Bardzo grywalne, ale nie porywające.
Kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt? Przyznam, że nie odpaliłem stopera, a po usunięciu z kompa buildu gry, zniknął także z listy gier, więc nie miałem okazji zanotować tego. Niemniej pograłem na tyle długo, by wyrobić sobie zdanie zarówno na temat rozgrywki, jak i ugryźć kawałek historii. Od razu wszakże powiem, że o fabule, czy postaciach pisał za dużo nie będę, bo po pierwsze spoilerów nikt nie lubi, a po drugie zawsze trudno to oceniać na niepełnej próbce. Będzie więc głównie o rozgrywce. No i nie uniknę tu porównań zarówno do poprzedniej części, jak i Dying Light.
Dead Island 2 jest, jak poprzedniczka, ewidentnie grą kooperacyjną. Niemniej nawet samotna rozgrywka dawała mi całkiem sporą satysfakcję. Bo zaznaczę to już na początku - Dead Island 2 ma w sobie dużo grywalności, a przy tym jakieś takie poukładane jest. Może przez to nieco sztywne i toporne, ale zapewne dla wielu graczy dużo bardziej przystępne, niż oferujące większą swobodę, ale jednak chaotyczne Dying Light. Tutaj wszystko jest jasne i proste - tych ratujemy, tych zabijamy, nie ma dylematów, czy zastanawiania się nad odpowiedzią. Taka zombie apokalipsa dla boomerów, poukładana bardzo. Choć widać, że twórcy starają się grę za wszelką cenę odmłodzić, wciskając gdzie się da niewydarzonych “influenserów” i tiktokowy humor.
Niby mamy pewną swobodę, niby możemy pójść górą lub dołem, lecz de facto struktura fabularna wydaje się być totalnie liniowa. Czy to źle? Otóż niekoniecznie. Jestem pewien, że jest spora liczba osób, które mają już serdecznie dość wpychania wszędzie na siłę “sandboksów”, które z prawdziwą piaskownicą nie mają zazwyczaj wiele wspólnego. Dead Island 2 stawia przed nami proste i zrozumiałe zadania, które wykonujemy jedno po drugim, czasem zbaczając z drogi, by ogarnąć jakiegoś side questa.
I robi to w na tyle fajny sposób, że nawet patrząc na powielane niemal cały czas gatunkowe kalki, mamy ochotę grać dalej. Dead Island 2 ma w sobie tę fajną i wcale nie tak powszechną, naturalną grywalność. Zaczynamy i mimo marudzenia na to, czy tamto, jakoś ciężko od grania się oderwać. I to zdecydowanie jeden z największych plusów tej produkcji.
No dobra, a jak ta rozgrywka wygląda? Co z tymi kolanami z tytułu? Postawię sprawę jasno - jeśli chodzi o swobodę i płynność poruszania się, Dead Island 2 jest daleko za Dying Light. Nawet pierwszym. I naprawdę ciężko mi było przyzwyczaić się do tego, że barierka na wysokości kolan jest barierą nie do pokonania, wspinać można się tylko tam, gdzie nam twórcy pozwolą, a nawet bieganie, czy uniki w walce są jakieś takie… no drętwe z deczka. Nie psuje to zabawy w przyjętej konwencji, bo całość projektu rozgrywki jest tu spójna, ale po prostu jakoś tak powstało u mnie pewne poczucie niedosytu w tym 2023 roku.
Co do sterowania, to też mam tutaj pewne zastrzeżenia. Nie wiem, czy to tylko moje wrażenie, ale sprawdzałem kilka razy… I nie mogłem uwierzyć. Wiele wskazywało bowiem na to, że Dead Island 2 nie zawsze radzi sobie z wciskaniem wielu klawiszy naraz. Musiałem na przykład puszczać WSAD, żeby móc użyć leczenia, czy innej funkcji uruchamianej z klawiatury, co podczas ucieczki, czy zażartej walki bywa, jak się zapewne domyślacie, mało wygodne. Nie jest to oczywiście wina klawiatury, która w innych grach działa prawidłowo.
I to w sumie tyle marudzenia, bo reszta rozgrywki, to już sporo miodności. Walki sprawiają satysfakcję, zwłaszcza, kiedy udaje nam się niemal cudem wykaraskać z podbramkowej sytuacji. A trzeba pamiętać, że nie ma tu podczas walk kaskaderskich popisów wuxia, jak w DL2. Jest tak bardziej przyziemnie, ale też dzięki temu, bardziej realistycznie. Tam gdzie gra traci na widowiskowości, tam zyskuje na swoistym realizmie. To nawet całkiem przyjemne uczucie.