Kiedy 99% populacji planety umiera z powodu nowej super-śmiertelnej i super-zaraźliwej choroby, kolejne czego należy się spodziewać, to nadejścia diabła wcielonego.
Kiedy 99% populacji planety umiera z powodu nowej super-śmiertelnej i super-zaraźliwej choroby, kolejne czego należy się spodziewać, to nadejścia diabła wcielonego.
Nie macie jeszcze dosyć tematów epidemicznych? Możliwe, że to już kwestia doszukiwania się na siłę odniesień do sytuacji z jaką przychodzi się nam mierzyć na co dzień już od ponad roku, ale mam wrażenie, że na każdym rogu czyhają na mnie te same opowieści: plaga, która zabija miliony sprawia, że z ludzi wychodzą prawdziwe demony i bohaterowie, którzy muszą się mierzyć z zezwierzęconymi postronnymi, a równocześnie z gorszą stroną swojej własnej natury. Większość z tych filmów powstała jeszcze przed pandemią, w co aż trudno uwierzyć oglądając takie produkcje jak Ku jezioru czy #Alive. Niedawno z kolei zakończyła się emisja Bastionu (w oryginale The Stand), serialu opartego o książkę Stephena Kinga, na której pierwszych stronach dowiadujemy się, że 99,4 % ludzkości zostało zmiecione z powierzchni planety przez śmiercionośnego wirusa. Reszta ma standardowo, czyli przerąbane.
Niestandardowo natomiast sytuacja rozwija się dalej. Ocalali z katastrofy, która zabiła miliardy ludzi, w naturalny sposób łączą się wreszcie w grupki, które ostatecznie tworzą w Stanach Zjednoczonych dwie większe osady. Pierwsza z nich, umiejscowiona w Boulder w stanie Colorado skupia się wokół postaci 108-letniej Abigail, czarnej pensjonariuszki domu opieki, która objawia się różnym ludziom w snach i przyciąga ich do siebie. Druga osada tworzy się w Las Vegas w Nevadzie, po drugiej stronie pasma Gór Skalistych. Tam również prym wiedzie charyzmatyczny lider, w osobie tajemniczego Randalla Flagga, znanego również jako Dark Man, który stanowi personifikację zła i występku. Zarówno Abigail jak i Flagg dysponują rozmaitymi paranormalnymi czy też boskimi zdolnościami, ostatecznie też personifikują i przewodzą szeroko pojętym siłom Dobra i Zła.
W takiej to oto kompozycji przychodzi nam śledzić losy rozmaitych postaci, składających się na społeczeństwa tworzące się w Boulder i Las Vegas. Najwięcej miejsca poświęcone jest członkom swoistej rady wykonawczej przy staruszce Abigail, stanowiącej coś w rodzaju rządu tej niewielkiej społeczności. Serial w pierwszej części poświęcony jest problemom związanym z walką poszczególnych bohaterów o przeżycie czy problemami związanymi z zarządzaniem osadą, aczkolwiek zasadniczą osią fabuły jest wspomniana wyżej walka dobra ze złem, czyli Abigail i jej pomazańców z Randallem Flaggiem i jego pomazańcami. Zasadniczo w tym tkwi problem Bastionu. Ta walka jest idiotyczna.
Bo o ile nawet przyzwoicie i całkiem przyjemnie zaprezentowane są pierwsze tygodnie czy miesiące walki o przetrwanie w świecie zdruzgotanym przez morderczy zarazek, tak późniejsze potyczki w których mieszają się zasadniczo sensowne koncepcje z paranormalnym mumbo-jumbo i pojawiającymi się znikąd zagrywkami spod znaku “deus ex machina”, wzbudzają tylko uśmiech politowania. Od pewnego momentu nic nie trzyma się już kupy, bohaterowie prą do przodu, widz zastanawia się co takiego pozwoli uniknąć im pewnej porażki, jak rozwiną się poszczególne wątki i czy odpowiedzi będą takie, co do których prawidłowości nabieramy przez cały sezon podejrzeń. Czekamy też na rozwikłanie tajemnic, których istnienie jest mocno sugerowane. W ogóle serial zdaje się obiecywać, że za chwileczkę, już za momencik, można się spodziewać, że maski opadną, a wraz z nimi nasze szczęki. Wszystko to… na nic, bo końcówka jest po prostu zwyczajnie idiotyczna. Możliwe, że część z Was czytała już książkę i będziecie gotowi na nędzne ostatnie tchnienia fabuły, aczkolwiek ja do tych osób nie należałem, wobec czego załamanie się wyobraźni Stephena Kinga i najpodlejsze pójście na skróty wzięło mnie zupełnie z zaskoczenia.
Całości nie ratuje nienajlepsze aktorstwo. Radę dają sobie “ci źli”, czyli Alexander Skarsgard jako demoniczny Randall Flagg czy Owen Teague jako incelski (w najgorszym rozumieniu tego słowa) Harold Lauder czy nawet Amber Heard w roli Nadine Cross. Natomiast zupełnie fatalni, wręcz na granicy nieoglądalności, sa James Mardsen jako Stu Redman oraz Odessa Young jako Frannie Goldsmith. Są po prostu infantylni, słabi i mało wiarygodni. Z powodu drętwego aktorstwa miałem spore problemy z traktowaniem Bastionu poważnie, co w przypadku serialu, który traktuje siebie śmiertelnie serio, jest grzechem niemalże śmiertelnym.
Podsumowując, serial jest słabiutki. Początkowe zaintrygowanie przeradza się w znużenie, potem następuje chwilowy powrót zainteresowania, szczególnie na etapie gdy w treści fabuły zaczynają pobrzmiewać szpiegowsko-intryganckie nuty, ale bardzo szybko wracamy do nudy, po zmuszeni jesteśmy doświadczyć boleśnie idiotycznego finału. To wszystko podszyte przeciętnym warsztatem i kiepskim aktorstwem. Wyrazem tego, jak nędznie prezentuje się Bastion niech będzie fakt, że serial ma niezłe momenty, ale miałbym problem ze wskazaniem dobrych odcinków. Do ominięcia.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!