Najnowsze widowisko sci-fi z Jennifer Lopez zadebiutowało na Netflixie. Oceniamy, czy film spełnia wysokie oczekiwania po świetnych zwiastunach.
Kino sprzed ponad dziesięciu lat
Sezon letni w kinie już trwa, więc platformy streamingowe nie chcą być gorsze i najpopularniejsza z nich właśnie wypuściła swojego własnego blockbustera. Już od pierwszych zapowiedzi Atlas wyglądał na film, który mógłby być pokazywany na dużym ekranie. Widowiskowe efekty specjalne, szybkie tempo, dużo akcji i Jennifer Lopez w roli głównej, zaś po drugiej stronie barykady znany z roli Shang-Chi, Simu Liu jako antagonista. Chociaż w przeszłości Netflix miał sporo wysokobudżetowych produkcji, które zapowiadały się świetnie, to ostatecznie ich jakość była mocno wątpliwa, ale tym razem niewiele zapowiadało aż taką porażkę. Atlas jest wszystkim tym, czym blockbustery mogą stać się za kilka lat, gdy za ich tworzenie weźmie się sztuczna inteligencja, a jednocześnie to produkt wyjęty wprost sprzed ponad dziesięciu lat, gdy na ekranach kin mogliśmy oglądać takie zapomniane już filmy, jak Battleship: Bitwa o Ziemię, czy 1000 lat po Ziemi.
Dla matki Atlas Shepard (Jennifer Lopez) zawsze od córki ważniejszy był android Harlan (Simu Liu), który jednocześnie był najbliższym przyjacielem dziewczynki. Gdy w wyniku pewnych zdarzeń sztuczna inteligencja zyskuje niezależność, postanawia stworzyć armię robotów, które pomogą mu zniszczyć ludzkość. Ludziom w końcu udaje się pokonać Harlana, który zbiega na odległą planetę, wcześniej poprzysięgając dokończyć to, co zaczął. Ponad dwadzieścia lat później Atlas jest genialną, ale zgorzkniałą analityczką danych, która nie ufa sztucznej inteligencji. Gdy wyrusza na tajną misję, której celem jest zlikwidowanie Harlana, musi zaufać SI (Lana Parrilla) wbudowaną w ogromnego mecha, od którego zależy życie kobiety na nieprzyjaznej planecie z dala od cywilizacji. Atlas chce naprawić swój błąd i pokonać swojego dawnego przyjaciela, aby uratować cały gatunek ludzi.
Chociaż świat mierzy się z widmem powrotu potężnego przeciwnika, który chce eksterminować całą ludzkość, to bunt sztucznej inteligencji nie cofnął cywilizacji człowieka w rozwoju. W Atlas nie dokonano zwrotu, w którym ludzie rezygnują z pomocy SI i cyfryzacji, aby nigdy więcej nie narodził się kolejny Harlan. Dla jednych będzie to oznaka propagandy, która ma oswoić widzów z nieuniknionym postępem sztucznej inteligencji, która z butami wdziera się do naszego życia. Ale to bardzo pociągająca wizja świata, w której człowiek nie rezygnuje tak łatwo z potencjalnego zagrożenia, a próbuje je uregulować i ulepszyć, aby do kolejnego buntu i wielkiej wojny nigdy nie doszło. Żałuję, że Atlas mocniej nie eksploruje tego motywu, który mógłby być o wiele ciekawszy od samej pogoni za zagrożeniem i próby odzyskania zaufania do sztucznego tworu przez główną bohaterkę.
Atlas jest naukowczynią, więc z wojaczką nie ma wiele wspólnego. Jej życiowym celem jest odnalezienie Harlana i powstrzymanie go za wszelką cenę. Gdy w końcu nadarzy się okazja, przekonuje swojego przełożonego ze światowego rządu, generała Jake’a Boothe’a, aby pozwolił jej lecieć na planetę, gdzie zbuntowana sztuczna inteligencja odnalazła schronienie. Atlas najlepiej zna największego przeciwnika ludzkości, zdając sobie sprawę, że ten jest zawsze o krok od człowieka, szykując fortele, pułapki i zasadzki, aby przeważyć szalę zwycięstwa na swoją korzyść. W końcu bohaterka zostaje całkowicie sama wraz z SI w mechu, musząc przejść błyskawiczny kurs przetrwania, ale i osobistą terapię, która odblokuje pełne możliwości ogromnego kombinezonu bojowego.
Upadek tytanów
Mamy tu więc sporo z Ghost in The Shell, Neon Genesis Evangelion, ale najwięcej z Titanfalla. Brakuje tu wyłącznie linki z hakiem oraz biegania po poziomych ścianach i platformach, aby uznać, że Atlas to w zasadzie ekranizacja serii od Respawn Entertainment. Zresztą widowiskowo prezentujące się efekty specjalne na zwiastunach i innych materiałach promocyjnych, w samym filmie nie wyglądają już tak okazale i miejscami produkcja Netflixa przypomina przerywnik gry, który ma popchnąć fabułę do przodu. Szkoda jedynie, że trwa to niecałe dwie godziny, a w zamian oferuje generyczną historię, którą naprawdę mogłaby napisać sztuczna inteligencja przy odpowiednich wskazówkach od scenarzystów.
GramTV przedstawia:
Otrzymujemy więc produkcję wypełnioną krótkimi interwałami co najwyżej przeciętnej akcji, które przerywane są nudnymi i nieangażującymi moralnymi rozterkami głównej bohaterki, na dokładkę dodano sztampowy świat, a wszystko to bez wyraźnego stylu i estetyki. Nie tylko Diuna 2, ale w tym roku również Królestwo Planety Małp pokazało, że da się zrobić wyrazistego stylistycznie blockbustera, który wcale nie wykorzystuje wymyślnej palety barw, aby wyróżnić się na wizualnym tle. W Atlas wszystko jest jakieś nijakie, pozbawione głębi, ostrości, charakterystycznego i autorskiego sznytu. Ale to problem dotyczący również poprzednich produkcji reżysera Brada Peytona, twórcy San Andreas i Rampage: Dzika furia, który tworzy proste kino rozrywkowe, w którym na ekranie przede wszystkim ma dużo się dziać. Może dlatego przy Atlas poległ na całej linii, szczególnie we wspomnianych przerwach między kolejnymi scenami akcji.
Wielkim rozczarowaniem jest Jennifer Lopez, która najwyraźniej nie nadaje się na główną bohaterkę takiego filmu. Pomijając już problemy scenariuszowe, które z pewnością nie pomagały aktorce w stworzeniu ciekawej postaci, ale jej gra pozostawia wiele do życzenia, nie potrafiąc wykrzesać z siebie choć trochę charyzmy. Jeszcze twórcy nadali jej nazwisko Shepard, co okazało się kolejnym niepotrzebnym bagażem, z którym ani film, ani też Lopez nie potrafili sobie poradzić. Ale z całej obsady najgorszy i tak jest Simu Liu, który tworzy do bólu schematycznym antagonistę ze sztuczną charakteryzacją i brakiem interesujących motywacji. To zmarnowany potencjał zarówno drugiej najważniejszej postaci w filmie, jak i samego Simu Liu, który zwyczajnie nie ma co tu grać.
Pomimo niezadowalającej jakości Atlas i tak zostanie hitem Netflixem. Ciężko będzie więc mówić o jakiejś spektakularnej porażce, ale czy naprawdę właśnie takie filmy chcemy oglądać? Produkcje, którym bliżej do przerywników wprowadzających w grach, niż rzeczywistych filmów z porywającą historią, ciekawymi bohaterami i widowiskową akcją. Atlas to niestety wielkie rozczarowanie, w którym nic nie wyszło tak, jak należy. Stracony potencjał z fabułą z generatora, która na żadnym polu nie wyróżnia się pozytywnie.
3,0
Atlas sprawdzi się najwyżej jako coś hałaśliwego do puszczenia w tle, gdy w międzyczasie wykonuje się jakieś domowe obowiązki.
Plusy
Jest tam jakiś klimat znany z Titanfalla
Niektóre sceny akcji robią wrażenie (choć widzieliśmy je już na zwiastunach)
Minusy
Fabuła z generatora
Nudna główna bohaterka…
…i kiepsko zagrana przez Jennifer Lopez
Sceny akcji pozbawione emocji
Niektóre efekty specjalne pozostawiają wiele do życzenia
Brak własnego stylu, czy estetyki
To bardziej dłużący się przerywnik z gry niż film
Zbyt bezpiecznie podchodzi do tematu sztucznej inteligencji
Simu Liu gra najbardziej schematycznego antagonistę, jakiego można tylko stworzyć