Na podstawie komiksu, ale zaskakująco mało komiksowy
Ej no przyznajcie, że sam tytuł brzmi kozacko. Ileż to razy motyw wojowniczych zakonnic czy kapłanek nie powtarzał się w rozmaitych konfiguracjach na rozmaitych kulturowych frontach? Ale żeby cały serial i to na podstawie komiksu? Przecież to aż się prosi o prawdziwą jazdę bez trzymanki. Wyobrażacie sobie te ostre kolory, przerysowane habity, akcje w zwolnionym tempie, totalnie odlotowe bronie i umiejętności ninja-zakonnic? No właśnie, to wyobrażajcie sobie dalej, bo w Warrior Nun się tego nie doczekacie.
Niestety, zamiast radosnej zabawy konwencją której oczekiwałem (w recenzji spodziewałem się, że słowo “czadowe” padnie co najmniej tuzin razy), dostałem przesadną powagę, połączoną z wciśnietą na siłę opowieścią o poszukiwaniu siebie, własnego miejsca na ziemi i przyszywanej rodziny - jak nie jednej, to drugiej. Zasadniczym problemem Warrior Nun bardzo szybko staje się poszatkowany scenariusz, jakby twórcy chcieli upchnąć wszystko co możliwe w jednym sezonie. Jest młodzieńczy bunt, historia całego zakonu, paru postaci, kilka różnych grupek i pozornie znaczących postaci, które pojawiają się, odgrywają niby-znaczącą rolę, żeby zniknąć bez śladu. Totalny bezsens.
Zupełnie też nie trafia do mnie ton jaki próbowali przybrać twórcy Warrior Nun. Z jednej strony mamy pełną powagę, a z drugiej pojawiają się elementy humorystyczne i żarciki, głównie wkładane w usta głównej bohaterki. Samo w sobie nie jest to problemem, nie od dzisiaj wiadomo, że napięcie w filmach akcji powinno się od czasu do czasu rozładowywać Problem w tym, że protagonistka jest wykreowana absolutnie płasko, a jej poczucie humoru jest nędznym, mało błyskotliwym sarkazmem. Takie zabiegi wprowadzają tylko chaos i jeszcze bardziej utrudniają Warrior Nun zabłyśnięcie na jakimkolwiek polu.