Zrozumiem Was, jeśli na samą myśl o kolejnej grze z elementami karcianki macie ochotę uciec jak najdalej. Przez pewien czas oglądaliśmy to niemal w każdej produkcji, która choćby minimalnie zmuszała nas do wysilenia szarych komórek, tak jak dziś wiele tytułów upycha w swoich plikach coś, co czasem nawet nie leżało obok battle royale. Czy to zrządzenie losu, czy szczęśliwy traf zadecydował jednak o tym, że o debiutanckiej produkcji szwedzkiego Palindrome Interactive dowiedziałem się gdzieś pomiędzy kolejnymi sezonami Netfliksowej Castlevanii, więc gra o wampirach wydała się ciekawym przedłużeniem dla animacji na motywach gry Konami.
Miesiące mijały, a tytuł nie nadchodził, a odszedł za to towarzyszący zapowiedziom entuzjazm, ale już po pierwszych godzinach z Immortal Realms: Vampire Wars powrócił. I to ze zdwojoną siłą. Zapraszam na krótką relację z wielu godzin obcowania z wąpierzami. Jeśli nie słyszeliście o grze, to trudno, żebym miał do Was o to pretensje – tytuł ani nie miał wielkiej kampanii marketingowej, ani też nie bazuje na znanej marce, a przede wszystkim jest debiutanckim tworem grupy kolegów ze studiów, którzy namówili do współpracy firmę Kalypso. Co z tego wyszło? Udany miks, który dowodzi, że gracze nie tyle potrzebują czegoś nowego, ile umiejętnego poukładania elementów, które znają od lat.
Jaki wampir jest, każdy widzi…
Tytuł wprawdzie niszowy, ale utrwalane w nim stereotypy nadzwyczaj uniwersalne, więc nie musicie obawiać się, że ktoś tu próbuje przemalować dobrze Wam znane wampiry – żądni krwi, potężni i nieśmiertelni dekadenci żyjący w izolacji i traktujący ludzi jak bydło. To krótka charakterystyka trzech wampirzych klanów, jakie przyjdzie nam poznać podczas obcowania z główną atrakcją Immortal Realms: Vampire Wars, czyli kampanią fabularną dla singla. Tu mamy do dyspozycji 12 misji kolejno dla: sączącej krew z żywych frakcji Dracul, zabawiającej się w nekromancję Nosfernus i skupiającej na magii rodzince Moroia.
Całość realizujemy we wskazanej tu kolejności, powoli wdrażając się w kolejnych scenariuszach w kluczowe mechaniki rozgrywki na stosunkowo niewielkich mapach strategicznych. Już tu warto pochwalić twórców za całkiem niezłą równowagę rozgrywki, która narzuca konkretny poziom wyzwania i nawet jeśli wytrawnych strategów zanudzi dziecinnie prostym początkiem, to jeśli spróbują bawić się bez uwzględniania wszystkich czynników lub poczują za pewnie, to zaliczą osromotną porażkę. Wiadomo, to tylko pretekst do podbicia świata, ale dzięki fabularnym wstawkom, dialogom i przerywnikom filmowym mamy fajne urozmaicenie dla analitycznych rozważań i dużo łatwiej na wczuć się w motywację prowadzonych postaci.
To jednak nie koniec tego, co Immortal Realms: Vampire Wars ma nam do zaoferowania, bo twórcy przygotowali jeszcze sandboksową zabawę w kampanii z pomniejszymi misjami w każdym z czterech głównych regionów oraz tryb potyczek, gdzie możemy pobawić się we własnoręcznie zaaranżowane starcia pomiędzy spreparowanymi naprędce armiami. Niby niewiele, zwłaszcza bez trybu sieciowego, ale jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że pojedynczy scenariusz możemy rozgrywać nawet 5 lub więcej godzin, to nie ma mowy, by łyknąć tytuł w jeden wieczór. Nawet jeśli wciąga jak bagno.