Captain Tsubasa: Rise of New Champions nie zmiecie piłkarskiej konkurencji w świecie gier wideo, ale z pewnością podbije serca fanów kultowego serialu.
Captain Tsubasa: Rise of New Champions nie zmiecie piłkarskiej konkurencji w świecie gier wideo, ale z pewnością podbije serca fanów kultowego serialu.
Na wstępie muszę wyznać, że nie przepadam za grami piłkarskimi. W serię PES zagrywałem się w zamierzchłych czasach, gdy wołano na nią ISS, a jedyna FIFA, którą darzę szacunkiem i sentymentem, to ta wydana pod hasłem World Cup 98. Jednocześnie uwielbiam gry sportowe utrzymane w duchu arcade. Zwariowane zręcznościówki typu NBA Jam, które patrzą na daną dyscyplinę z dużym przymrużeniem oka i stawiają na efektowność kosztem realizmu. To pierwszy powód, dla którego sięgnąłem po Captain Tsubasa: Rise of New Champions. Drugi - jestem z rocznika wychowanego na japońskich kreskówkach emitowanych na kanale Polonia 1. A Kapitan Jastrząb był w ścisłej czołówce moich ulubionych animacji.
Po Captain Tsubasa: Rise of New Champions spodziewałem się gry, która idealnie połączy szaloną zręcznościówkę o piłkarskiej tematyce z ukochanym serialem sprzed lat. Nie da się ukryć, że dla fanów wiadomego anime ta gra wygląda jak spełnienie marzeń. Przypomina znane historie i bohaterów. Odtwarza w efektownych animacjach kultowe zagrania, super strzały, wyskoki przeczące prawom grawitacji i zagrywki, po których każdy małolat siedział przed telewizorem pełen podziwu (lub w konsternacji). Pierwsze wrażenia z Captain Tsubasa: Rise of New Champions są świetne, ale im bliżej gwizdka końcowego, tym częściej gra potyka się o własne nogi i zaczyna gubić piłkę.
Menu gry wita nas szeregiem oczywistych trybów, takich jak pojedynczy mecz offline, rozgrywki sieciowe (1 na 1, 2 na 2, ligi dla drużyn na różnych poziomach) czy trening. Na samym szczycie umieszczono jednak tryb fabularny, który jest jedną z największych zalet Captain Tsubasa: Rise of New Champions, a zarazem pełni rolę rozbudowanego samouczka.
Tryb fabularny dzieli się na dwie ścieżki. Początkujący powinni zacząć od historii Tsubasy, a dopiero w drugiej kolejności spróbować swoich sił w wariancie New Hero, który odznacza się przede wszystkim, ale nie tylko, znacznie wyższym poziomem trudności.
Wybierając Tsubasę, zostajemy wrzuceni na głęboką wodę, w której można łatwo utonąć, gdy nie zna się materiału źródłowego. Tsubasa jest tu już legendarnym 14-latkiem z FC Nankatsu, który szykuje się do zdobycia trzeciego mistrzostwa w młodzieżowym turnieju. A jednocześnie planuje dalszą karierę w odległej Brazylii. Fabuła jest podana głównie w formie dialogów (japoński dubbing ucieszy purystów), gdy na ekranie pojawia się dana postać niczym w rasowym visual novel. Takich scenek jest mnóstwo, postacie zmieniają się jak w kalejdoskopie, co chwila pojawia się nowy bohater z innej drużyny, a nawet z innego zakątka świata. Poznajemy Tsubasę i jego plany na przyszłość, by po chwili posłuchać, co ma do powiedzenia Kojiro, który postanawia trenować na Okinawie. Kilka minut później czytamy list z Niemiec od Wakabayashiego, który wspomina o innym starym znajomym przebywającym obecnie w Paryżu.
Wszystkie te wątki powinny być kojarzone przez fanów anime, ale wątpię, by ktoś kompletnie zielony nadążył za narracją i po prostu czerpał z niej przyjemność. Tempo przedstawiania kolejnych postaci, nakreślania ich relacji i sytuacji życiowych jest zawrotne. Dla widzów serialu będzie to miłym (niekiedy wzruszającym) przypomnieniem, ale jeśli ktoś chce zacząć swoją przygodę ze światem Kapitana Jastrzębia właśnie od Captain Tsubasa: Rise of New Champions, może się szybko zniechęcić. A jeśli już przebije się przez natłok informacji, życiorysów i wspomnień, to po prostu ominie go cała frajda ze śledzenia tych perypetii w serialu. Gdy można było się realnie zżyć z bohaterami i im kibicować.
Tryb fabularny Tsubasy to, poza dialogami, szereg pamiętnych spotkań, które można dosłownie ożywić na ekranie. Wynik meczu jest oczywiście zależny od gracza, ale twórcy wpletli w rozgrywkę skrypty i animacje niemal żywcem wyjęte z serialu. Nieinteraktywne scenki odpalają się po spełnieniu konkretnego warunku – np. trzeba oddać strzał konkretnym zawodnikiem, wykonać podanie przy danym ustawieniu. To świetny dodatek dla weteranów, którzy pamiętają, co działo się w danym meczu i wiedzą, jak odpalić daną scenkę. Jeśli nie wiemy lub nie uda nam się spełnić danego warunku, po prostu stracimy widowiskowy przerywnik, który nie wpływa bezpośrednio na rozgrywkę.