Brzydkie dziecko rewolucji
W Pokemon Legends: Arceus nie mamy tradycyjnych HM-ów, które były potrzebne w podziemiach i innych miejscach z barierą do usunięcia. Zapomnijcie zresztą o "dungeonach" z terenowymi zagadkami (z drobnym wyjątkiem), które co jakiś czas trzeba było rozwiązać w praktycznie każdej części Pokemonów. Nowy-stary świat jest w większości nieodkryty, a zarazem pusty. Zróżnicowane kawałki regionu z własnym klimatem, florą i fauną, brzmią fajnie na papierze. Ale w praktyce nie jest tak różowo. Pokemon Legends: Arceus nie jest typowym open worldem, choć czuć takie aspiracje. Niestety albo zabrakło pomysłów, albo czasu na ich realizację, przez co świat gry jest bardzo ubogi w atrakcje. Brak różnych miast i miasteczek, do których trafialibyśmy co kilka godzin w trakcie poznawania fabuły, wynika z ogólnej koncepcji dziewiczej krainy. Ale nie rozumiem, dlaczego w tym świecie nie ma nawet ciekawych krajobrazów czy zapierających dech zakątków.

Kiedy patrzę na Pokemon Legends: Arceus, a później przypominam sobie The Legend of Zelda: Breath of the Wild, Dragon Quest XI, Xenoblade Chronicles 2 czy nawet pamiętające czasy Wii Xenoblade Chronicles: Definitive Edition (oryginał wyszedł 12 lat temu!), to łapię się za głowę, jak ubogie są nowe Pokemony. I nie chodzi nawet o pusty świat, po którym kręcą się głównie dzikie stworzenia (taki był plan, kupuję to). Ale nawet graficznie każda z wymienionych gier kilka lat po premierze prezentuje się lepiej lub znacznie lepiej od nowości Game Freak. Developera, który ma w rękach jedną z najpopularniejszych i najlepiej zarabiających marek w historii. Co skłania do myślenia, że jest w stanie wpompować grube miliony w oprawę audiowizualną.
I wcale nie oczekuję, że Pokemony będą wytyczać nowe standardy graficzne czy dźwiękowe. Ale spójrzmy prawdzie w oczy: rozmyte tekstury w niskiej rozdzielczości na pierwszym planie, wszechobecny pop-up, prostackie elementy krajobrazu, brak reakcji otoczenia na obecność bohatera (to już nawet w Zeldzie BotW zostawiało się ślady na śniegu), wioska z kilkoma NPC-ami stojącymi w miejscu itp. itd. to grzechy, za które twórcy gry, która sprzeda się w milionach egzemplarzy, powinni srogo odpokutować. Spotkałem się z różnymi opiniami (także w polskim internecie) na temat prezencji nowych Pokemonów: że "grafika nie jest najważniejsza", albo że "może zachwycić" (chyba, jeśli jest to pierwsza gra oglądana na Switchu). Jasne, tylko bierzmy pod uwagę, że to nie jest indyk zrobiony w pół roku przez 5 osób, tylko rewolucyjna odsłona kultowej serii z milionami potencjalnych nabywców.
Grając w trybie przenośnym na Switchu OLED miałem przyjemne wrażenia, wynikające głównie z soczystych barw. Ale nie zakłamujmy rzeczywistości – to nie jest ładna, stylizowana gra. Zwłaszcza na dużym ekranie, gdzie na wszystkie archaizmy, paskudne tekstury otoczenia i inne bolączki po prostu nie da się przymknąć oka.

Stąd tytuł tej recenzji: "Rewolucja na pół gwizdka". Game Freak z jednej strony włożył mnóstwo pracy, by tchnąć powiew świeżości w 26-letnią serię i wywrócić niektóre założenia do góry nogami. Z drugiej zaś tkwi w zamierzchłej przeszłości, co pod względem technicznym trudno obronić. I wcale nie chcę tego robić, bo Pokemon Legends: Arceus po prostu powinien cieszyć nie tylko wciągającą rozgrywką, ale także przyjemną oprawą audiowizualną, możliwą do zrealizowania (co pokazało wiele starszych gier) na słabiutkim sprzętowo Switchu. Bo nie ukrywam, że Pokemon Legends: Arceus potrafi wciągnąć jak bagno.
Odkrywanie nowego świata i praw nim rządzących to znakomite doświadczenie dla weteranów serii. Pod warunkiem, że nie obrażą się na brak tradycyjnych walk trenerów i inne "herezje". W zamian Pokemon Legends: Arceus oferuje jednak mnóstwo nowych atrakcji. Do złapania jest ponad 240 stworków, w tym siedem nowych ewolucji (Kleavor wyewoluował ze Scythera, Baculegion to wyższa forma Basculina itd.) i kilkanaście regionalnych odmian. Pojawił się motyw wytwarzania (crafting) przedmiotów, niektóre stare ataki mają inne działanie. Kompletowanie Pokedexa i zdobywanie wyższej rangi, choć bywa żmudne, wciągnęło mnie jak nigdy, a przechodzenie gry wreszcie stanowi sensowne wyzwanie nie tylko podczas niektórych starć.
Czy Pokemon Legends: Arceus to udana gra? Pod wieloma względami jak najbardziej, choć technicznie kuleje i ciągle się potyka. Nie zmienia to faktu, że nie można obok niej przejść obojętnie, bo w serii Pokemon dawno nie było tylu ważnych i dobrych zmian. Niedawno w recenzji remake'ów Diamond/Pearl narzekałem na zbytnie przywiązanie do tradycji i tkwienie w przeszłości, stąd moja radość wynikająca z obcowania z Pokemon Legends: Arceus. Nie jest to najlepsza odsłona, w jaką grałem, ale pierwsza od dawna, w którą chciałem grać i ciągle ją poznawać.