Pamiętam moment, w którym zakochałem się w Kingdom Come: Deliverance, mimo iż od premiery gry Warhorse Studios minęły już grubo ponad cztery lata. Henryk, czyli główny bohater, na prośbę swojego ojca miał odebrać dług u niejakiego Kunesza. Byłem niesamowicie zachwycony tym, na ile sposobów można wykonać to zadanie: porozmawiać z NPC-em, wykorzystując siłę perswazji lub zastraszyć ów jegomościa; nic nie stało na przeszkodzie, by po prostu zakraść się do jego domu i zabrać graty ze skrzyni. Wspominam o tym dlatego, że The Last Oricru “kupiło mnie” również niemal od samego początku, bo zaoferowało niespotykane dziś praktycznie rozwiązania w mechanice zabawy czy też w wielu miejscach podeszło do tematu po prostu inaczej.
No dobrze, ale o co chodzi?
Otóż miałem okazję zagrać w zamkniętą betę gry The Last Oricru, która na pierwszy rzut oka wygląda jak kolejny RPG akcji z perspektywy trzeciej osoby. Owszem, debiutujące na rynku elektronicznej rozrywki studio GoldKnights tworzy przedstawiciela rzeczonego gatunku, niemniej nie zamierza powielać wielu schematów proponowanych przez innych współczesnych deweloperów. To produkcja osadzona w świecie stanowiącym połączenie średniowiecza i science-fiction. Ciekawe umiejscowienie akcji, ale generalnie o samej historii szerzej opowiem w pełnoprawnej recenzji, na razie musicie jedynie wiedzieć, że mamy tu dwie frakcje i możemy opowiedzieć się po stronie jednej z nich.
To, czy dołączymy do królowej i jej armii rycerzy, czy też do szczurorebelli (brawa za tłumaczenie), zależy tylko od nas. Nie spodziewajcie się jednak tego, że w pewnym momencie The Last Oricru wyświetli wam ekran, z którego wybierzecie stronę konfliktu. Decyzję podejmiecie trochę nieświadomie, przeprowadzając dialogi z napotkanymi postaciami niezależnymi. I nie ma tu złych wyborów, chociaż nie ukrywam, że w pewnym momencie chciałem, by pewne wątki potoczyły się nieco inaczej. Stanąłem bowiem po jednej ze stron z myślą “kurcze, za daleko to poszło, trzeba było iść za tymi drugimi”. No cóż, stało się.
Decyzje, decyzje...
The Last Oricru ma zaoferować mnóstwo rozgałęzień fabularnych, które będą uzależnione właśnie od tego, jakich wyborów dokonamy. Grając można odnieść wrażenie, że niektóre z nich - tak jak w Wiedźminie 2 - zaprowadzą nas do zupełnie innych lokacji. Po kilku godzinach rozgrywki nie jestem w stanie jeszcze stwierdzić, czy faktycznie tak się stanie, ale na dogłębne testy przyjdzie czas już wkrótce, bo tytuł zadebiutuje 13 października w wersjach na PC oraz Xbox Series X/S i PlayStation 5.
GramTV przedstawia:
Skoro już o platformach docelowych mowa, to muszę wspomnieć, że The Last Oricru z pewnością nie prezentuje się zbyt okazale. Wygląda jak produkcja dedykowana konsolom minionej generacji, spóźniona o ładnych parę lat. Jakość tekstur pozostawia wiele do życzenia, animacje postaci również nie robią żadnego wrażenia, mimika stoi na niezbyt wysokim poziomie. To jednak nie przeszkadza, bo sama koncepcja jest nad wyraz ciekawa i The Last Oricru najzwyczajniej w świecie wciąga.
Wróćmy jednak do początku
Co sprawiło, że The Last Oricru “siadło mi” niemal od razu? Już w samouczku spotykamy pewnego NPC-a, który mówi nam, że powinniśmy udać się do zbrojowni, gdzie otrzymamy miecz treningowy. Blablabla, gadaj sobie… Kiedy jednak postać niezależna skończyła monolog, stanąłem na dziedzińcu i… Nie wiedziałem dokąd pójść, bo w grze nie ma znaczników zadań. Rozpieszczony przez współczesne produkcje AAA wróciłem zatem do mojego rozmówcy, gra była na to przygotowana, bo bohater stwierdził, że nie może znaleźć zbrojowni. NPC opisał mu drogę jeszcze raz i dopiero wtedy mogłem ruszyć dalej z tutorialowymi zadaniami.
W gram.pl od 2008 roku, w giereczkowie od 2002. Redaktor, recenzent. Podobno dużo gra w Soulsy, choć sam twierdzi, że to nieprawda. To znaczy gra, ale nie aż tak dużo.