Far Cry 6 to gra, która z jednej strony robi wiele rzeczy najlepiej w serii, a z drugiej nie wykorzystuje w pełni potencjału, który tkwi w tym świecie.
Far Cry 6 to gra, która z jednej strony robi wiele rzeczy najlepiej w serii, a z drugiej nie wykorzystuje w pełni potencjału, który tkwi w tym świecie.
Przyznam, że od momentu ogłoszenia Far Cry 6 gra pojawiała się i znikała na moim radarze cały czas. Być może dlatego, iż aktualnie proces tworzenia gier, w tym tych od największych wydawców, stosunkowo się wydłużył i opóźnienia premier są na porządku dziennym. Na szczęście postać Antona Castillo przypominała co jakiś czas o istnieniu produkcji i nie ukrywam, że trochę na nią czekałem. Nie przeszkadzało mi również to, że to kolejna gra, której akcja ma miejsce w dość mocno ogranym klimacie i settingu.
Największym jednak problemem najnowszej odsłony Far Cry jest to, że potrafi błyskawicznie wpadać ze skrajności w skrajność. Do tego stopnia, że można ją nazywać albo najgorszą, albo najlepszą odsłoną serii Ubisoft w historii. Ostatecznie – mogło być zdecydowanie lepiej, bo kreacja Yary jest niezwykle klimatyczna, eksploracja uzależnia, ale wszystko momentami wygląda tak, jakby zostało odcięte od pewnego szablonu.
Zacznijmy jednak od początku…
Dani Rojas poznajemy w dość nietypowych okolicznościach – armia Antona Castillo zbiera wszystkich wyznaczonych w drodze losowania do zasilenia jej szeregów, a bohater/bohaterka ma w planach uciec jak najdalej od Yary. Cały plan nie dochodzi jednak do skutku, a Dani jako jedyna osoba, która przeżyła ma za zadanie dotrzeć do ruchu oporu zwanego Libertad. Z czasem jednak chęć zemsty na Antonie Castillo przeradza się w walkę o przyszłość mieszkańców Yary. A że Dani jakąś przeszłość wojskową ma, to obsługa karabinu czy wyrzutni płyt CD nie stanowi większego problemu.
Far Cry 6 nie jest czymś, czego byśmy wcześniej w grach nie widzieli. Sam setting był bowiem wałkowany tyle razy w wielu innych grach na przestrzeni lat, że w bezpośrednim porównaniu do poprzednich odsłon (zwłaszcza FC 4) wydaje się kolejnym tytułem w kubańskich klimatach. Mimo wszystko jednak to połączenie przeszłości (klimatyczna zabudowa z przeszłości, legendy Libertad, broń i pojazdy) z przyszłością (nowoczesne technologie, wykorzystywanie różnych metod propagandy, muzyka) sprawia, że Yara potrafi wciągnąć i zachęcić do tego, aby spędzić w niej sporo czasu.
Problem w tym, że od strony głównego wątku fabularnego cała historia prezentuje się w najlepszym wypadku średnio, a przeplatanie jej bardzo krótkimi lub bardzo rozwleczonymi questami (z czego nawet twórcy sami żartują w jednym z zadań), w trakcie których sporadycznie mamy szansę poznać bliżej poszczególnych bohaterów. A szkoda, bo kreacje członków Libertad to jedna z mocniejszych stron Far Cry 6. Gdyby niektórzy z nich otrzymaliby nieco więcej czasu niż dialogi w trakcie podróży z punktu A do B, to byłoby zdecydowanie lepiej. Zwłaszcza, że są momenty, w których atmosfera robi się niezwykle gęsta i wydarzenia na ekranie potrafią zaskoczyć. A to również oznacza, że Ubisoft zdecydowanie potrafi wejść o poziom wyżej w tym aspekcie… ale zabrakło tego w wielu innych, ważnych fabularnie momentach.
Tym samym szkoda, że druga strona konfliktu wypada tak blado, a Anton Castillo jako główny przeciwnik Libertad wypada niesamowicie blado na tle poprzednich odsłon serii. I wcale nie jest to wina Giancarlo Esposito, który zagrał dyktatora Yary całkiem przyzwoicie. Miałem wrażenie, że Ubisoft próbował złapać kilka wątków, spróbować jak najmocniej uzasadnić poczynania Castillo oraz próby przygotowania jego syna do zastąpienia go w roli przywódcy i ostatecznie żadna z tych historii nie wywołuje konkretnych emocji. Podobnie jest ze współpracownikami Castillo w Yarze, których zadaniem jest w większości przypadków umrzeć i właściwie tyle. Nawet, gdy w przypadku niektórych próbowano wykreować pewną historię, to albo wychodzi z tego coś, co już kiedyś było w Far Cry, albo jest to rzucone tak, aby uzasadnienie jakieś było (np. to, że dowódca armii Yarańskiej jest na tym stanowisku tylko dlatego, że jest kobietą i pasuje to do obrazka tworzonego przez Castillo). Nie mówiąc już o samym zakończeniu, które… po prostu jest. Mając z tyłu głowy to, że momentami w ramach tej samej gry udało się stworzyć kilka mocnych momentów miałem wrażenie, że zabrakło czasu, aby całą resztę w podobny sposób dopracować i dlatego czasami w ramach operacji fabularnych tej duszy Yary praktycznie nie czuć.
W kwestii wszystkich pobocznych aktywności tak właściwie można je określić jednym słowem – szablon.
W zależności od tego jak bardzo go lubicie, to tak bardzo spodoba się wam Far Cry 6. Z jednej strony to dobrze, że seria nadal wykorzystuje to, co się sprawdziło już wielokrotnie i żeby było zabawniej, to nadal można się przy tym dobrze bawić. Bez względu na to, czy jest to czyszczenie posterunków, szukanie skarbów, wykonywanie zleceń pobocznych z Historiami z Yary czy nawet kogucia parodia Tekkena. Setting jest na tyle kolorowy i wciągający, że sam się łapałem na zbaczaniu z kursu tylko po to, aby sprawdzić, czy w skrzynce znajdę jakiś nowy fajny ciuch.
Z drugiej strony jednak ta szablonowość sprawia, że w większości przypadków schemat pokonania pewnej przeszkody będzie łudząco podobny. Do tego stopnia, że właściwie nie sprawia on wyzwania nawet, gdy poziom agresji ze strony armii Castillo jest podświetlany na czerwono, co powinno sprawiać już większe problemy. Gdyby przeciwników było więcej, a przed posterunkiem stał czołg, to rzeczywiście – jest wyzwanie, trzeba szukać jakiegoś rozwiązania. A ostatecznie większość starć wygląda bardzo podobnie, a to już może wystawić na próbę cierpliwości. Zwłaszcza, gdy chciałoby się dotrzeć do konkretnego miejsca w cywilizowany sposób i tych przystanków na drodze będzie kilka. Na szczęście system jest na tyle zbalansowany, że wbijanie poziomów Dani Rojas nie zmusza do większego backtrackingu czy też szukania zabawek, modyfikacji na wyższym poziomie. Co ciekawe – czasami nawet lepiej jest zostać przy czymś, co leży bardziej niż szukać nowych rozwiązań. Chyba, że chodzi o ulepszanie Supremo, to w nie warto inwestować podobnie jak w rozwój Resolverów, które przydają się na czarną godzinę.
Tym, co jednak lepiej wypada na tle poprzednich odsłon jest zarządzanie ekwipunkiem i zabawa ulepszeniami. Część z nich można kupić, część znaleźć w kluczowych lokacjach w skrzynkach. Warto pamiętać jednak o tym, że ewentualne modyfikacje do broni również kosztują i warto jest zbierać wszystko, co znajdzie się w okolicy. Dosłownie wszystko, bo bez względu na to czy będzie to złom, środki medyczne czy nawet zużyty uran (tak, dobrze czytacie), to przyda się on do ulepszania nie tylko ekwipunku Dani, ale również i obozowisk Libertad. Wystarczy zbierać, zbierać, zbierać… i zbierać. Podobnie jest z samochodami, łódkami, samolotami, kurczakami (tak, kurczakami), unikalną bronią czy ozdobami w pojazdach. Mały koszmar dla fanów platynowania? Myślę, że na pewno. Zwłaszcza, że nie każda skrzynka rzeczywiście zawiera broń czy elementy ubioru – mogą one zawierać również rzadkie materiały do craftingu, a to już może działać na nerwy, jeśli chciałoby się znaleźć coś ciekawego.
Jest tego dużo, ale można mieć nawet wrażenie, że nawet za dużo jeśli chodzi o drobnostki. Tymczasem te nieco większe fragmenty, które mogłyby być lepiej dopracowane sprawiają wrażenie kolejnego kopiuj-wklej tylko po to, aby przeszkadzało w wypełnianiu kolejnych zadań głównych.