Pierwszy Epizod Destiny 2: The Final Shape za nami... ale co dalej?

Z jednej strony Echa wydarzeń The Final Shape, z drugiej Echa innych wydarzeń, które mają wpływ na Bungie. Czy widać w tunelu Swiatło wskazujące na lepsze czasy?

Pierwszy Epizod Destiny 2: The Final Shape za nami... ale co dalej?

Jeśli czytaliscie moją wcześniejszą recenzję dodatku Destiny 2 o nazwie The Final Shape to zapewne wiecie, że dużą nadzieję pokładałem w przypadku ostatniego dodatku w sadze Światła i Ciemności w Epizodach. Można było powiedzieć, że były one dla Destiny 2 praktycznie tym samym, czym wcześniej były sezony. Z tą różnicą, że tym razem cały Epizod był podzielony na mniejsze akty po to, aby w jakiś tam sposób rozprowadzić tę całą narrację na przestrzeni czasu przynajmniej do momentu, w którym rozpocznie się nowy rozdział w tym uniwersum o nazwie Granice.

Czy pierwszy sezon o nazwie Echa spełnił pokładane nadzieje? Przyznam się szczerze, że pomimo naprawdę fajnego motywu przewodniego mam wrażenie, iż ostatecznie na pewnych zapewnieniach się tylko skończyło. Znów bowiem otrzymaliśmy to samo – inaczej podane, ale jednak to samo, z czego najciekawszymi elementami była Failsafe, zbieranie kamieni, kosmiczna żaba oraz tajemnicza przywódczyni Vexów.

To nie jest tak, że było kompletnie źle…

Dlaczego? Głównie ze względu na to, że fabularnie Echa były napisane naprawdę dobrze i tutaj po raz kolejny Bungie pokazało, że pod względem prowadzenia narracji przeróżnych bohaterów w tym świecie potrafi wykorzystywać niuanse na swoją korzyść. Sam fakt tego, że cała historia mocno opiera się na historii Sainta oraz jego połączenia z Vexami poddając pod wątpliwość fakt jego istnienia (przypomnę – on tak naprawdę zginął i powrócił z innej linii czasowej, w której żył) jest dość mocno emocjonalny. Tutaj również dużą rolę odegrał fakt ponownego pojawienia się Failsafe w fabule Destiny 2 i bez cienia wątpliwości był to najjaśniejszy punkt sezonu, bo AI z Exodusa oraz jej osobowość jest zwyczajnie niesamowita, jak również samoświadomość Bungie związana z tym, że tak naprawdę zapomnieliśmy o jej istnieniu także zasługuje na pochwałę.

Z drugiej strony natomiast sam fakt tego, że po pokonaniu The Witness budzą się pewne zupełnie nowe zagrożenia w ramach dobrze znanych frakcji sprawia, że właściwie możemy spodziewać się czegoś innego. W przypadku Ech motyw Mayi Sundaresh, jej koneksji z Vexami oraz poszukiwania tej idealnej wersji swojej ukochanej poprzez wszelkie próby na jej kopiach jest tak diaboliczny, że można byłoby ją porównywać bez większych problemów do największych złoczyńców w uniwersum Destiny. Problem w tym jednak, że jej postać sama w sobie nie była aż tak mocno wyeksponowana, jak mogłaby być, aby pokazać prawdziwą moc, którą czerpała z Echa. Wtedy nawet wraz z możliwością prezentowania zawartości sezonowej z pewnymi przerwami można byłoby budować to napięcie krok po kroku zwłaszcza, że moment przejęcia władzy nad Saint-14 pokazywał, że właściwie jeden z najpotężniejszych Strażników w szeregach Vanguard ma ogromną słabość, którą Maya może wykorzystać.

Tym bardziej również jeśli weźmiemy pod uwagę zakończenie Epizodu ucieczka Sundaresh do sieci Vex może mieć o wiele większe skutki niż zasadniczo zostało to ukazane w samej grze. Nadal bowiem ma ona moc pochodzącą z Echa i biorąc pod uwagę, że jej szczep Vexów był o wiele potężniejszy niż wcześniej znane odmiany… to tak naprawdę kwestia ewentualnego przejęcia kontroli nad całą frakcją oraz jej ewolucji jest bardziej niż pewna. Nadal jednak o tym, jak to wszystko się potoczy prawdopodobnie dowiemy się z czasem biorąc pod uwagę to, że kolejne Epizody mają się skupić na zupełnie innych historiach. Możemy więc przyjąć, że zasadniczo na ten moment Maya będzie robiła co do niej należy w tle.

Największym problemem jest jednak co innego…

Problem w tym niestety, że największym problemem w przypadku pierwszego Epizodu w Destiny 2: The Final Shape jest fakt, iż mimo wielkich zapowiedzi ze strony Bungie struktura aktów i tak była bardzo mocno powiązana z tym, co już widzieliśmy w przypadku sezonów. Ponownie nie dość, że na kolejne elementy układanki musieliśmy czekać co tydzień (misje były momentami dość krótkie i zbyt mocno schematyczne), to wspomniane wcześniej przerwy między aktami, choć uzasadnione, również wybijały z rytmu na tyle, że czasami można było zapomnieć co działo się wcześniej.

Co prawda Bungie zapowiedziało, że w kolejnym sezonie ta dystrybucja zawartości będzie podana od razu bez większych podziałów oraz oczekiwania na kolejne elementy, ale obawiam się, że to nadal nie zmieni faktu, iż będziemy musieli wykonywać bardzo podobne czynności. A szkoda, bo jeśli spojrzymy sobie na motyw z kolejnego Epizodu, który będzie mocno powiązany z Fallenami oraz ich wampirycznymi mocami, to mogłaby być z tego naprawdę ciekawa opowieść. I o ile nadal wierzę, że w jakimś stopniu będzie ona interesująca od strony lore świata Destiny, tak pod względem aktywności może być już bardzo różnie.

Po prostu trudno jest mi zaufać Bungie, że nagle w ciągu kilku miesięcy przewrócą do góry nogami to, co zaplanowali w na okres przejściowy między The Final Shape a Granicami, choć chciałbym się bardzo pozytywnie zaskoczyć, bo nie ukrywajmy tego – morale w społeczności Destiny jest aktualnie na najniższym poziomie od lat po świetnym Into The Light oraz The Final Shape, które można śmiało nazwać jednym z najlepszych dodatków do gry w historii obok Forsaken czy The Taken King. O tym jednak porozmawiamy jeszcze w samym podsumowaniu.

Tutaj pod tym względem myślę, że najważniejsze byłoby nie tylko wprowadzenie konkretnej świeżości w Epizodach (zapowiedzi na Granice to inna sprawa), która nie będzie się bardzo mocno kojarzyła z tym, co już sezonowo ogrywaliśmy przez lata. Tym bardziej, że przepustka sezonowa do gry została powiększona, ale zdobywanie nagród jako takich nie ekscytuje głownie przez powtórki oraz całą masę surowców, które się pojawiają.

I o ile wiem, że moje oczekiwania to jedno, a rzeczywistość oraz plany twórców to drugie, to mimo wszystko mając tyle czasu do rozpoczęcia nowego planu na świat Destiny myślę, że można byłoby coraz mocniej wprowadzać to, co zostało graczom zabrane po pierwszej części gry tak, jak robiono to z niektórymi aktywnościami oraz miejscówkami. Można byłoby wrócić przecież na Marsa czy Io, rozegrać dobrze znane i lubiane misje („Whether we wanted it or not, We've stepped into war with the Cabal on Mars …”) tak, jak planowane są powroty na Reef czy Dreadnaughta. Można byłoby zacząć wprowadzać archetypy broni oraz pancerzy, które wraz z końcem ery Destiny 1 przepadły bezpowrotnie (Jovian Guard dla Tytana, wszelka broń na Surosie) tak, jak przywrócono legendarnego 1000-Yard Stare’a wraz z rocznicowymi aktywnościami. Podobnie z mapami do Crucible czy Gambita, choć tutaj trzeba mimo wszystko przyznać, że coś się dzieje i kilka aren powróciło z niebytu.

GramTV przedstawia:

Biorąc pod uwagę spore problemy po stronie Bungie częściej rzucane, odświeżone elementy z poprzedniej gry byłyby i tak bardzo dobrym sposobem na to, aby poszerzyć możliwości dla graczy. Tak samo jak można byłoby wreszcie przemyśleć możliwość rozegrania kampanii w Destiny 2 od The Red War jako osobną instancję kooperacyjną dla fabuły, bo jednak nowi gracze wpadający w sam środek akcji nawet z darmowymi dodatkami Shadowkeep czy Beyond Light są mocno zagubieni.

Koniec końców walka o to, aby gracze wrócili do Destiny 2 trwa i sposoby na to, aby gracze przynajmniej sprawdzili co się pojawiło nowego w grze zdecydowanie jest. Problem w tym, że to nie wszystko…

Trudno mówić o przyszłości bez mówienia o przeszłości…

Powiedzmy sobie to szczerze – gdybym napisał w tym miejscu, że „sytuacja Bungie w ostatnich miesiącach nie jest ciekawa”, to prawdopodobnie byłoby to zbyt delikatne stwierdzenie. Ostatnie zwolnienia, problemy z zarządzaniem ekipą oraz oskarżenia w stronę jednego z czołowych designerów świata Destiny sprawiają, że społeczność ma uzasadnione obawy o to, co dalej z tym uniwersum. Tym bardziej, że tak naprawdę zakończenie wielkiej sagi prowadzonej przez 10 lat sprawia, iż dla wielu graczy droga kończy się tu i teraz. Co prawda Epizody można byłoby potraktować jako okres przejściowy oraz ustawienie trajektorii podróży ku nowym wyzwaniom, ale jednak taki dystans spędzony z jedną grą to… kawał czasu.

Zresztą, sam ostatnio zerknąłem na swój plakat rocznicowy z okazji piątych urodzin Destiny i tak, ten czas płynie zdecydowanie za szybko.

Dlatego też zwyczajnie rozumiem to, że odpływ graczy z Destiny 2 jest o wiele większy niż wszyscy się spodziewali. Tym bardziej, że na horyzoncie pojawiło się kilka alternatyw dla takich gier (The First Descendant chociażby), a inne gry może nie tyle co zmartwychwstają, co po prostu wiara w społeczności zostaje potężnie podbudowana (World of Warcraft: The War Within czy Warframe 1999, które wyląduje zimą 2024/25).

Koniec końców trzeba powiedzieć sobie to jasno – Bungie stoi na rozdrożu, a ewentualna presja ze strony Sony również może działać z jednej strony na korzyść, a z drugiej na niekorzyść twórców.

Być może właśnie dlatego Bungie tak szybko zaprezentowało plany związane z Granicami, aby pewne zapewnienia odnośnie dalszej przyszłości Destiny były jasne i klarowne. Z drugiej strony jednak sam plan związany z dwoma dodatkami oraz nieco inną budową sezonową bez większych szczegółów sprawia, że nadal obawa na temat pewnego FOMO (Fear of Missing Out, czyli sytuacji, w której tracimy pewną zawartość bezpowrotnie np. za którą zapłaciliśmy) pozostaje. Dlatego też myślę, że jednym z elementów, które mogłyby przywrócić przynajmniej częściową wiarę graczy jest powolne wprowadzanie zawartości, którą będzie można ponownie ograć lub rozpocząć od niej swoją przygodę z Destiny jako takim. Co do niekrzystnych efektów to zdecydowanie trzeba sobie to powiedzieć wprost większa presja na i tak zredukowanym po wielu różnych wydarzeniach zespole może się przyczynić do podejmowania karkołomnych decyzji tylko po to, aby zadowolić udziałowców, a to oznaczać może również niezadowolenie graczy (np. plany Bungie po premierze dodatku Forsaken).

To jednak tylko jeden mały krok, ponieważ zdecydowanie o wiele więcej musiałoby się zmienić w zupełnie innych aspektach. Niekoniecznie chodzi bowiem o ekipę od narracji, bo ci jednak potrafią od strony lore uszyć naprawdę ciekawe historie, choć nie widać tego na pierwszy rzut oka (niektóre połączenia dopiero widać z czasem). Nie chodzi również o ekipę od tworzenia aktywności czy szeroko pojętej rozgrywki, ponieważ The Final Shape pokazuje, iż można zrobić coś naprawdę dobrego, gdy ma się wystarczająco dużo czasu (zresztą – Lightfall również to pokazuje, ale w drugą stronę). Bardziej chodzi o tych, co są zdecydowanie wyżej niż ci, którzy starają się wykonywać swoją robotę jak najlepiej potrafią, bo tak jak to powiedział Byf, jeden z czołowych twórców związanych ze światem Destiny – to, że statek ma nieodpowiedniego kapitana nie oznacza, że reszta załogi to również nieodpowiedni ludzie do tej roboty. Oni mają za zadanie wykonywać swoje zadanie jak najlepiej potrafią i jest wiele przykładów na to, że są w stanie to robić.

I ja jako fan tego uniwersum przez te wszystkie lata się podpisuję, bo jeśli ma być lepiej, to zdecydowanie musi się tu zmienić zdecydowanie więcej niż tylko plany oraz pomysły na rozgrywkę oraz utrzymania gracza przy tytule, w który i tak już zainwestował na przestrzeni dziesięciu lat tysiące godzin. Pewnie zrozumiałe zmęczenie tymi huśtawkami morale w społeczności również rozumiem, bo coraz trudniej jest już zachęcać się do powrotu, gdy podobne historie miały miejsce w przeszłości wielokrotnie (ta hiperbola dodatków, o której często wspominałem w swoich recenzjach). Żeby nie było tak negatywnie wcześniej wspomniany przykład World of Warcraft: The War Within pokazuje, że nawet mająca 20 lat na karku marka jest w stanie odzyskać zaufanie graczy. Wystarczą odpowiednie osoby na odpowiednich miejscach, zmiany na lepsze w mechanice oraz pomysł, który pokaże: “nie, gra się nie skończyła” wraz z zakończeniem pewnego etapu w danym świecie.

Czy jest szansa na to, że gracze ponownie zaufają Bungie? Trudno powiedzieć. Nie chcę mówić tak bądź nie, ponieważ temat jest o wiele bardziej skomplikowany i właśnie dlatego o tym, czy coś drgnie w tym przypadku zapewne dowiemy się na przestrzeni najbliższych miesięcy. Mogę mieć tylko nadzieję, być może naiwną, że jednak pojawi się dobre zakończenie i będziemy mieli jeszcze w tym uniwersum wiele Momentów Triumfu. Tego sobie oraz innym Strażnikom, tym w stanie spoczynku, w stanie urlopu oraz nadal aktywnym na polu walki, bardzo życzę.

Komentarze
0



Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!