Slasher o Puchatku okazał się wielkim sukcesem i twórcy postanowili kuć żelazo póki gorące. Oceniamy, czy druga część odpowiednio rozpoczyna nowe uniwersum.
Wciąż za mały rozumek
Czeka nas prawdziwy wysyp tanich slasherów z bohaterami znanymi z bajek. Jakiś czas temu Kubuś Puchatek, Bambi, Piotruś Pan, czy oryginalna czarno-biała Myszka Miki przeszły do domeny publicznej, dzięki czemu każdy może zrobić film o wspomnianych postaciach. Wypuszczony w ubiegłym roku Puchatek: Krew i miód okazał się tak dużym sukcesem, że na zapowiedzi kolejnych produkcji z Kubusiem, czy innymi bajkowymi bohaterami nie musieliśmy długo czekać. W marcu tego roku Jagged Edge Productions i ITN Studios połączyły siły, ogłaszając, że Puchatek, Bambi, Dzwoneczek, Piotruś Pan, Pinokio, Śpiąca Królewna, czy Alicja w Krainie Czarów w horrorowym wydaniu będą tworzyły wspólne uniwersum zwane The Twisted Childhood Universe, czego zwieńczeniem będzie film inspirowany Avengersami, gdzie wszyscy ci bohaterowie pojawią się we wspólnej produkcji. Pierwszym właściwym filmem rozpoczynającym wspomnianą serię jest Puchatek: Krew i miód 2, który jest na wskroś lepszy od pierwszej części, ale wciąż pozostawia sporo do życzenia.
Minęło kilka lat od masakry w Stumilowym lesie niedaleko miasteczka Ashdown. Mieszkańcy uważają, że za zbrodnie odpowiada Christopher Robin (Scott Chambers) i nie dają wiary jego opowieściom, że zmutowane zwierzęcio-ludzie panują w lesie i zabijają przypadkowe osoby. Wszyscy wkrótce zdadzą sobie sprawę, w jakim błędzie żyli, gdy Kubuś Puchatek (Ryan Oliva), Sowa (Marcus Massey) i Tygrysek (Lewis Santer) postanawiają ukazać się światu i dokonać krwawej rzezi. W międzyczasie Krzyś próbuje przypomnieć sobie dramatyczne wydarzenia z przeszłości i dowiedzieć się, kto porwał jego brata i inne dzieci z miasteczka. Wpada na trop, który prowadzi go do tajemniczej osoby, która wyjawia mu straszliwą prawdę. Chłopak musi zrobić wszystko, aby uratować swoją rodzinę przed straszliwymi potworami, które nie są do końca istotami, za które je uważał.
Nie ma ani jednego elementu, którego Puchatek: Krew i miód 2 robiłby gorzej od poprzedniczki. Film stawia wyraźny krok naprzód zarówno pod względem reżyserii, scenopisarstwa, narracji, czy kwestii technicznych. Chociaż budżet filmu wzrósł dziesięciokrotnie, to nadal mowa o mikrobudżecie oscylującym wokół 500 tysięcy dolarów, gdzie taka kwota nie pokryłaby nawet kosztów cateringu podczas prac nad blockbusterem. Mimo to Rhysowi Frake’owi-Waterfieldowi udało się nakręcić film, który wcale nie wygląda na tanią, w półamatorską produkcję i chociaż można mieć wiele zastrzeżeń, to skok jakościowy względem pierwszego Puchatka jest imponujący.
W całym filmie paradoksalnie najgorzej wypadają same zabójstwa, które co prawda są brutalne i krwawe, ale twórcy nadal muszą przejść kurs budowania napięcia i posiąść umiejętność pisania takich scen, aby wywoływałyby jakieś emocje, a nie były oderwane od całości momentami, które mają jedynie przypomnieć wszystkim, że oglądają slasher. Niestety na tym polu Puchatek: Krew i miód 2 całkowicie się wykłada i nawet podkreślanie okrucieństwa straszliwych mieszkańców Stumilowego lasu na nic się zdaje, gdy żadna stawka nie została zarysowana. Bez większego ładu i składu bohaterowie postanawiają nagle zaatakować Ashdown, obierając za cel dom z jedną z ważniejszych postaci dla historii. Widać tu efekt braku nakręcenia odpowiednich scen, które pozwoliłby spoić wszystko w jedną całość, albo zbyt dużej ingerencji w montaż i wycięcia tych fragmentów, przez które film nie wydaje się zbyt spójny.
Siła potwornej przyjaźni
Bardziej interesujące od samych morderstw jest wątek historii Krzysia i jego porwanego brata. Widać, że twórcy nie chcieli stworzyć kolejnego nudnego slashera, który pozbawiony byłby fabuły i wprowadzili elementy, które nie tylko mają duży wpływ na głównego bohatera, ale również kładą fundamenty pod rozwój uniwersum. Nie ma w tym większego kunsztu, czy też pomysłowości, ale Rhys Frake-Waterfield i Matt Leslie wykorzystali proste środki, aby jednak zbudować jakąś mitologię wokół Kubusia i jego narodzin. Co prawda, Puchatek: Krew i miód 2 musiał zrestartować uniwersum, więc o tych strzępach historii z pierwszej części możemy całkowicie zapomnieć. Twórcy jednak nie porzucili pierwszego Puchatka, a uczynili z niego ekranizację prawdziwych wydarzeń, w których Krzyś brał udział. Pokręcone, ale skuteczne i pozwoliło to twórcom na wiele istotnych zmian, które mogą zaprocentować w przyszłości.
GramTV przedstawia:
Całkowicie zmieniono wygląd krwiożerczych bohaterów, którzy tym razem nie wyglądają, jakby na głowie mieli maski, ale była to ich prawdziwa skóra. Nowa charakteryzacja Kubusia, Prosiaczka, ale przede wszystkim wprowadzonych w tej części postaci, jak Sowy i Tygryska robią ogromne wrażenie. W końcu wyglądają, jak z koszmarnego snu, a nie jak przypadkowi seryjni mordercy, którzy właśnie wyszli ze sklepu z kostiumami. Dużo lepiej i bardziej krwiście prezentują się same zabójstwa, a twórcy pozwolili sobie nawet na jeden duży wybuch, czy kilka ujęć z wykorzystaniem efektów specjalnych, chociaż one pozostawiają sporo do życzenia. Mimo to przez cały seans nie mogłem wyjść z podziwu, jak Puchatek: Krew i miód 2 dobrze wygląda. Gdyby tylko niezaburzone tempo, kiepski montaż i przede wszystkim przyprawiające o ciarki żenady dialogi, to mógłby być obiecujący początek czegoś ciekawego, a tak otrzymaliśmy kolejną ciekawostkę do szybkiego zapomnienia.
W pamięci pozostanie jednak gra Scotta Chambersa. Nie wiem, gdzie twórcom udało się znaleźć takie drewno, ale nawet w Stumilowym lesie byłoby o to ciężko. Nikolai Leon jako Krzyś też nie był zbyt dobry, ale wciąż miał w sobie więcej umiejętności, talentu i charyzmy, a przede wszystkim mimicznej ekspresji niż Chambers. Aktor rujnuje swoją nieudolną grą wiele scen, szczególnie tych dramatycznych. Niesamowicie blado wypada w porównaniu do reszty gwiazd filmu, które są o całe lata świetlne przed nim. Oby w Puchatek: Krew i miód 3 doszło do kolejnej zmiany aktora, który wciela się w Christophera Robina. Na szczęście Ryan Oliva jako Kubuś wypada zaskakująco dobrze, chociaż najlepszy i tak jest Marcus Massey jako Sowa i Simon Callow w roli dozorcy Cavendisha.
Puchatek: Krew i miód 2 rozczarowuje, nawet mając w pamięci pozbawioną pomysłu pierwszą część. Widać, że twórcy odrobili część lekcji i zaoferowali coś, co ma mieć fabularne podstawy, ale tylko w wątku poświęconemu Krzysiowi, pozostawiając Kubusia i jego przyjaciół w kolejnym krwawym szale, z którego niewiele wynika. Jeżeli film robi wrażenie, to jedynie technicznymi aspektami i mając w pamięci, że ten film kosztował grosze, a mimo to czasami wygląda lepiej i ciekawiej od rozdmuchanych blockbusterów. Może nawinie, ale wciąż liczę, że kolejny film Rhysa Frake’a-Waterfielda będzie co najmniej przyzwoity. Skok jakościowy drugiej części Puchatka jest ogromny, ale to wciąż za mało na udaną produkcję.
3,0
Puchatek: Krew i miód 2 otwiera nowe kinowe uniwersum, ale przed twórcami jeszcze dużo pracy, zanim zaoferują coś przynajmniej przyzwoitego.
Plusy
Skok jakości w samej realizacji
Wygląd Puchatka i innych potworów
Wątek zaginionego brata Krzysia
Stawia podwaliny pod uniwersum
Brutalne i krwawe zabójstwa…
Minusy
…z których niewiele wynika, nie są fabularnie podbudowane i nie wywołują większych emocji
Wciąż kiepska historia
Okropne dialogi
Sporo głupot i niedorzeczności
Niewykorzystany Tygrysek i potraktowanie Prosiaczka
Scott Chambers jest bardziej drewniany niż drzewa w Stumilowym lesie
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!