Recenzja Commandos: Origins, czyli jak podchodzić do legend z szacunkiem

Ekipa Claymore Game Studios długo kazała nam sobie czekać na nową część kultowych Commandosów i powiedzmy sobie wprost – fani powinni być bardziej niż zadowoleni!

Recenzja Commandos: Origins
Recenzja Commandos: Origins

Z grami, w które graliśmy jak byliśmy o dobrych kilkanaście lat młodsi często jest taka, że bardzo mocno je sobie idealizujemy w głowie pomijając pewne problemy technologiczne oraz braki, które wtedy występowały. Seria Commandos swego czasu przechodziła bardzo ciekawe koleje losu, ponieważ Pyro Studios nie bało się w pewnym momencie eksperymentować. I o ile pierwsze dwie odsłony serii działały niejako w myśl zasady „to samo, tylko więcej i lepiej”, tak Commandos 3: Kierunek Berlin czy Commandos: Strike Force odbierane były dość mieszanie.

O tym jednak wspomniałem kilka słów we wspominkowym artykule na temat serii Commandos, który znajdziecie tutaj!

Tymczasem Claymore Game Studios postanowiło przejąć prawa do marki Commandos od Pyro Studios i zacząć wszystko niejako od zera. Mówiąc „niejako” mam na myśli, że o ile jest to historia mająca na celu pokazać jak powstała legendarna formacja do operacji specjalnych, to nadal szanuje to, co w tych grach było swego czasu najlepsze. Nie wyklucza to również delikatnego dostosowania zabawy do dzisiejszego gracza.

Czy to sprawia, że nagle gra staje się łatwiejsza? Ani trochę, choć próg wejścia dla nowych graczy jest zdecydowanie niższy niż lata temu. Czy to źle? Również ani trochę, ponieważ takim markom warto robić dobry fundament pod to, aby ponownie gracze mogli się nimi cieszyć. I nie ukrywam, że pomimo pewnych kiksów Commandos: Origins będzie bardzo wysoko w moim osobistym rankingu gier roku 2025. Trochę podobnie jak w przypadku Jagged Alliance 3.

„Przed wyruszeniem w drogę należy zebrać drużynę…” Saper, prawdopodobnie

Recenzja Commandos: Origins
Recenzja Commandos: Origins

Jak na prawdziwe „origin story” przystało w przypadku Commandosów skupiamy się na tym jak to się stało, że legandarna grupa działała wspólnie przez cały okres II Wojny Światowej. Począwszy od pierwszego przerywnika filmowego trzeba powiedzieć, że jest… nie za wesoło. Powiedzmy sobie tak bez zdradzania szczegółów, że jeden z bohaterów ekipy Commandos właśnie zdaje sobie sprawę, że z pewnych kłopotów może już się nie wydostać i nagle wracamy do początków powstawania tej radosnej, sześcioosobowej ekipy.

Otóż w pewnym momencie wojny Winston Churchill doszedł do wniosku, że przydałaby się grupa specjalna, której celem byłoby wykonywanie akcji dywersyjnych na tyłach wroga oraz żołnierze, których ponadprzeciętne umiejętności sprawiłyby, że tych misji wykonywaliby wiele. Zadanie zebrania tej grupy przypadło Brytyjczykowi Thomasowi Hancockowi, czyli Saperowi. Ten miał zwerbować Jacka O’Harę (czyli Zielonego Bereta), który w trakcie wykonywania zadań w Afryce postanowił przyłożyć dowódcy… i trafił do wojskowego więzienia. Oczywiście dżentelmeni na początku nie szczędzą sobie uszczypliwości, ale wraz z każdą kolejną misją oraz każdym kolejnym żołnierzem dołączającym do zespołu tych komentarzy, pewnych żartów oraz różnic w charakterach jest coraz więcej.

Recenzja Commandos: Origins
Recenzja Commandos: Origins

I właśnie dlatego ogrywanie Commandos: Origins jest na tyle przyjemne, że o ile tę pewną drętwość w relacjach między bohaterami czuć (te wszystkie docinki do Snajpera, któremu płacą za umiejętności, a nie gadanie), to jest ona dość sympatyczna. Ot typowe dla tego typu początków ekip z różnymi charakterami. Być może brakuje mi w tym wszystkim nieco większej synergii między misjami jeśli chodzi o miejsce akcji tak, aby ta narracja również nie skakała z miejsca na miejsce. Jest to trochę czepialstwo z mojej strony, ale zdecydowanie lepiej wyglądałoby kilka misji w Afryce, później kilka misji w Europie (jest Polska!) wprowadzając przy okazji kolejnych Commandosów. Przykładowo – Saper przyprowadziłby Snajpera do kolejnej misji przedstawiając go i życząc im powodzenia w docieraniu się na polu bitwy mając zupełnie dwa różne podejścia do rozwiązania sytuacji.

Rozgrywka jak za dawnych lat, choć nie bez drobnych komplikacji

Recenzja Commandos: Origins
Recenzja Commandos: Origins

Zacznę może od tego, co właściwie najłatwiej zauważyć po pierwszych chwilach z Commandos: Origins – o ile wiele elementów rozgrywki działa naprawdę dobrze i właściwie trudno się do czegokolwiek przyczepić, tak drobne problemy i błędy sprawiają, że to zaprzyjaźnienie się z przyciskiem „F5” służącym za szybki zapis stanu gry był wręcz kluczowy, aby przebijać się przez kolejne obszary w danych misjach.

I powiedziałbym, że to właściwie w dużym stopniu kwestia tego, że dla Claymore Games Studio to pierwsza gra i w dodatku skok na głęboką wodę z oczekiwaniami fanów co do formy rozgrywki. To nie są jednak rzeczy, których nie mogą wykluczyć pierwsze lepsze łatki. Ot czasami przeciwnicy się zawieszą w rozmowie, w innym momencie nagle z jakiegoś niewiadomego powodu zauważą naszych wojaków w krzakach… albo gra uzna, że zamiast iść prosto do celu po to, aby go załatwić zakręci się z dwa razy pod nogami strażnika. I to właściwie jest chyba jedyny, faktyczny powód, dlaczego Commandos: Origins nie zgarnie aż tak wysokiej noty, jaką mogłoby otrzymać. Bo o ile te drobnostki w ogólnym rozrachunku nie burzą mi dobrej zabawy, to jednak występują i w zależności od przezorności człowiek cofa się tych kilka sekund albo kilka minut, jeśli nie zapisywał rozgrywki. Tutaj checkpointów nie ma i weryfikacja wchodzi już od pierwszej misji samouczkowej.

Jednakże jeśli już przejdziemy przez te niedogodności, to z czasem coraz bardziej widać, że Commandos: Origins to tak właściwie w dużym stopniu to samo, co mocno spodobało się graczom w przypadku pierwszej oraz drugiej części. Różnica jest taka, że technologia przez te wszystkie lata poszła do przodu, a możliwości tworzenia skomplikowanych map w połączeniu z umiejętnościami Commandosów sprawiają, że tej kombinatoryki w tym wszystkim jest o wiele więcej.

I nawet jeśli mogłoby się wydawać, że w przypadku niektórych zadań pokonanie zleconych celów jest jednowymiarowe, to żeby do tych optymalnych rozwiązań dojść potrzeba czasu i analizowania wielu elementów na raz od ścieżek patrolowych po to, czy czasem co jakiś czas strażnik nie będzie zawiązywał buta. Tutaj da się kombinować zarówno z tym jak działa zasięg wzroku danego przeciwnika (co da się wykorzystywać brutalnie) podobnie jak to, jak mocno rozniesie się hałas wybuchającej beczki czy cysterny (tutaj zdecydowanie mam wrażenie, że momentami ten zasięg był za mały jak na to, ilu przeciwniku było w zasięgu potencjalnego wybuchu).

Recenzja Commandos: Origins
Recenzja Commandos: Origins

Dlatego też w przypadku niektórych wytrychów dywersyjnych, to jest bardzo różnie. Zasadniczo na logikę każdy większy wybuch w ramach kompleksu powinien postawić wszystkich na nogi i wysłać jak najwięcej oddziałów w jego kierunku na jakiś czas… ale tak nie jest. Podobnie jest ze strzelaniem, chociaż tutaj trzeba przyznać – najbardziej podobała mi się zabawa zasięgiem danych karabinów oraz tym, czy w ogóle coś nie stoi nam na drodze. Zasadniczo można tak działać, ale prawda jest brutalna i Commandosach chyba tylko karabin snajperski jest w stanie zdecydowanie na coś się przydać. Z jednej strony dystans, z drugiej fakt, że z takiej odległości mało kto nas usłyszy.

Nie mniej jednak pod względem arsenału dostępnego dla każdego z Commandosów, to są również nowości jak przykładowo granat rozpraszający wroga… który w sumie można byłoby nazwać czymś na kształt flashbanga połączonego z granatem dymnym. Z drugiej strony sam fakt tego, iż możemy pewne tematy załatwiać w trybie lethal/non-lethal również jest o tyle dobrym dodatkiem, że fani wyzwań będą mieli nad czym główkować. A tak jeśli spojrzymy na to z pewnego dystansu to okazuje się, że większość zabawek oraz możliwości naszej małej, dywersyjnej armii nie różni się wielce od tego, co było dostępne w pozostałych grach z serii. I w dodatku jednak trzeba kombinować na bazie tego, co mamy aktualnie pod ręką.

I tak, poniekąd brakuje mi głębszego zarządzania ekwipunkiem tak, jak to bywało w „trójce”, ale koniec końców to gra o początkach grupy oraz pewnego rodzaju hołd oddany tym legendarnym odsłonom serii, więc pewne skutki uboczne decyzji Claymore’ów rozumiem.

Dlatego też podsumowując mogę powiedzieć, że mimo różnych detali mogę powiedzieć, że Commandosi pod względem rozgrywki oraz skomplikowania spokojnie dorówunują poziomowi poprzednich gier z serii. Gdybym miał je sobie ułożyć, to prawdopodobnie postawiłbym Commandos: Origins nieco za Behind Enemy Lines oraz Beyond Call of Duty (jednak tam klimat tworzył wiele miłych wspomnień) biorąc pod uwagę to, że Commandos 2: Men of Courage to absolutny szczyt serii. Dlaczego przed „trójką”? Głównie dlatego, że mimo unowocześnienia była nieco bardziej ograniczona pod pewnymi względami. Zanim jednak pojawią się głosy, że Origins ma podobne podejście – tak, momentami i wynika ono z faktu wprowadzania gracza w pole walki. W „trójce” był to świadomy wybór twórców idąc niejako za trendami w grach.

GramTV przedstawia:

Ale żeby dopełnić całości jeszcze trzy rzeczy:

Dla wszystkich tych, którzy chcieliby grać na konsolach, to przedsmak tego miałem grając na padzie oraz SteamDecku i o ile nie jestem pewny jak wyglądało to w przypadku konsolowych wydań Commandosów (głównie mówię tutaj o wersjach HD, które wydane zostały jakiś czas temu), to trzeba się przyzwyczaić do dość specyficznego poruszania jednostkami. Nie zauważyłem tu możliwości zabawy kursorem, a raczej chodzenia pojedynczymi postaciami lub grupą za pomocą analoga. Tak naprawdę to sporo dobrego robi tutaj możliwość zatrzymania czasu oraz zaplanowania działań – trochę jak z ideą aktywnej pauzy w strategiach na konsolach (wiem, abominacja… ale kiedyś o tym jeszcze na gramie przeczytacie w kontekście dwóch gier). Można? Można. Działa sprawnie, ale zapewne wielu graczy wybierze granie pecetowe ze względu na wspomnienia.

Wracając jednak jeszcze do SteamDecka, to tutaj przedpremierowo było dość grząsko. Dało się Commandos: Origins włączyć, nawet dało się grać, ale prawdę mówiąc ogrywanie tej gry na razie nie było tak komfortowe. Tutaj kwestia zapewne jakichś łatek optymalizacyjnych po premierze, dlatego jeśli myślicie o zabieraniu Commandosów w trasę, to lepiej się wstrzymać. Ostatnia rzecz to możliwość grania w kooperacji i tutaj zanim ktoś pomyśli, że to wchodzenie w nowy standard – pierwsze gry z serii ten element rozgrywki miały. Tylko mało kto miał jeszcze internet pozwalający na komfortowe granie przez sieć. Nie mniej jednak miły dodatek jeśli chcielibyście synchronizować eliminacje czy inne, bardziej skomplikowane akcje.

Graficznie nowocześnie, choć muzyce czegoś delikatnie brakuje…

Recenzja Commandos: Origins
Recenzja Commandos: Origins

Zacznijmy może od tego, że graficznie Commandos: Origins w skrócie podsumować tak, że jak na ten segment budżetowy gier jest naprawdę porządnie zarówno pod wzgledem ogólnej prezencji, ale i optymalizacji.

Z jednej strony mamy miłą dla oka rozgrywkę, gdy spojrzymy na wszystko z szerszej perspektywy i nie skupiamy się na detalach. Powiem nawet, że tutaj pod tym względem Commandosi hulali na słabszym sprzęcie z włączonym DLSS w trybie wydajności w okolicach 60 FPS w zależności od natężenia efektów specjalnych. Być może modele postaci są tutaj momentami zbyt… „kreskówkowe”, ale biorę tutaj pod uwagę również to, że podobny przypadek był Jagged Alliance 3 i tam to również się bardzo dobrze sprawdzało w kontraście z momentami ponurą historią. Nie mniej jednak czy można było lepiej? Zapewne tak, ale na szczęście całość prezentuje się niezwykle dobrze i działa płynnie, co w przypadku gier skupiających się na technicznym podejściu do zabawy i synchronizacji działań jest wręcz niezbędne.

Co do muzyki natomiast to o ile ekipa odpowiedzialna za muzykę zrobiła kawał klimatycznej roboty, to czegoś z poprzednich ścieżek dźwiekowych Mateo Pascuala mi tutaj brakuje. Może tych elektronicznych sznytów rodem z gier początku lat 2000? Jako tło pasuje, ale mam wrażenie, że jest ono do bólu generyczne. Z jednej strony znajdą się fani takiego rozwiązania, które nie rozprasza jakimiś dodatkowymi elementami, ale z drugiej strony takie spokojne i taktyczne działanie wymaga trochę więcej charakteru w kwestii muzycznej. Chociaż nie ukrywam, że motyw przewodni z Commandos: Origins utkwił mi w głowie podobnie, jak było to w przypadku motywu z Commandos 3: Destination Berlin. Jest więc jakiś mały sukces.

Świetny, świeży start dla Commandosów – czego chcieć więcej?

Recenzja Commandos: Origins
Recenzja Commandos: Origins

Odpowiem sam w imieniu wielu graczy, którym ta seria umilała godziny przesiadywane przed monitorem na przełomie lat 1990/2000… najlepiej pójścia za ciosem i stworzenia kolejnej, pełnoprawnej odsłony serii.

Nie będę ukrywał, że grając przez ostatnie dni oraz w międzyczasie pisząc ten tekst o Commandos: Origins wewnętrznie cieszyłem się niczym dzieciak w podstawówce siedzący przed monitorem z kolegą i zastanawiając się czy lepiej będzie rozwiązać dany problem Zielonym Beretem czy też Szpiegiem. Nie ma co bowiem ukrywać, że Claymore Game Studios z dużą dozą szacunku do materiału źródłowego stworzyło niesamowicie dobry fundament ku temu, aby seria Commandos powróciła w tak samo dobrym stylu jak dwa lata temu Jagged Alliance . Celowo nie mówię tutaj o Baldur’s Gate III, ponieważ powrót tej marki był inny. Bardziej związany z dostosowaniem swojego własnego, „larianowego” stylu do tego, co już gracze dobrze znają. W przypadku Jagged Alliance 3 z kolei bardziej chodziło stworzenie tego samego, co już kiedyś bardzo dobrze działało z kilkoma dodatkowymi, nowoczesnymi sznytami.

Można bowiem odgrzewać kotlety w nieskończoność, dawać tony remasterów czy remake’ów, ale koniec końców dobrze jest zobaczyć starych ulubieńców. W przypadku Commadosów ten „nowy początek” jest o tyle dobry, że z jednej strony nadal potrafi zajść za skórę jak za dawnych lat, a z drugiej jest to idealny moment na to, aby przedstawić kultową markę nowym graczom. Tym bardziej, że pod względem grywalności jest właściwie bardzo podobnie z kilkoma detalami, które w dzisiejszych czasach są na porządku dziennym (dodatkowe zadania w ramach misji, wiele różnych sposobów podejścia do zrealizowania celu itp.). Dlatego też Commandos: Origins docenią prawdopodobnie najbardziej fani serii, którzy czekali na powrót ekipy w bardzo dobrym stylu po wielu, wielu latach. Co do reszty mogę mieć tylko nadzieję, że w jakiś sposób gracze miedzy sobą grę będą polecali, bo jest to uczciwy kawałek kodu, przy którym można spędzić porządną liczbę godzin.

Inną sprawą również jest fakt, że Commandos: Origins to taka „idealnie nieidealna gra”. Ot taki urok gier z mniejszym budżetem tworzonych przez grupę zapaleńców, że jakiś dziwny bug się trafi. Ewentualnie po zapisaniu gry przeciwnik ani drgnie i rozmawia z kolegą jakby nigdy nic. Po prostu na te pewne rzeczy trzeba przymknąć oko i zaprzyjaźnić się z przyciskami odpowiadającymi za szybki zapis oraz szybkie ładowanie rozgrywki. Nic, czego w serii człowiek nie zaznał. Różnica jest taka, że dziś te stany rozgrywki wczytujemy w kilka sekund i problemu nie ma. Specjalnie również nie mówię o tym ile faktycznie potrzeba czasu na to, aby Commandos: Origins pokonać. Głównie dlatego, że sam kombinując z różnymi ustawieniami oraz możliwościami w ramach misji (raz próbując przejść całość w wersji non-lethal) nim się obejrzałem, to już było dobrych kilka godzin do przodu po JEDNEJ MAPIE. Dlatego też myślę, że w zależności od wybranego poziomu trudności oraz waszych umiejętności tego grania będzie całkiem sporo. I ta pewnego rodzaju toporność oraz archaizmy nie są wcale minusem, a raczej plusem. Już raz próbowano w przypadku trzeciej części odkrywać serię na nowo i wyszło przeciętnie, więc tutaj zdecydowanie można dorzucić Claymore Game Studios delikatnie ocenę wyżej.

W teorii również świetnym faktem jest to, że w dniu premiery gra pojawi się w usłudze Game Pass – w tym przypadku bez względu na to, czy macie zamiar zagrać na PC czy Xbox Series X/S, to ryzyko jest prawie że żadne. Jest bowiem spora szansa, że złapiecie bakcyla i będziecie rozkminiać te zagadki na polu bitwy. Może nawet próbować przejść grę po cichu w trybie bez zabójstw. Z drugiej strony myślę, że jednak warto twórcom rzucić grosza za kawał solidnej roboty oraz podjęcie próby przywrócenia kolejnej, kultowej marki z zaświatów – ta niewątpliwie się udała.

A teraz cóż… tylko czekać cierpliwie z myślą, że na tym Claymore Game Studios nie poprzestaną. Zawsze jakiś fajny pakiet map czy też sequel przyjmę w ciemno, bo jak już brać do takiej roboty, to tylko Commandosów.

8,0
Bardzo dobry powrót kultowej ekipy sprzed lat - gdyby nie drobne wpadki, to byłoby jeszcze lepiej. A teraz marsz do grania, to rozkaz!
Plusy
  • Powrót do klasycznej idei starych, dobrych Commandosów...
  • ... z kilkoma nowoczesnymi ulepszeniami, które w boju sprawdzają się idealnie.
  • Historia początków drużyny sześciu specjalistów, którzy charakterami różnią się totalnie.
  • Poziom skomplikowania misji, który można sobie dostosować ustawiając odpowiedni poziom trudności.
  • Stare dobre sztuczki nadal działają, a i kilka nowych się pojawia w arsenale.
  • Porządna liczba misji, które można przechodzić na wiele różnych sposobów w zależności od zacięcia gracza.
  • Graficznie cieszy oko. Podobnie jak dobrą optymalizacją na pecetach.
Minusy
  • Drobne bugi i problemy, które czasami się zdarzają. Głównie przy szybkich zapisach.
  • Muzyka mogłaby o wiele mocniej zostać w pamięci gracza.
Komentarze
4
dariuszp napisał:

Hej, przeszedłem wszystkie części i nawet do głowy mi nie przyszło. Mój ulubiony styl to podobnie jak w Hitman, przemykać się tak by nawet nie wiedzieli że tam jestem.

W ogóle Commandos w stylu Hitmana albo Hidden & Dangerous byłby genialny.

Hitman to jedna z niewielu gier gdzie sobie utrudniam życia dla samego siebie bo grę można też przejść w zasadzie strzelając do wszystkich. Ale jest coś fajnego w tym żeby przejść grę tak by nikt o Tobie nie wiedział a w gazecie o śmierci celu czytasz na trzeciej stronie bo był to wypadek.

W ogóle szkoda że nowa trylogia tego nie zrobiła. +1 za osiągnięcia jak przejście bez zmiany stroju zabijając tylko cel. Ale w starszych podobało mi się to że za kasę z misji kupowałem sprzęt (dodali to do trylogii jako osobny tryb) oraz że po misji miałeś gazetę i mogłeś zobaczyć artykuł o masakrze lub o zabójstwie na pierwszej stronie albo o wypadku gdzieś głębiej w gazecie. A jak np dałeś się nagrać podczas misji to mogłeś nawet skończyć ze swoim zdjęciem w gazecie.

To ja może w totalnie inną mańkę - chciałbym zobaczyć fajny, taktyczny powrót serii Conflict. Ostatnio grałem w Desert Storm i o ile gra sama w sobie mega się zestarzała, to oba Desert Stormy, Vietnam oraz Global Storm wspominam bardzo ciepło. Nawet, jeśli one idealne nie były.

dariuszp
Gramowicz
09/04/2025 18:40
Mikołaj napisał:

Zasadnicze pytanie – czy można zaczaić się całą bandą za rogiem z wycelowanymi pistoletami i wyczyścić mapę z patroli niemiaszków jak w oryginale?

Hej, przeszedłem wszystkie części i nawet do głowy mi nie przyszło. Mój ulubiony styl to podobnie jak w Hitman, przemykać się tak by nawet nie wiedzieli że tam jestem.

W ogóle Commandos w stylu Hitmana albo Hidden & Dangerous byłby genialny.

Hitman to jedna z niewielu gier gdzie sobie utrudniam życia dla samego siebie bo grę można też przejść w zasadzie strzelając do wszystkich. Ale jest coś fajnego w tym żeby przejść grę tak by nikt o Tobie nie wiedział a w gazecie o śmierci celu czytasz na trzeciej stronie bo był to wypadek.

W ogóle szkoda że nowa trylogia tego nie zrobiła. +1 za osiągnięcia jak przejście bez zmiany stroju zabijając tylko cel. Ale w starszych podobało mi się to że za kasę z misji kupowałem sprzęt (dodali to do trylogii jako osobny tryb) oraz że po misji miałeś gazetę i mogłeś zobaczyć artykuł o masakrze lub o zabójstwie na pierwszej stronie albo o wypadku gdzieś głębiej w gazecie. A jak np dałeś się nagrać podczas misji to mogłeś nawet skończyć ze swoim zdjęciem w gazecie.

Mikołaj napisał:

Zasadnicze pytanie – czy można zaczaić się całą bandą za rogiem z wycelowanymi pistoletami i wyczyścić mapę z patroli niemiaszków jak w oryginale?

Można, choć przyznam szczerze, że sobie odpuszczałem strzelanie poza snajperką, bo dystans jest relatywnie krótki, a hałas niewspólmiernie duży. Ale wraz z możliwością kolejkowania akcji to to czyszczenie patroli w tym stylu ma nawet swój urok podobnie jak ustawianie się z nożami w krzakach i synchronizacja czyszczenia po cichu. 

Także tak, można - jeśli wymierzyć dobrze zasięg strzału i odpowiedni moment, to jak najbardziej.




Trwa Wczytywanie