W której ponoć najważniejsza jest historia.
Demo, w które miałem okazję zagrać to raptem kilkadziesiąt minut rozgrywki. Krótki prolog z tajemniczą postacią w roli głównej, a potem mała zajawka “otwartego świata” i jeden z etapów platformowych wraz z walką z bossem. Malutko, ale ze względu na możliwe tu do sprawdzenia większość mechanik rozgrywki, dające całkiem niezłe pojęcie czym Beyond Galaxyland może być. I wzbudzające szacunek, bo to gra, za którą stoi jeden człowiek, Sam Enright.
Choć sam początek gry jest dość mroczny i mnie skojarzył się nawet jakoś ze słynnym Hyperionem Simmonsa, to kolejny etap ma już zgoła inny nastrój. Klimat retro czuć tu nie tylko w oprawie, ale też i ogólnym nastroju i designie. Kierujemy poczynaniami nastoletniego Douga, który trafia w tajemniczy sposób do tytułowego Galaxylandu, odległego i sprawiającego wrażenie sztucznie stworzonego układu planetarnego. Podróżując między planetami i przeżywając przygody, ma uratować naszą staruszkę Ziemię. Klasyczne takie, prawda?
W eksploracji i walce pomagać mu będą towarzysze, z których w demo poznałem dwójkę - uzbrojoną w blaster świnkę morską o imieniu Boom Boom i robota o jakże oryginalnej nazwie MartyBot. Tak, oczywiście, chyba każdy od razu skojarzył, że ta pierwsza, to jakaś odległa krewna gigantycznego kosmicznego chomika towarzyszącego niejakiemu Minscowi. Poza wspomnianym wstępem, dość intrygującym nawet, dalszy ciąg miał zdecydowanie lżejszy, bardziej przygodowy nastrój, zarówno w kwestii dialogów, jak i samej rozgrywki.
Pierwsza to eksploracja Galaxylandu, czyli latanie naszym stateczkiem między planetami i innymi ciekawymi miejscami w rzeczonym układzie. Póki co jednak nie zauważyłem, żeby podróże te prowokowały jakieś starcia. Mam nadzieję, że w pełnej wersji mapa układu będzie jednak wypełniona życiem. Statek pełni też ewidentnie rolę naszej bazy, więc prawdopodobnie możemy tu zarządzać naszym ekwipunkiem, zasobami, towarzyszami, czy bawić się w crafting. Prawdopodobnie, bo opcja wejścia w jego menu była w demie zablokowana.
Druga warstwa, to eksploracja planet. Większość z nich ma po kilka różnych miejsc lądowania/biomów, więc na brak różnorodności nie powinniśmy narzekać. Sama eksploracja zaś, to nic innego jak klasyczna platformówka z różnorodnymi zagadkami, drzwiami, zapadniami, windami i innymi podobnymi. Nic skomplikowanego, wymagającego raczej uwagi, niż precyzji i szybkości. Oprócz zagadek i skrzynek ze skarbami, trafimy też na różnorodnych enpeców oraz oczywiście wrogów.
I tu docieramy do trzeciej warstwy, czyli walki. Platformówka i aktywny cały czas przycisk ataku sugerowałyby walkę w czasie rzeczywistym, a tu niespodzianka! Walka jest turowa, drużynowa i całkiem rozbudowana. Do tego stopnia, że w tym pozbawionym sensownego tutoriala demku dopiero po kilku walkach rozkminiłem większość mechanik i zależności. Jest tego całkiem sporo, jeśli wliczyć w to prosty i automatyczny system rozwoju postaci, czy inwentarz z przedmiotami czasami mocno wpływającymi na nasze możliwości. Przez kilka potyczek było więc nawet ciekawie, ale mam pewne obawy, czy na dłuższą metę dość podobne do siebie i częste walki nie zaczną nużyć.
Pewnym remedium może się okazać system podobny do tego z… Pokemonów. Tak, tak, dobrze widzicie. Znakomitą większość wrogich istot możemy próbować podczas walki pochwycić i uwięzić, a następnie przywoływać, by korzystały z wrodzonych zdolności. Ich szeroki wachlarz obejmuje zarówno bezpośrednie ataki, jak i buffy i debuffy, czy leczenie, zazwyczaj zarówno w wersji pojedynczej, jak i grupowej. Przyznam, że ten aspekt, wzmocniony możliwością rozwoju naszych przydatnych więźniów, może okazać się jedną z najciekawszych mechanik w całej grze.
Beyond Galaxyland jest całkiem nieźle udźwiękowione, co nie powinno dziwić, bo autor gry jest również całkiem utalentowanym kompozytorem. Oczywiście jest to udźwiękowienie, zarówno muzyka, jak i cały ambient, utrzymane w stylu retro, co dodaje całości smaczku.
Z oprawą graficzną mam natomiast duży dylemat. Z jednej strony mamy te kreskówkowe, bardzo nijakie portrety, z drugiej mroczne, pogmatwane strukturalnie i klimatyczne miejscówki. Raz projekty ocierają się o artystyczną co najmniej świetność, by zaraz obok uderzyć w oczy nieporadnością szkiców kilkulatka. Zapewne jest w tym jakiś zamysł, ale ja go nie rozumiem niestety. Przykro mi, ale obok francuskiej szkoły komiksu, czy animacji artystycznie łączącej dziecięcą naiwność z eklektycznym rozmachem i fantastycznym realizmem, to za blisko nie stoi. Choć usilnie próbuje. Poza tym jakoś nie mogłem się pozbyć pewnej niepokojącej myśli z uporem drążącej mój mózg. Że za przynajmniej częścią elementów tła stoi sztuczna inteligencja. Ale mam nadzieję, że się mylę i po prostu jestem już przewrażliwiony.
No i trzeba popracować mocno nad sterowaniem. Jest jakoś tak mało intuicyjne, na klawiaturze rozłożone w sposób, który w zasadzie czyni jedną z rąk niepotrzebną. Z kolei gamepad - choć sugerowany przecież przez twórcę - nie chciał w pełni współpracować z grą i kilka kluczowych przycisków po prostu nie działało.
Tak, czy inaczej Beyond Galaxyland nie powaliło mnie, ani nie zauroczyło, ale na pewno zaintrygowało. Ponoć to historia, której malutką zajawkę mamy na początku, jest tu najważniejsza, ciekawa i pełna niespodzianek. Jeśli to prawda, to być może warto dać Beyond Galaxyland szansę. Ten początek sugeruje pewną potencjalną, ukrytą w opowieści miodność, której - pozostaje mieć nadzieję - nie zabije reszta rozgrywki.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!