Czy dzisiaj ktoś mógłby jeszcze nie znać Jarosława Boberka? To wspaniały aktor-kameleon, który zagrał wiarygodnie wiele rewelacyjnych ról i przede wszystkim człowiek mianowany królem dubbingu. Aktor zdradził nam kulisy tego jak powstaje dubbing w grach oraz ile wysiłku trzeba włożyć, aby ostateczny efekt zwalił nas z nóg.
Mateusz Kapusta: Co skłoniło Pana do pójścia drogą dubbingu? Czy to była Pana decyzja, czy może sugestia kogoś kto dostrzegł potencjał w Pana głosie?
Jarosław Boberek: Nie pamiętam czy ktoś mi zasugerował czy nie, to było tak dawno temu, ale jak każdy młody człowiek, szukałem różnych źródeł dochodu w swojej dziedzinie. Tutaj Ameryki nie odkryję, ale zawód aktora można uprawiać na wielu różnych polach i między innymi takim obszarem jest dubbing. Trafiłem do tego „świata” bez nadziei na jakieś większe sukcesy lub kontynuacje, ale jak widać wszystko dobrze się skończyło. Dubbing mnie pokochał, ja pokochałem dubbing i jesteśmy ze sobą już kawał czasu.
Rozmawiamy z Jarosławem Boberkiem o dubbingowaniu gier
Czy pamięta Pan swoje pierwsze zlecenie? Jak Pan je wspomina?
Nie przypomnę sobie czy to było moje pierwsze zlecenie, ale na pewno takim poważnym debiutem, który zapamiętałem był Osiołek Cadichon. Zagrałem tam kilka pobocznych postaci. Nie było wcale łatwo. Wtedy jeszcze wszystko nagrywało się na nośnikach magnetycznych i trzeba było się idealnie ze wszystkim wstrzelić. Tam, gdzie był oddech, pauza, chrząknięcie, cokolwiek, to wszystko musiałem powtórzyć w tym samym momencie. Możliwość popełnienia błędu była bardzo duża, a jeszcze ilu było bohaterów w danej scenie, tylu było aktorów i wszyscy musieli się idealnie zgrać przed mikrofonem. Jeszcze z mojej strony dochodził brak doświadczenia, ale udało mi się. Wtedy świętej pamięci Pani Maria Piotrowska, reżyserka dubbingu powiedziała do mnie: „Panie Jarosławie, świetnie, świetnie tylko… tutaj jeszcze trzeba coś zagrać”.
Teraz jak słyszę po latach pracy, jak ktoś mówi: „to Pan czytał…”, to w głowie mam odpowiedź: „tak czytałem, etykietę na słoiku albo jakąś książkę”. Tu jest właśnie ta różnica, to nie było zwykłe takie sobie czytanie, tylko jak mawiała Pani Piotrowska – tu trzeba było jeszcze coś zagrać, na tym w końcu polega aktorstwo.
Nagrania do poszczególnych produkcji tj. gry, filmy, czy audiobooki różnią się nieco od siebie. Skupmy się jednak na grach. Jak wygląda nagranie do takiej produkcji?
Mimo wspólnych mianowników faktycznie są pewne różnice. W przypadku gry, wszystkie kwestie postaci są wyodrębnione z całej produkcji w postaci plików dźwiękowych, jedna po drugiej, bez kontekstów. Nie mamy wglądu w sytuacje z których wyciągnięto te teksty. Często dołączone są do nich jakieś adnotacje, na przykład – „wzburzony i podenerwowany” – ale z kolei wzburzeń i podenerwowań może być sporo. Na ogół tyle wystarczy, żeby ogarnąć te kwestie jedna po drugiej, często już sam oryginał wystarczy, ale bywa też tak, że oryginału nie ma. Nie widzimy ekspresji postaci, nie wiemy, czy ona biegnie, spada, jedzie, leży, a każdą kwestię można wypowiedzieć inaczej w miliardach różnych sytuacji. Do tego dorzucamy „temperaturę” wypowiedzi, czyli wszystko co jest związane z psychologią sceny. Rozpiętość zachowań jest ogromna. Czasem można w dwóch różnych sytuacjach powiedzieć coś w taki sam sposób, dlatego im więcej otrzymujemy informacji tym lepiej.
Czyli łatwo jest o błąd?
Czasem nie mamy nawet oryginału głosu aktora, który dubbingował postać, wszystko jest grane na wyczucie, a później wychodzą w produkcji jakieś babole. Na przykład okazuje się, że intonacja wypowiedzi zupełnie nie pasuje do nastroju sytuacji, w jakiej znalazł się bohater. Gracze są później oburzeni i mówią: „kurczę, jak można było coś tak durnego zrobić?”. No, to właśnie z tego powodu czasem wychodzi coś nie tak jak trzeba i jest to nasza niezamierzona nieudolność.
Czy może Pan przybliżyć czytelnikom, którzy chcieliby poznać ten świat nieco od kuchni, czym różni się sposób nagrywania filmu od gry, bajki czy też audiobooka?
W przypadku gier, jeśli jest to filmik, to najczęściej wygląda to jak w dubbingu, czyli widzimy bohaterów, konfrontujemy się z tym co jest na ekranie. Jeśli chodzi o samą rozgrywkę, wszystko zależy od tego, gdzie są te kwestie wypowiadane, jak są użyte, czy widzimy postać czy nie. Możemy mieć ograniczenie czasowe, ale nie zawsze, wtedy nie ma znaczenia czy przeciągniemy daną kwestię, czy powiemy ją szybciej. Innym razem mamy tolerancję czasową, powiedzmy dziesięć procent, czyli możemy o ten margines powiedzieć coś szybciej lub wolniej, ale nigdy więcej niż rama czasowa. Są też kwestie, które są jeden do jeden i czas trwania naszej wypowiedzi musi odpowiadać temu co jest w oryginale, ale to co dzieje się pośrodku jest bez znaczenia. Ostatnie są setki i to już jest jak w dubbingu, czyli na sztywno jeden do jeden. Tam, gdzie jest pauza, tam ma być pauza. Tam, gdzie jest pociągnięcie nosem, to my też musimy pociągnąć nosem.
Jeśli chodzi o zwykły dubbing filmowy, mamy już obraz, oglądamy sekwencję w której występuje nasza postać, dzięki czemu więcej możemy się o niej dowiedzieć, lepiej ją poznać i to znacznie ułatwia zagranie roli. Audiobook to pełna swoboda, czysta interpretacja lektora.
Jak duży wpływ na nagranie ma reżyser?
Wpływ jest ogromny! W każdej pracy aktora reżyser jest niezbędny! Aktor potrzebuje trzeciego oka, ponieważ jest nieobiektywny. Aktor ma pojęcie o swojej pracy, prowadzi go talent, intuicja, doświadczenie, ale tak naprawdę trzecie oko, trzecie ucho wyłapie niuanse, które nam, odtwórcom ról umykają. Nie wspomnę już o tym, że my siebie inaczej słyszymy. Są przedsięwzięcia gdzie aktor, który bierze udział w jakimś spektaklu lub nagraniu jest jednocześnie reżyserem. A w grze? To właśnie reżyser pilnuje tych wszystkich kontekstów, dba o to, żeby postaci ze sobą naturalnie rozmawiały. Przecież każdy z nas nagrywa swoje kwestie indywidualnie, samotnie, a ktoś musi tym sterować, aby to współgrało.
Pan też reżyserował. Jak Pan czuje się w tej roli?
Byłem kilka razy w takiej sytuacji. Przede wszystkim jestem aktorem, oczywiście, że wolę grać, a to było dla mnie wyjście ze strefy komfortu. Często podchodziłem do tego bardzo asekuracyjnie. Wykręcałem się, że jestem głównie odtwórcą ról, że jeszcze mam na tym polu mnóstwo do zrobienia. Może trochę przesadzam, ale myślę, że zwyczajnie miałem wtedy cykora.
Ciekawość wzięła górę i otworzyłem kolejne drzwi. Lubię doświadczać, więc koniec końców dobrze było podjąć się takiego wyzwania, ale nadal podtrzymuję, że przede wszystkim jestem aktorem i to jest moje główne zajęcie. W ogóle w dubbingu, gdy jestem po obu stronach barykady, to nawet wymagam od realizatora aby ten czuwał i miał dla mnie konstruktywne uwagi, pomimo, że reżyseruję i gram w jednym. To jest bardzo pomocne.
Kiedyś powiedział Pan, że nie sztuką jest móc stworzyć nawet dwadzieścia różnych głosów, tylko żeby je utrzymać na równym poziomie przez całość nagrań. Panu wychodzi to świetnie, ale czy zawsze tak było czy jednak musiał Pan to z czasem wypracować?
Nie wiecie tak naprawdę jak mi to wychodzi, ponieważ zderzacie się z przepracowanym efektem końcowym (śmiech). Oczywiście, że łatwiej jest pracować z aktorem, który „trzyma” ten głos, ale przy dzisiejszych technologiach, wszystko w produkcji można w razie czego poprawić i to wiele ułatwia. Cały czas musimy mieć świadomość, że obcujemy z jedną i tą samą postacią. Dla wielu jest to trudne, dlatego trzeba tutaj wypracować balans. Znaleźć taki głos, którym będziemy się swobodnie poruszali, który będzie sprawiał wrażenie organicznego.
Jeszcze trzeba pamiętać o tym, że głos który dobieramy, zwłaszcza jeśli jest wymagający, powoduje że nasz cały aparat głosowy dostaje potężnie w dupsko. Wtedy znowu trzeba sobie zadać pytanie – czy ja dam radę zagrać tyle materiału takim głosem? Jeśli to jest rozłożone w czasie to jeszcze jest okej, ale jeśli jest deadline i trzeba wszystko nagrać np. w jeden dzień, to nie ma siły. Cztery godziny, lub więcej, takiego prania dla strun głosowych nie pozostaje obojętne. Teraz najważniejsze i będę to zawsze powtarzał. Głos jest sprawą drugorzędną. Jakiś głos zawsze się znajdzie. Najważniejsza jest prawda wewnętrzna postaci. To dotyczy całego aktorstwa. Kłamliwy, nieprawdziwy aktor, przestaje nas interesować. Co z tego, że fajny sobie głos wymyślił jeśli gra jak drewno. To musi być autentyczne. Nie od każdego aktora wymaga się też, żeby był kameleonem. Niektórzy po prosty tego nie potrafią. Czasem to jest taki Clint Eastwood. Całe życie gra jedną rolę, ale przy tym jest piekielnie skuteczny.
A jak to jest w Pana przypadku? Jest Pan jednak bardzo wszechstronny.
GramTV przedstawia:
Bycie kameleonem było zawsze moim przekleństwem, bo jak tylko pojawiała się jakaś, wykręcona, wyczesana w kosmos postać to dzwonili do mnie. No kto to zagra? Boberek to zagra! Schlebia mi to, nie ukrywam, ale to jest obciążenie. Kiedyś Joasia Wizmur powiedziała mi: „Bober, ty masz przechlapane. Ty nie zagrasz żadnej dużej roli, bo jak jest jakiś pokurcz porypany, którym strzelają z armaty, on się wbija w ścianę, a potem taki zniekształcony chodzi po świecie to wiadomo, że do Ciebie zadzwonią”. Częściowo miała rację, życie to trochę zweryfikowało, ale jest w tym dużo prawdy.
Pomaga Pan sobie całym ciałem grając jakąś szaloną rolę?
Pewnie! Oczywiście to wszystko trzeba robić w granicach zdrowego rozsądku, bo mikrofon jest takim urządzeniem, które zbiera wszystko. Nie możemy też założyć jedwabnej koszuli idąc na nagranie, bo będziemy szeleścić. Powiedziałbym, że można robić wszystko, tylko bezgłośnie. Ja na przykład często sobie dyryguję, wspieram się jakimś grymasem i przyznam, że czasem jest fajnie zobaczyć takiego aktora przy pracy. Mimo wszystko zobacz jaka to jest karkołomna robota. Postać w dubbingu ma ciało, a my mamy tak naprawdę tylko głos. Tym bardziej jest ciężko oddać to co dzieje się na ekranie za pomocą samego głosu, ale często sobie właśnie pomagamy jakąś gestykulacją, naprawdę czasem wyginamy śmiało ciało.
Uncharted. Gracze szaleją na punkcie tej gry. Grał Pan tam główną rolę. Czy zdarzyło się Panu kiedyś zagrać w tę produkcję?
Potraktowałem tę rolę jak każdą inną. Starałem się zagrać możliwie jak najlepiej i tak naprawdę po dwóch pierwszych Unchartedach dotarło do nas w czym bierzemy udział. Mieliśmy odpowiedź zwrotną ze świata i nie sądziłem, że to ma tak nieprawdopodobnie ogromną rzeszę fanów. Kiedyś wylądowałem na targach growych w Warszawie i ja cię kręcę! Myślałem, że mnie tam rozerwą. Ilość fanów, świrów na metrze kwadratowym, to było coś! Wtedy mi się właśnie pomyślało, że zrobiliśmy coś co zmienia świat. Przez zwykłą ciekawość zacząłem drążyć temat.
Miałem tę grę na płycie, dałem ją swoim synom i powiedziałem, żeby zobaczyli co to jest, najpierw bez mojego udziału. Pograli i nagle mówią do mnie: „tata, ale Ty to zagrałeś, ale to jest sztos, co ty tam zrobiłeś!”. Zachodziłem w głowę, że co ja takiego niby zrobiłem? To co zawsze, zagrałem kolejną postać, ale zrozumiałem w końcu dlaczego tak jest. To jest tak, że zakochujemy się w jakimś bohaterze i idziemy z nim przez wszystkie przygody, tak jak z Batmanem, Spidermanem czy Kapitanem Ameryką. To samo przytrafiło się Nathanowi Drake’owi, a co za tym idzie i mnie. Widz często bywa surowy, więc miałem to szczęście, że wszystko się spodobało, no i tym samym te wszystkie splendory, które spadły na Nathana, spadły też na mnie.
W końcu sam postanowiłem spróbować zagrać i powiem szczerze, że Uncharted zrobiło na mnie ogromne wrażenie. Osobiście nie mam jakiegoś dużego doświadczenia w graniu, zwłaszcza na padzie. Spodobała mi się rewolucja w sposobie opowiadania historii. Te wszystkie wątki, które nie są stricte rozgrywką, fabularne przerywniki filmowe zrealizowane jak bardzo dobry film akcji – twórcy osiągnęli najwyższy poziom! Wszystko jest tutaj naprawdę autentyczne. Do tego te płynne przejścia. Siedzimy, oglądamy filmik, a tu nagle pad zaczyna drżeć, dostaję nad Drakiem kontrolę i dzieje się to szybko i płynnie. Coś niesamowitego.
Jak się Panu grało rolę Nathana Drake’a, gdzie ta rola była już bardziej poważna, dojrzała i jednak mocno odbiegała od malowniczych, radosnych, kreskówkowych dźwięków, jak na przykład Król Julian?
Nie ma to dla mnie znaczenia. Miałem już do czynienia z szerokim zakresem postaci, od szalonych do tych poważnych. Tak naprawdę frajdę sprawia różnorodność. Tylko pamiętajmy też o tym, że łatwiej jest się schować „za kreską”. Dużo trudniej jest być bardziej wiarygodnym jak jesteśmy tego pozbawieni i przed widzem stajemy my. Podam tu przykład Batmana w reżyserii Christophera Nolana. Wszyscy się zachwycają tym jak odgrywany był tytułowy bohater czy, Joker, ale tak naprawdę największą i najtrudniejszą rolę miał Gary Oldman, bo musiał zagrać zwykłego komisarza. Był odarty z gadżetów, kostiumów, dziwnych manier jak Joker. Był po prostu sobą i zrobił to świetnie, nie chowając się za rekwizytami.
Uncharted to przygodowa gra akcji, więc oprócz dialogów jest tu pełno krzyków, stękań, wzdychań. Jak bardzo wykańcza to gardło i jak w ogóle nagrywa się takie reakcje?
To wszystko nagrywa się osobno. W zależności od wielkości roli, umawiamy się na dwie, trzy sesyjki czterogodzinne, ale bez przesady. Na samo realizowanie reakcji nikt się specjalnie nie umawia, bo by zwariował. Ale tak, faktycznie w grach przychodzi taki moment, gdzie realizator czy też reżyser mówi: „no to teraz reakcyjki polecimy”, i tak oto nagrywamy kilka rodzajów śmierci, wzdechów, podskoków, ucieczek, upadków, walk i tak dalej.
Najlepsze i najgorsze wspomnienie dubbingowe?
Świetnie wspominam rolę Czerwonego z Krowy i Kurczaka. Było to dla mnie objawienie i na początku też nie widziałem z czym mam do czynienia, ale potem w to wszedłem i bardzo mi się to spodobało. Równie dobrze czuję się w skórze Króla Juliana. Wkleiliśmy się w siebie i bardzo dobrze mi z tą postacią było.
Co do złego wspomnienia, to wygrałem taki casting na filmowego Garfielda i już na poziomie przesłuchania wiedziałem, że to nie dla mnie i zadawałem sobie pytanie, po co ja to robię? Na przekór wszystkiemu wybrali mnie. Nagrywaliśmy to w Budapeszcie. Strasznie się przy tym wymęczyłem, ale na szczęście mnie wymienili. Producenci poszli po rozum do głowy i zrobili nowy casting.
Dzisiaj dużo się mówi o sztucznej inteligencji. Jest sporo obaw w związku z tym. Jakie Pan ma zdanie na ten temat? Czy to gwóźdź do trumny dla aktorów dubbingowych? Czy tylko najlepsi będą w stanie się utrzymać?
Takie głosy właśnie słyszałem, że tych najlepszych nie da się zastąpić, więc ja jestem spokojny (śmiech). Ale tak na poważnie to myślę, że póki co, przy tej ilości zmiennych które wpływają na jakość naszych nagrań, sztuczna inteligencja nas nie zastąpi. Może nas zastąpić w komunikacji informacyjnej, voiceoverowej. Może wyprzeć lektorów czytających listy dialogowe. Od postępu nie uciekniemy. AI zastąpi nas w wielu dziedzinach, ale póki co nie da się zastąpić żywego aktora. Postęp jest oczywiście zawrotny, ale moi koledzy realizatorzy z najwyższej półki mówią, że na tym etapie jeszcze nie jest to w tak dobrej jakości, żeby zastąpić aktora. Dużo też będzie zależało od regulacji prawnych. Nie można sobie tak po prostu wziąć czyjegokolwiek głosu i mieć go na własny użytek. Nawet miałem już raz propozycję dożywotniego oddania głosu jakiejś konkretnej firmie, ale odmówiłem.
Czy każdy może zostać aktorem dubbingowym jeśli włoży w to odpowiednią ilość pracy? Czy taka osoba ma mieć jakieś specjalne predyspozycje czy niestety jest to zawód dla wąskiej grupy ludzi o określonych cechach?
Nie bądźmy tu zakłamani, pewnych rzeczy się nie przeskoczy. Przede wszystkim techniczna strona nagrań. W jednym momencie patrzymy na ekran, na którym oglądamy akcję, zerkamy w tekst, słuchamy oryginalnej ścieżki dialogowej, a na końcu jeszcze trzeba to zagrać i nie każdy się w tym odnajdzie. Każdy potrafi zmieniać głos i się wygłupiać, ale dopiero konfrontacja z konkretnym materiałem weryfikuje to wszystko i pokazuje z czym się to je. Nie każdy ma predyspozycje. Osoby, które są obarczone jakąś wadą wymowy, też niestety się nie nadają.
Trzeba również spełniać pewne warunki głosowe, czyli posiadać sprawny aparat, który ma właściwą emisję. Właściciel tego głosu musi umieć używać go w świadomy sposób. Musi mieć nienaganną dykcję. Warsztat aktorski jest bardzo pomocny, ale jak pokazuje życie nie zawsze trzeba skończyć szkołę aktorską, żeby móc się odnaleźć w dubbingu.
Jest jeszcze jeden warunek, który może być zaskakujący, ale przy tym niebagatelny – trzeba umieć czytać. To się wydaje śmieszne, ale wcale nie jest. My mamy problemy z czytaniem. To jest między innymi odpowiedź, dlaczego dubbingujemy tyle filmów, animacji i gier. Robimy to dlatego, że 70% naszego społeczeństwa, jak pokazują badania, nie potrafi efektywnie czytać. Nie nadąża za literkami wyświetlanymi na ekranie. Do tego dochodzi jeszcze czytanie ze zrozumieniem. Jak uda się te wszystkie kropki połączyć to czemu nie, można próbować.
Jestem zawiedziony, że nikt nie wspomniał o jego ikonicznej roli: Kaczor Donald. Zrobił to tak genialnie, że nikt poza nim nie może go dubbingować.
To pewnie dlatego, że wywiad skupia się na dubbingu w grach o czym sugeruje już wstęp. Oczywiście że Kaczor Donald jest ikoniczny i cudowny, ale to nie była przestrzeń na niego <3
Hithaeglir
Gramowicz
17/11/2024 21:18
Jestem zawiedziony, że nikt nie wspomniał o jego ikonicznej roli: Kaczor Donald. Zrobił to tak genialnie, że nikt poza nim nie może go dubbingować.
sc
Gramowicz
17/11/2024 15:07
Najlepiej go pamiętam z roli Czerwonego w Jam Łasica/Krowa i Kurczak.