Kroniki z młodości
Kroniki z młodości to najbardziej intymny komiks Guy Delisle (wyd. Kultura Gniewu, tłum. Olga Mysłowska). W swoich wcześniejszych pracach autor zapraszał czytelnika przede wszystkim na wyprawę w niebezpieczne, trudno osiągalne miejsca. Chińskie Shenzhen, północnokoreański Pjongjang, wstrząsane konfliktami Mjanma i Jerozolima. Dzięki pracy w studiu animacji i żonie zatrudnionej w organizacji Lekarze Bez Granic Delisle miał środki i czas, by w tych miejscach żyć i o nich opowiadać. Jednak z albumu na album obowiązek sprawozdawcy ustępował żywiołowi autobiograficznemu. Rysownik – którego rodzina się w międzyczasie powiększyła, a nazwisko stało rozpoznawalne w świecie światowego komiksu – coraz mniej mówił nam o lokacjach, a coraz bardziej skupiał na sobie i swoich bliskich.
Kroniki z młodości są naturalną konsekwencją tego kierunku. To album ściśle autobiograficzny, skupiający się na nastoletnich latach autora i jego pracy w québeckiej fabryce masy i papieru. Delisle nie porzuca jednak zupełnie perspektywy przewodnika zapraszającego czytelnika do trudnodostępnego miejsca. Tym razem nie jest to rządzony przez krwawego dyktatora Pjongjang a „zwykła” fabryka papieru.
Czytając Kroniki z młodości dowiadujemy się więc, jak działa takie przedsięwzięcie. Poznajemy zatrudnionych w niej ludzi. Śledzimy procedury – czasami bardzo drobiazgowo rozrysowane i tłumaczone krok po kroku. Dowiadujemy się co nieco na temat zasad BHP, architektury fabryki, a nawet podziałów klasowych, narodowościowych i językowych pomiędzy robotnikami i inżynierami.
Równocześnie poznajemy młodego Delisle – chłopaka zamkniętego w sobie, utalentowanego artystycznie, przeżywającego właśnie pierwsze rozczarowanie miłosne (niezbyt bolesne), marzącego o nauce rysunku i pracy w studiu animacji. A przede wszystkim testującego niekomfortową relację z własnym ojcem. Człowiekiem samotnym i gadatliwym, mężem który odszedł niegdyś od rodziny i nie bardzo radzi sobie z podtrzymywaniem relacji z dziećmi.
Kroniki z młodości to oczywiście komiks o dojrzewaniu, przechodzeniu z dzieciństwa do dorosłości. Nie ma w nim jednak symbolicznych momentów, jednostkowych doświadczeń, kierujących losy bohatera na inne tory. Chwili, w której nagle przekonuje się, że dzieciństwo już za nim, dalej jest tylko dorosłość. Delisle sam zresztą wyśmiewa takie podejście do „rytuałów przejścia”. W ich miejsce artysta proponuje kompleksową (choć niespecjalnie wnikliwą) opowieść o okresie, w który wszedł jako nastolatek, a z którego wyszedł jako dorosły.
W tym czasie zmieniło się życie i miejsce zamieszkania Delisle. Ewoluowały jego relacje z ojcem i matką. Doznał zawodu miłosnego i odkrył powołanie. Żaden z tych momentów nie był decydujący, wszystkie jednak złożyły się na proces dorastania. Dorastania odbywającego się w przedziwnych, fascynujących i obcych czytelnikowi dekoracjach fabryki produkującej masę i papier. Przedsiębiorstwa zakorzenionego jeszcze w brytyjskim kolonializmie a następnie towarzyszącego Kanadzie w procesie emancypacji narodowej, aż do momentu, gdy dominujący w Québecu język francuski wyparł angielski.
Na świeżo po lekturze nie jestem jeszcze pewien czy to najlepszy komiks Guy Delisle. Ale zdecydowanie polecam go przeczytać.