Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

Patryk Purczyński
2023/10/05 10:00
0
0

Czy wielką, rozbudowaną grę przede wszystkim zręcznościową da się przenieść na planszę? Ba, i to jeszcze w jakim stylu!

Adaptacja co się zowie

Adaptacja co się zowie, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice było najbardziej wyczekiwaną przeze mnie planszówką 2023 roku. Jedna z moich ulubionych serii gier wideo przeniesiona na planszę? Wow! Ogień dodatkowo podsycała bardzo wysoka średnia ocen na portalu Boardgamegeek. Może nie jest to jeszcze gwarancją sukcesu - wszak gusta bywają różne - ale stanowi pewien wyznacznik jakości. Najbardziej intrygującym elementem całego przedsięwzięcia było dla mnie to, w jaki sposób twórcy poradzili sobie z implementacją tylu systemów, które przez lata stanowiły znak rozpoznawczy Assassin’s Creeda. Na sucho ciężko było to sobie wyobrazić, ale praktyka pokazała, że można z powodzeniem odtworzyć je w tekturowej rzeczywistości.

Ukryte ostrza, kryjówki, dachy, na które można się wspinać, wieże pozwalające dokonywać synchronizacji i wykonywać skok wiary, strażnicy przechadzający się uliczkami miasta i potrafiący wykryć naszych asasynów, kurtyzany i bomby dymne pozwalające przejść obok nieprzyjaciela niepostrzeżenie, kampania i zadania poboczne, a nawet rozbudowa kwatery - na to wszystko (i więcej) znalazło się miejsce w Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice. Powtórzę się, ale trudno - wow! W zasadzie jedyne dwa elementy wycięte w adaptacji to inwestowanie w samo miasto i przeczesywanie tajemnych komnat. Na obie absencje jest jednak doskonałe wyjaśnienie. Ten pierwszy element byłby niejako dublowany z rozwojem kwatery. Drugi zaś ma charakter typowo logiczno-zręcznościowy. Równie imponujący co zawarte rozwiązania jest fakt, że większość z tych rzeczy funkcjonuje w planszówce na w miarę przystępnych zasadach.

Czasy świetności

Czasy świetności, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

Akcja Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice toczy się pomiędzy wydarzeniami ukazanymi w Brotherhood i Revelations, czyli częściach, w których głównym bohaterem jest Ezio Auditore da Firenze. Legendarny asasyn w planszowej wersji też jest dostępny, ale pełni tu raczej rolę halabardnika. Pojawia się wyłącznie incydentalnie i to dopiero po odblokowaniu cech specjalnych z nim związanych. Wiodące role powierzono tu skrytobójcom, których w cyfrowych Assassin’s Creedach określilibyśmy mianem anonimowych pomocników Ezia. Tutaj także zaczynają oni jako bezimienni nowicjusze, ale wraz z wykonywaniem kolejnych misji pną się po szczeblach hierarchii bractwa, zdobywają doświadczenie i nowe umiejętności.

System rozwoju postaci jest jedną z najmocniejszych stron Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice. Odbywa się on na kilku poziomach. Po pierwsze, każde wykonane zadanie wiąże się ze zdobytymi punktami doświadczenia. Zebranie określonej ich sumy oznacza awans bohaterów na wyższy poziom. Ich zdolność z karty postaci staje się wówczas silniejsza, a dodatkowo mają prawo wybrać jedną z trzech kart umiejętności danego poziomu, najczęściej do jednorazowego użycia na wspomnienie. Umiejętności te są bardzo rozbudowane i nadają bohaterom określony charakter. Alessandra jest klasycznym czołgiem, znakomicie sprawdza się w walce bezpośredniej. Bastiano lepiej od pozostałych radzi sobie z testami wykrycia, Claudio zaskakuje przeciwników niekonwencjonalnymi akcjami, a Daria potrafi wesprzeć pozostałych asasynów dodatkowymi akcjami czy leczeniem. Wybór kart umiejętności na każdym nowym poziomie daje ponadto graczom możliwość stworzenia postaci według własnego upodobania.

Drugą kwestią, dzięki której nasi asasyni stają się mocniejsi, są posiadane przez nich przedmioty. Każdy z nich dysponuje własną planszą postaci, a na niej są gniazda na ukryte ostrze, broń białą i dystansową. Ponadto można też wyposażyć się w zbroję gwarantującą więcej punktów życia oraz karty jednorazowego użytku. Im dalej jesteśmy w kampanii, tym bardziej różnorodne karty trafiają do talii wyposażenia. To tylko jeden z elementów, dzięki którym nie ma poczucia stagnacji przy wykonywaniu kolejnych misji.

Kampania z prawdziwego zdarzenia

Kampania z prawdziwego zdarzenia, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

A skoro już przy kampanii jesteśmy… Została ona podzielona na wspomnienia i sekwencje, czyli rozdziały i rozgrywane w ich ramach pojedyncze misje. Całość spaja wydana na połyskującym papierze, pięknie ilustrowana księga kampanii. Zawiera ona fabularne opisy oraz instrukcje dotyczące przygotowania każdej kolejnej misji. Łącznie jest ich ponad 20, a dokładając do tego fakt, że nie każdą uda nam się ukończyć pomyślnie za pierwszym razem, czekają nas naprawdę długie godziny zabawy. Sekwencje rozgrywane są na kaflach terenu przygotowywanych według ściśle ustalonego schematu.

Na każdej tak przygotowanej planszy mamy stałe elementy, jak punkt wejścia i wyjścia, wieża, na której dokonywana jest synchronizacja, punkty wchodzenia strażników na mapę, kryjówki, drabiny pozwalające wchodzić strażnikom na dachy czy skrzynie ze skarbami, ujawniane po dokonaniu synchronizacji. Są też punkty realizacji celu, którego najczęściej pilnie strzegą nieprzyjaciele. Po wejściu na dane pole trzeba ich wyeliminować, a następnie zużyć wskazaną liczbę akcji do zdobycia żetonu. Wykonywanie misji jest więc mocno uproszczone, ale w sumie przypomina osiąganie checkpointów w grach wideo.

Kafle, z których tworzone są mapy, występują w czterech zasadniczych rodzajach: brukowanych ulic, pomieszczeń, dachów i kanałów. Różnią się one od siebie nie tylko na poziomie wizualnym, ale też funkcjonalnym. Pomieszczenia odgrodzone są dwiema lub trzema ścianami, gdy pozostałe kafle maksymalnie jedną. W kanałach nie można korzystać z broni dystansowej. Strażnicy nie wespną się na dach, o ile nie ma przy nim drabiny, za to asasyni mogą przemieszczać się pomiędzy oddalonymi od siebie dachami dzięki spadochronom. Zdarza się, że scenariusz zakłada umieszczenie na niektórych kafelkach czerwonych wykrzykników. Są to strefy zastrzeżone, w których wykrycie asasyna następuje automatycznie - to kolejny motyw, który fani oryginału z pecetów i konsol będą świetnie kojarzyć.

Żyjąca gra

Żyjąca gra, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

Wielką zaletą map jest ich interaktywność. Standardowym tego przykładem jest przywoływana już synchronizacja na szczycie wieży, po której w określonym miejscu ujawniona zostaje skrzynia ze skarbem. Zdarza się, że wydarzenia w grze pozwalają nieco zmienić układ mapy bądź dołożyć na nią nowe elementy. Dzięki temu lokacja wokół nas żyje. Niektóre sekwencje zakładają ponadto rozgrywkę jednocześnie na dwóch mapach. Wówczas musimy naszych asasynów podzielić na dwa zespoły, które swoją część zadania wykonują niezależnie od siebie. Jedynie punkty doświadczenia zbierają do wspólnej puli. Scenariusze wskazują też warunki, jakie trzeba spełnić, by osiągnąć stuprocentową synchronizację. Są to swego rodzaju osiągnięcia, które oznaczamy wklejając naklejki do dziennika wspomnień. Zapisujemy w nim także zdobyte punkty doświadczenia.

Na pewnym (dość wczesnym, dodajmy) etapie kampanii uzyskujemy dostęp do kwatery. Wdraża ona dodatkowy element taktyki. Przed każdą misją musimy bowiem uznać, w jaki sposób wykorzystać dostępne tam postacie. Asasynów możemy wysyłać na dodatkowe misje, kurtyzany przydzielić do lazaretu, by opatrywały nasze rany odniesione podczas misji. Postacie te można też przydzielić do sklepu, dzięki czemu na kolejne zadanie ruszymy lepiej wyposażeni. Gracze mają prawo zdecydować, by część z nich zostawić bez przydziału do konkretnego pomieszczenia, dzięki czemu da się z nich skorzystać na mapie w trakcie wspomnienia (po zastosowaniu odpowiedniej karty). Mamy więc istotny element planowania i oceny ryzyka, który dzieje się niejako na marginesie głównych wydarzeń w grze, a jednak odciska na nich swoje piętno w istotny sposób.

Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice żyje, nieustannie się zmienia, otwierając przed nami nowe możliwości, ale i też przygotowując większe zagrożenia. Naprawdę nie możemy narzekać na nudę i stagnację, pomimo sporej liczby misji do wykonania. Każde zadanie rozpoczynamy od dobrania kart przypisanych do danego wspomnienia. W mini-taliach znajdują się wydarzenia, przedmioty, karty wrogów i sojuszników czy specjalne zasady, jakimi będzie się rządzić dany rozdział.

Jak przebiega rozgrywka

Jak przebiega rozgrywka, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

Sporo już o Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice napisałem, a nadal słowem nie wspomniałem o przebiegu rozgrywki. Standardowo tura podzielona jest na trzy etapy. W pierwszym dobierana jest karta wydarzenia. Kampanię zaczynamy z zaledwie kilkoma takimi kartami, ale ich talia szybko pęcznieje. Wydarzenia są różnorodne, mogą szkodzić, pomagać lub wpływać na turę kontekstowo. Następnie swoje działania wykonują asasyni. Każda postać dysponuje trzema akcjami (lub czterema, jeśli co najmniej jedną zachowała z poprzedniej tury). Można je wykorzystać na ruch na sąsiedni kafel, użycie broni (najczęściej wiąże się to z rzutem kośćmi) lub przedmiotu, realizację celu, synchronizację na szczycie wieży, schowanie ciał zabitych wrogów i przeszukanie zwłok czy wyposażenie się w znaleziony przedmiot. Nie ma tu jakichś rewolucyjnych, nowatorskich rozwiązań. Te wynikają bardziej z kart umiejętności postaci i cech broni.

Kiedy asasyni zakończą swoje działania, następuje faza wroga. Rozpoczyna ją dobranie karty wskazującej ilu przeciwników jakiego typu pojawia się na poszczególnych polach. Następnie wykonują oni ruch w kierunku wskazanym na karcie wydarzenia. Jest to o tyle istotne z taktycznego punktu widzenia, że już zawczasu wiemy, skąd może nadejść niebezpieczeństwo - takowym jest bowiem dla naszych asasynów wejście przeciwników na zajmowane przez nich pole (i vice versa). Przy każdej takiej okazji gracze muszą rzucić odpowiednią liczbą kości wykrycia - to one zadecydują, czy wrogowie nas spostrzegli, czy też pozostajemy incognito. W przypadku wykrycia jednostki templariuszy atakują asasynów przy użyciu kości.

Bicie na alarm

Bicie na alarm, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

System wykrywania jest w moim odczuciu jednym z najsłabszych elementów Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice. Jest on skrupulatny i przewiduje masę sytuacji, ale przez to robi się mało intuicyjny. Przez około połowę kampanii często musiałem się posiłkować instrukcją, by wyliczyć odpowiednią liczbę kości, jakich trzeba użyć przy danym teście (na szczęście ta jest świetnie napisana i zawiera przykłady). Osobny rzut za asasyna, osobny za zwłoki na danym polu, a jeszcze trzeba wziąć pod uwagę czerwoną nakładkę na figurki, którą nakładamy w przypadku wykrycia i zostawiamy na polu, jeśli przejdziemy w stan incognito. Wszystkie te czynniki sprawiają, że system robi się skomplikowany, a przy tym do bólu losowy.

Ten ostatni czynnik boli zwłaszcza wziąwszy pod uwagę fakt, że Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice jest grą mocno nastawioną na planowanie i zastosowanie odpowiedniej taktyki. Wchodząc na pole z jednym przeciwnikiem w sytuacji, gdy alarm nie jest podniesiony, ryzykujemy teoretycznie niewiele. 66 proc. szans na uniknięcie wykrycia to całkiem spora szansa. Podobnie jest w przypadku ataku. Cztery ścianki na każdej kości oznaczają sukces, zaś dwie - kontratak i automatyczne wykrycie naszego asasyna. I przysięgam, że te kości są źle wyważone, bo po moich rzutach symbol kontrataku pojawiał się znacznie, ale to znacznie częściej niż na co trzeciej ściance.

Samo wykrycie asasyna nie jest zresztą najgorszą informacją, przynajmniej o ile nie jesteśmy otoczeni przez wrogów. Istnieje bowiem sporo możliwości ponownego przejścia w stan incognito. Gorszy jest fakt, że wraz z wykryciem podniesiony zostaje alarm, a jego niezwykle ciężko jest dezaktywować. W tym celu musimy bowiem natrafić w talii wyposażenia na kartę krzykacza miejskiego, a występuje ona bardzo rzadko. Podniesiony alarm ma długofalowe negatywne skutki - w każdej fazie wroga na planszy pojawia się więcej przeciwników. Na domiar złego ich liczba jest skończona, a jeśli zabraknie w pudełku wrogów do dostawienia, następuje desynchronizacja, a wspomnienie kończy się automatyczną porażką. To kolejna zasada, z którą nie do końca się zgadzam. Implikuje ona bowiem konieczność pozbywania się wrogów z planszy, co kłóci się ze skradankowym duchem gry.

Wszczęcie alarmu na wczesnym etapie misji powoduje, że na planszy szybko robi się tłoczno i nawet jeśli byśmy chcieli, to możemy nie nadążyć z likwidowaniem strażników, nie narażając się przy tym na odniesienie zbyt dużych obrażeń. Następuje więc swoisty efekt kuli śniegowej. Bywa, że rozgrywka w takich sytuacjach staje się męczarnią, zwłaszcza gdy coraz mocniej zdajemy sobie sprawę, że migoczące gdzieś na końcu tunelu światełko to wcale nie wyjście, a pociąg, który niechybnie rozjedzie nas jak walec. A wtedy, jak nietrudno się domyślić, przyjemność z gry jest raczej niewielka.

Planowanie i współpraca

Planowanie i współpraca, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice jest nade wszystko grą taktycznych wyborów. Gracze, zanim wykonają pierwszy krok, dysponują dość sporą porcją danych, która pozwala zanalizować sytuację na planszy i na ich podstawie podjąć najlepsze decyzje. Wiadomo gdzie są strażnicy, wiadomo gdzie się pojawią i w jaką stronę poruszą się w swojej fazie (zazwyczaj, niekiedy kierunek jest losowy). Pola, po których się przemieszczamy, kiedy atakować, a kiedy omijać wrogów, czy iść razem czy się rozdzielić - to wszystko strategiczne decyzje o niebagatelnym znaczeniu. A dalej dochodzi jeszcze kwestia wykorzystania kart umiejętności (dostępne są tylko raz na wspomnienie!) w optymalnym momencie. Nawet losowy aspekt związany z rzutami kośćmi można podciągnąć pod ocenę ryzyka i ewentualne zabezpieczenie się na wypadek niekorzystnych rozstrzygnięć.

W niektórych misjach karty wydarzeń na początku kilku pierwszych rund są predefiniowane przez twórców. Wygląda to czasem tak, jakby chcieli nas poprowadzić za rączkę optymalną ścieżką, a naszym zadaniem jest wyłącznie ją dostrzec. Nie brakuje przy tym oczywiście miejsca na własną inwencję, wszak plansza ma otwartą strukturę, a paleta akcji jest dość szeroka. Co ważne, niektóre z nich mają typowy aspekt kooperacyjny. Można połączyć siły w walce, wykonując skoordynowany atak, razem wykonać misję dorzucając swoje kostki akcji do wspólnego woreczka czy przekazywać sobie przedmioty lub używać ich by pomóc kompanom (np. rzucić bombę dymną na pole wykrytego asasyna, co pozwoli mu przejść w stan incognito).

Słoń w pomieszczeniu

Słoń w pomieszczeniu, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

Anglosasi mają w swoim słowniku związek frazeologiczny “elephant in the room”. Takim mianem określają oczywisty problem, o którym się nie mówi. W przypadku Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice, tym - przepraszam za kalkę językową - słoniem w pomieszczeniu jest cena gry. Nie ma co ukrywać, wspieraczkowe wersje są niezwykle bogate, ale i kosztują krocie. Edycja sklepowa jest dziełem wielu kompromisów, a najważniejszym z nich jest wyparcie niemal wszystkich figurek przez tekturowe standy. Ostały się jedynie cztery modele bohaterów i piąty przedstawiający Ezio Auditore. Pomimo wydatnego zubożenia zestawu, sugerowana cena nadal jest niestety mało przystępna.

GramTV przedstawia:

Pod względem zawartości niezłym odpowiednikiem jest wydany dwa lata temu - także przez Portal - planszowy Bloodborne. Obie gry bazują na markach znanych z konsol i pecetów, obie mają w pudełkach kafle terenu, karty przypisane do scenariuszy, duże plansze postaci, talie przedmiotów i umiejętności (pośród wielu innych kart) i figurki bohaterów. Owszem, kampania w planszowym Assassin’s Creedzie jest bardziej rozbudowana i w dodatku ma swoją własną księgę, ale nie można zapominać, że Bloodborne jest po brzegi wyładowany efektownymi figurkami. A mimo to udało się go wydać po zdecydowanie niższej cenie (i to nawet biorąc pod uwagę inflację). Kupując Brotherhood of Venice trzeba mieć świadomość, że istotną część ceny stanowi licencja.

Z całą stanowczością podkreślam jednak, że wszystkie wymienione wyżej elementy są z wysokiej półki. Kafelki terenu zdobione są charakterystycznymi dla serii szczegółami (w alejkach pojawiają się trawy i fontanny, a z dachów odlatują gołębie). Karty na każdym kroku aż krzyczą: “wysoka jakość” - od widocznych na nich grafik, przez użyty materiał, aż po wierzchnią połyskującą warstwę. Wielu powie, że figurki z tektury to nie to samo co starannie wytłoczony, trójwymiarowy plastik, ale kolorowe standy też dają radę i jako żywo przypominają postacie z cyfrowej wersji Assassin’s Creeda. Plansze graczy wykonane zostały wręcz cudnie – z wycięciami na kostki życia i akcji prezentują się wyjątkowo. Uwagę zwraca też porządek w pudełku. Nawet po wypchnięciu elementów z wyprasek na wszystko znajdzie się miejsce. Karty przypisane do poszczególnych misji oddzielone są separatorami, a tajne komponenty zapakowane zostały w gustowne koperty. No i wspomniana wcześniej księga kampanii to prawdziwe arcydzieło.

Śmierć w Wenecji

- Spokojnie, zaraz się rozkręci - mówił Bolec do swoich gości w klasycznej polskiej komedii Chłopaki nie płaczą podczas seansu Śmierci w Wenecji. Cytat ten jako żywo pasuje i do Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice. Dopóki nasi bohaterowie nie mają szerszej palety akcji wynikających z kart umiejętności, rozgrywka wydaje się trochę niemrawa. Jak już się jednak rozkręci, to daje po garach jak na najlepszym koncercie rockowym. Kampania co rusz dokłada do pieca nowościami, dzięki którym nie można skarżyć się na nudę, ma też parę niespodzianek dla fanów serii. Fabuła nie trzyma może szczególnie w napięciu, ale stanowi solidną podstawę dla zaprojektowanej rozgrywki. Nie ma zresztą co ukrywać, cyfrowe Assassin’s Creedy również nie były pisarskimi arcydziełami, ale i tak choć do pewnego stopnia podtrzymywały zainteresowanie odbiorców. Podobnie jest tutaj.

Śmierć w Wenecji, Assassin's Creed: Brotherhood of Venice - megarecenzja planszowego hitu jesieni

Imponująca skala adaptacji to jedno, ale drugie to sprawić, by rozgrywka faktycznie dawała radochę. To również udało się osiągnąć. Assassin’s Creed: Brotherhood of Venice jest świetną, pełną akcji i rozważań taktycznych grą kooperacyjną, godną miana największego planszowego hitu tej jesieni. Nie jest pozbawiona wad, ale mocne strony zdecydowanie przeważają. Dobrej zabawy powinno wystarczyć na długie godziny, zwłaszcza że kampanię można przechodzić kilkakrotnie, w inny sposób rozwijając bohaterów. Świetnie wypada też stopniowe wprowadzanie w zasady (analogicznie do choćby Gloomhaven: Szczęk Lwa) - nie trzeba znać ich wszystkich od razu. Dzięki temu wydatnie obniżony zostaje próg wejścia dla mniej zaawansowanych graczy. Do przeskoczenia pozostaje więc już tylko jeden - cenowy. Ten niestety wisi wysoko, więc każdy sam musi zmierzyć siły własnego portfela na zamiary zagrania w planszówkę ocierającą się o wybitność.

8,0
wybitna adaptacja epokowej serii
Plusy
  • rozbudowana, rozwijająca się kampania z fascynującą księgą scenariuszy
  • interaktywne mapy
  • świetny system rozwoju bohaterów i ich zróżnicowanie
  • taktyczny aspekt rozgrywki
  • talie wydarzeń i wyposażenia
  • znakomita jako adaptacja Assassin's Creeda
  • wykonanie
  • smaczki dla fanów serii
  • porządek w pudełku (a raczej pudle)
Minusy
  • mało intuicyjny i miejscami irytujący system wykrycia
  • zasady niejako zmuszają do zabijania wrogów, zwłaszcza przy wczesnym wykryciu
  • zdarza się efekt kuli śniegowej
  • zaporowa cena
Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!