on myszką. Głównie pod względem czysto technicznym, bo mimo wszystko inne odsłony serii rozwiązują te wszystkie tematy o wiele lepiej. Nadal niektóre starcia z bossami robią wrażenie w scenkach z wykorzystaniem QTE, ale te momenty faktycznie można policzyć na palcach jednej ręki. Yakuza 3 niestety padła tutaj ofiarą tego, co w przypadku tego typu odświeżonych wydań najgorsze – starości. Dlatego dziwi mnie jednak fakt, że SEGA nie pokusiła się o Kiwami 3, aby te różnice między pozostałymi odsłonami były o wiele mniejsze. Czwórka i piątka mimo wszystko o wiele lepiej się zestarzały, o czym pewnie przekonamy się za kilka miesięcy, a i w trójce myślę, że spokojnie kilka dodatkowych opowieści można byłoby zawrzeć podobnie, jak w przypadku Kiwami 2.
Trzeba jednak oddać twórcom, że remaster został przygotowany naprawdę solidnie, choć nie obyło się bez wpadek. Yakuzę 3 otrzymujemy w jakości 1080p oraz 60 FPS, choć czasami miałem wrażenie, że przy animacjach generowanych na silniku gry całość potrafiła lekko chrupnąć. Szkoda jednak, że nie odrestaurowano cutscenek w formie filmów. W przypadku tych widoczny jest spadek jakości wyświetlanego obrazu. Na pochwałę natomiast zasługuje fakt ponownego przetłumaczenia oraz poprawienia kwestii dialogowych czy udostępnienia misji dodatkowych oraz aktywności, które nie pojawiły się w wydaniu zachodnim w oryginalnej wersji na PS3. To z pewnością ucieszy tych, którzy będą ogrywać Yakuzę 3 ponownie i odkrywać to, co wcześniej można było zobaczyć tylko i wyłącznie na gameplayach z japońskiej wersji.
Nie można jednak oprzeć się wrażeniu, że Yakuza 3 padła ofiarą tego, iż czwórka i piątka wcale nie potrzebują „kiwami treatment”, aby nadal być bardzo dobrymi grami pod względem technicznym oraz fabularnym.
Nawet na PlayStation 3 obydwie odsłony doskonale się bronią, więc zapewne zrobią to również na PlayStation 4. W przypadku trójki natomiast jest to dość dyskusyjne, jeśli miałbym to podsumować w delikatny sposób. Remaster sam w sobie przeprowadzony jest bardzo dobrze z małymi wyjątkami, które nie sprawiają, że gra jest w jakiś sposób gorsza od pierwowzoru – to niewątpliwie wydanie, które z pewnością ucieszy fanów serii, a nowym graczom pozwoli poczuć nostalgiczną nutę z ery PlayStation 3. Nie mniej jednak, po ograniu Zero, Kiwami oraz Kiwami 2 czuć w tym wszystkim solidny krok wstecz, który nowych graczy może odstraszyć, zwłaszcza na samym początku. Gdy już to się przełknie, to druga połowa gry potrafi tę cierpliwość wynagrodzić kilkoma dobrymi momentami fabularnymi… choć nadal uważam, że te w Yakuzie 3 wypadają chyba najsłabiej w całym cyklu.
A później to już tylko prosta droga do Yakuzy 4, której premiera pod koniec października tego roku.
Yakuza 4 Remastered udowadnia, że faktycznie nie potrzebowała tak wiele do szczęścia w odróżnieniu do wcześniej ocenianej przeze mnie „trójki”, która rozkrokiem stała między właśnie czasami PS2 a PS3. Z perspektywy czasu to właśnie Yakuza 4 rozwijała pomysły, które pojawiły się w poprzedniej odsłonie i porządnie wprowadzała serię w ówczesną generację. Czterech różnych bohaterów, wszystkie historie łączące się w całość. Jedyne, na co faktycznie można narzekać to fakt, że poziom każdej z nich jest dość nierówny zarówno pod względem tego, co wnosi do opowieści, jak również i samej trudności rozgrywki.
Niezmienne pozostaje jednak uczucie, gdy idąc od „Zera” kolejne tajemnice z poprzednich odsłon są wyjaśniane, a niektóre wydarzenia wpływają na życie nowych bohaterów. Nawet, jeśli trudno w niektóre sytuacje uwierzyć.
To co jednak najłatwiej jest zauważyć to fakt, że zasadniczo od czwartej odsłony Ryu Ga Gotoku w górę (lub dół) najbliżej jest jej do tego, co dziś widzimy w serii. Sam system walki jest o wiele lepiej przystosowany do wykonywania przeróżnych kombinacji i akcji specjalnych niż w przypadku nadal sztywnej trzeciej odsłony. Zwłaszcza, jeśli jesteście na świeżo po ograniu poprzednich czterech odsłon i przy Yakuzie 3 coś do końca nie grało tak, jak powinno. Choć mimo wszystko irytować może również liczba pustych przebiegów lub takich, które mimo nadawania historii klimatu nie wnoszą zbyt wiele do samej rozgrywki.
Jak wcześniej również wspomniałem – może zaskakiwać dość nierówne potraktowanie historii oraz poziomu trudności po stronie każdego z bohaterów. U niektórych pojawia się sporo walki, w innych przypadkach biegania, a u innych… oglądania i czytania przeróżnych historii.
Graficznie natomiast Yakuza 4 prezentuje się na tyle dobrze, że zwykłe podbicie rozdzielczości wystarczyło pełni szczęścia, a drobnostki w postaci ujednolicenia terminów czy poprawienia dialogów również cieszą. Wraz z Yakuzą 4 Remastered pojawia się w grze również nowy odtwórca roli Masayoshiego Tanimury, co wielu graczy odbiera różnie. Z mojej perspektywy nie wypada on wcale tak tragicznie, choć sentyment do Hirokiego Narmiyi gdzieś tam z tyłu głowy stale pozostaje.
Z drugiej strony można również zadać pytanie czy faktycznie reedycje powinny być w ten sposób modyfikowane, jak myślicie? Ciekawy jestem Waszych komentarzy…
Ostatecznie trudno tak właściwie powiedzieć coś więcej o Yakuza 4 Remastered jak to, że jest to naprawdę dobry port bez praktycznie żadnych problemów ze strony technicznej. Tak jak w przypadku trójki pojawiały się różne spadki, tak tutaj takowych nie uświadczyłem… i zaskoczony tym zwyczajnie nie jestem. Dlatego też o jakość „piątki” wcale się nie martwię.
Trudno jest nie odnieść wrażenia, że po tym, jak w czwórce wprowadzono czterech osobnych bohaterów do historii Kazumy Kiryu Ryu Ga Gotoku Studio poszło za ciosem i zaserwowało piątkę – powracają ulubieńcy (Kiryu, Saejima, Haruka, Akiyama), pojawiają się nowi bohaterowie (Shinada). Jednak tempo samej opowiadanej historii, co by nie mówić, tak jakby… zwalnia.
To nie jest wcale zła informacja, bo jednak można mieć wrażenie, że “piątka” taka właśnie miała być. Uderzająca w pewne emocjonalne tony o wiele mocniej niż dotychczas, a starcia z zalewającymi ekran przeciwnikami wręcz zakrawają pytania o inspirację filmem “Matrix”. Kiryu znika i oddaje się pracy taksówkarza próbując prowadzić cywilne życie. Okazuje się jednak, że zerwanie z japońską mafią oraz problemami, które spadają raz po raz na klan Tojo nie będzie takie łatwe… jak zwykle zresztą.
Tak czy inaczej, bez względu na wszystko, z całego tego zestawu to własnie Yakuza 5 jest tytułem, któremu najbliżej do dzisiejszych odsłon serii. Nie tylko pod względem graficznym, ale również i gameplayowym. Dynamika starć jest najbliższa temu, co później ewoluowało w Yakuzie Zero, a całość jest na tyle efektowna, że wręcz nie przeszkadza natężenie samych walk na ulicach (choć w pewnym momencie muszę przyznać – denerwuje to, gdy chce się przejść dalej w historii, a trzeba pewne walki z trybu adventure po prostu przeżyć). O ile w poprzednich odsłonach i tych, które nastąpiły po piątce można było wielu starć uniknąć, tak w tym przypadku czasami zwyczajnie nie jest to możliwe. Pojawia się znikąd animacja, pojawiają się przeciwnicy, jest wesoło.
Wracając jeszcze na chwilę do historii, to inaczej się na nią patrzy po latach wiedząc, że to nie jest ostatnia odsłona serii Yakuza. To trochę zmienia perspektywę, a zakończenie nie uderza tak mocno, jak uderzało w momencie zwieńczenia historii piątką.
Czy to problem? Żaden, choć nadal uważam, że to był najlepszy moment, aby zakończyć historię Kazumy i zacząć nowe przygody pozostałych bohaterów. Ostatecznie otrzymaliśmy część szóstą, w drodze jest siódma, która na zachodzie z jakiegoś powodu straciła cyferkę i może przez niektórych uznana jako spin-off serii z Kasugą Ichibanem w roli głównej (choć w sumie to miałoby nawet jakiś sens, gdyby tak było). Nie mniej jednak to raczej problem tych, którzy już w Yakuzę grali. Ci, którzy będą ją przechodzić w ciągu raczej tego nie poczują. Ot będą wiedzieli, że czeka ich jeszcze jedna (tym razem ostatnia) przygoda Kazumy.
Nie mniej jednak trzeba postawić sprawę jasno – mimo, że piątka nie jest najlepszą odsłoną serii, to wcale nie oznacza, że nie jest nadal kawałkiem świetnie napisanej historii. Tempo narracji jest inne, wolniejsze. Można mieć również wrażenie, że wszystko jest tak jakby niepotrzebnie rozwleczone w czasie. Później ten błąd świetnie rozwiązuje Zero czy The Song of Life, ale pewne sekwencje potrafią wystawić gracza na ciężką próbę charakteru (chociażby rozdział Saejimy). Warto jednak spędzić chwilę, aby dotrzeć do grande finale.
Dlatego też nieco niżej, ale nadal powyżej “ósemki”.
Przyszedł czas na podsumowanie!
Zacznę może od tego, że jestem rozczarowany ostateczną jakością wydania fizycznego gry. Całość zapakowana w bardzo ładne, pudełko zbiorcze, w którym znajdują dwie dwa osobne pudełeczka – kartonowe przeznaczone na płyty oraz pudełko z edycji PS3 dla Yakuza 5. Głównie chodzi o pewne uregulowanie spraw z przeszłości, gdyż fizycznie piątka nie miała premiery i w ten sposób SEGA postanowiła pomóc uzupełnić kolekcję tym, którym tego jednego pudełeczka brakuje. Sęk w tym, że byłoby miło zobaczyć przynajmniej jakiś ładnie zapakowany steelbook lub też zwykłe pudełko dla PlayStation 4, w którym można byłoby zmieścić dwie płytki. To nie jest spory problem, a na pewno całość zyskałaby na estetyce. A tak, jeśli ktoś nie miał szczęścia, to kartonowe pudełeczko mogło się po prostu zwyczajnie pogiąć czy porwać w transporcie. I to chyba jedyna rzecz, na którą mogę narzekać tak kolosalnie, bo prawdę mówiąc liczyłem, że wydanie samo w sobie będzie wykonane o wiele staranniej.
Natomiast co do reszty, to na pewno dobrze jest widzieć całą sagę o Kazumie Kiryu na PlayStation 4. Czy to w formie remasterów, czy to w formie remake’ów, czy to gier dedykowanych specjalnie na tę konsolę. Ci, którzy przez lata chcieli ograć wszystko za jednym zamachem mają teraz możliwość nadrobić zaległości. Z kolei tym ogrywającym tytuły stopniowo, w miarę ich wychodzenia na PS4, SEGA podarowała ostatni element układanki. Ten najważniejszy i to całkiem pokaźnej wielkości. To nadal komplet trzech świetnych tytułów opowiadających o honorze, braterstwie oraz zasadach, którymi nie tylko japońscy mafiozi powinni hołdować. I może właśnie dlatego Yakuza jako seria ma tak wielu fanów na całym świecie, a to pranie się na ulicach rowerami to tak trochę obok się znajduje…
Tak czy inaczej, moi drodzy – #GrajciewYakuzę.