Najnowszy film z uniwersum DC Comics trafił już do kin. Oceniamy, czy studio nauczyło się na błędach z poprzednich produkcji.
Niektórzy bohaterowie nie potrzebują peleryny
DC Comics nie ma szczęścia ze swoimi produkcjami z głównego uniwersum. Gdy takie produkcje jak Joker czy Batman zdobywają nie tylko uznanie, ale także zarabiają ogromne pieniądze, tak tytuły pokroju Aquamana, Legionu Samobójców, czy Wonder Woman dzielą publikę. Studio wciąż nie znalazło swojego złotego środka, ale wraz z Black Adamem to miało się zmienić. DC Films czekają zmiany kadrowe i wyznaczenie przez Warner Bros. nowego zarządcy, który będzie niczym Kevin Feige dla Marvela. Czy jednak powstający przez 12 lat film może być dobry i rozpocząć nową erę superbohaterów DC? Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi.
Pięć tysięcy lat temu Kahndaq rządził straszliwy tyran, który pragnął zyskać potężne demoniczne moce. Aby stworzyć magiczną koronę, potrzebował surowca zwanego eternium, którego złoża znajdowały się niedaleko miasta. Młody chłopiec postanowił przeciwstawić się władcy, za co został skazany na śmierć. Ta go jednak nie dosięgnęła, a to za sprawą Czarodziejów, którzy wybrali go na nowego Shazama. Po krwawym obaleniu króla jego moce zostały odebrane i Teth-Adam spędził tysiące lat, aż ponownie się przebudził. Jednak świat diametralnie się od tego czasu zmienił i wciąż posiadając straszliwą moc bez trudu rozprawia się z żołnierzami władającego miastem Intergangu. Jego działalność alarmuje Stowarzyszenie Sprawiedliwości, któremu przewodzi Hawkman. Wraz z Doktorem Fatem, Cyclone oraz Atomem Smasherem udają się do Kahndaq, aby powstrzymać groźnego przeciwnika.
Sprawa okazuje się jednak nie być tak prosta, gdyż Black Adam nie jest antagonistą. To wzór antybohatera, który nie przebiera w środkach walcząc z wrogami, ale jednocześnie nie planuje przejąć władzy nad światem, nie licząc się z życiem miliardów istnień. Mieliśmy już wcześniej produkcje opowiadające o antagonistach, żeby tylko wspomnieć o dwóch odsłonach Legionu Samobójców, ale to pierwszy przypadek w kinie superbohaterskim, w którym to antybohater otrzymuje swój własny film. DC Comics na szczęście odpowiednio podeszło do tematu, nie próbując na siłę zamienić go w prawdziwego bohatera, jak miało to miejsce we wspomnianych Legionach Samobójców.
GramTV przedstawia:
Właściwie wątek dotyczący cienkiej granicy między superbohaterem a złoczyńcą stanowi główną oś fabularną Black Adama. Film od początku eksploruje ten motyw, choć czasami zbyt łopatologicznie, to ostatecznie pokazuje irracjonalność w działaniach herosów, którzy nie tylko próbują uratować ludzkość, ale również zminimalizować straty, również wśród przeciwników (o ile to ludzie, bo przy potworach, czy innych zjawach, ta zasada ewidentnie nie obowiązuje). Tym samym otrzymujemy historię, która może podobać się poruszanym przez siebie tematem, szczególnie, że pokazuje mroczniejszą stronę bohaterów – uwiązanych własnym moralnym kodeksem, a przy tym egoistycznych, którzy stoją na straży własnych zasad, a nie ludzkich pragnień o osiągnięciu dobra i wolności.
Świetnie został w to wpleciony osobisty wątek głównego bohatera, z którym wiąże się bardzo udany zwrot fabularny. Zupełnie zmienia on postrzeganie całej opowieści, eliminując wcześniejsze nielogiczności, a przy tym odpowiednio budując postać Black Adama, nadając mu wyraziste motywacje i wyjaśniając jego brutalne podejście do przeciwników. Było to o tyle ważne, że we współczesności główny bohater nie powala swoją charyzmą, choć był w tym konkretny fabularny cel. Przez większość filmu Black Adam jest zagubiony obudzeniem się po pięciu tysiącach lat, widząc jak zmienił się świat, choć ludzie wciąż podziwiają go jako bohatera, którym niegdyś miał być. Wciąż nie można zapomnieć, że to twardy skurczybyk, któremu obce są obecnie obowiązujące normy, choć szybko się ich uczy, jednocześnie nie dając im całkowicie się usidlić.
Ja bym dał mocną 7. I do dwóch ostatnich minusów to się zgodzę. Zwłaszcza ta "przemowa" tego dzieciaka pod koniec filmu. Był tak głośny jakby mówił sam do siebie i nikt oddalony o kilka metrów nic by nie usłyszał.