Nie mogę doczekać się najnowszej konsoli Sony, ale nie wyobrażam sobie kupna jej w wersji bez napędu.
Nie mogę doczekać się najnowszej konsoli Sony, ale nie wyobrażam sobie kupna jej w wersji bez napędu.
Już za parę miesięcy (ostatnie przecieki mówią o 20 listopada 2020 tego roku), będziemy mogli postawić PlayStation 5 w salonie, podpiąć je do telewizora i przystąpić do testowania i ogrywania premierowych tytułów. Jak to bywa w przypadku premier nowych konsol, początki prawdopodobnie nie będą wysadzać z butów, aczkolwiek tuż za rogiem sezon świąteczny, który zazwyczaj obradza w nowe premiery, także uzasadnienie dla odświeżenia sprzętu do grania jak najbardziej istnieje. Mnie jednak trapi kwestia sensowności wypuszczenia dwóch edycji konsoli - z napędem optycznym i pozbawionej takiego napędu. Różnica w cenie jest zbyt niska, żeby uzasadniać zakup wersji “digital”.
Zacznijmy od faktów. Wciąż nie znamy dokładnych cen nowych konsol, chociaż wedle dosyć wiarygodnych plotek ma ona wynosić 499 euro w przypadku wersji tradycyjnej i 399 euro w wydaniu “Digital Edition”. Przekłada się to na odpowiednio około 2200 złotych i 1750 złotych. Co prawda PlayStation 4 było wyceniane w momencie premiery na 399 euro, ale również siła nabywcza pieniądza była inna, a sama konsola nie stanowiła jakiegoś znaczącego przełomu technologicznego - nawet na ówczesny czas porównywać można było ją do peceta poniżej przeciętnego, podczas gdy w przypadku PlayStation 5 mamy do czynienia ze sprzętem naprawdę wysokiej klasy (bądź co bądź producent ma ambicję wprowadzić 4K do naszych salonów). Przyznacie, że więc, że prognozowane ceny nie są zawrotne. Różnica pomiędzy wersją standardową, a digital, będzie z kolei wynosiła najprawdopodobniej około 400-500 złotych.
Pamiętajmy, że cena jednej premierowej gry konsolowej to 60 euro (a zaczynają się podchody do tego, aby w nowej generacji podnieść cenę do 70 euro). Wobec tego decydując się na pozbycie się napędu optycznego z konsoli zyskujemy oszczędność rzędu wartości półtorej gry AAA. Z jednej strony trzeba powiedzieć, że oczywiście producent konsoli i tak dokłada do tego interesu, w rzeczywistości bowiem w przypadku rezygnacji z montowania napędu koszt produkcji zmniejsza się najprawdopodobniej maksymalnie o kilkanaście euro, a z drugiej, różnica w cenie naprawdę nie jest wysoka, jeżeli tylko weźmiemy pod uwagę, że decyzja ta będzie się za nami ciągnąć dobrych kilka lat.
Brak napędu odczujemy boleśnie bardzo szybko. Pierwsza zakupiona gra, której nie będziemy mogli odsprzedać to już kilkadziesiąt euro “straty”. Zakładając nawet, że będziemy kupować tylko kilka gier rocznie, to już w pierwszym roku będziemy sporo “w plecy” w stosunku do osób, które zdecydowały się dorzucić tych parę stówek i kupiły wersję z napędem. Oczywiście taka sytuacja nie będzie wadzić tym graczom, którzy gier nie odsprzedają, aczkolwiek… czy to nie ta sama grupa, która kupuje wersje pudełkowe, żeby móc dumnie prezentować swoją kolekcję?