Duńskie kino jest po raz kolejny dostarcza dowodów na swoją dojrzałość i przewrotnie serwuje nam coś, co śmiało można nazywać europejską repliką z amerykańską refleksją nad męskim kinem zemsty.
Duńskie kino jest po raz kolejny dostarcza dowodów na swoją dojrzałość i przewrotnie serwuje nam coś, co śmiało można nazywać europejską repliką z amerykańską refleksją nad męskim kinem zemsty.
Motyw tragicznych wydarzeń, po których milczący bohater wkracza na ścieżkę krwawej zemsty, jest niemalże tak stary jak kino i również dzisiaj należy do jednych z najpopularniejszych. W tym przypadku na scenę wkracza Markus, duński żołnierz który podczas misji zagranicznej dostaje informację o tym, że jego żona zginęła tragicznie w wypadku pociągu. Wraca więc na półwysep, aby pozbierać do kupy siebie i swoją córkę. Jednak niedługo potem do jego domu przychodzi Otto (z czasem też dołączają jego znajomi), który twierdzi, że zebrał wystarczająco dużo dowodów na to, że katastrofa komunikacyjna została wywołana przez członków niebezpiecznego gangu motocyklowego, tytułowych Jeźdźców Sprawiedliwości, pragnących wyeliminować kluczowego świadka, który miał zeznawać niedługo w sądzie. Cóż, jeżeli są winni, to należy się kara, prawda?
Na marginesie mówiąc, główny bohater, który wedle Duńczyków ma być dla swojej córki oziębły, milczący i zdystansowany, w Polsce plasowałby się chyba w pierwszym procencie najbardziej emocjonalnie dostępnych i właściwie się zachowujących rodziców. Co prawda po śmierci swojej żony niezbyt chętny jest do rozmawiania o swoich problemach czy zaangażowania psychoterapeutów, ale pomimo że ma by upartym żołdakiem, od początku właściwie potrafi okazywać współczucie swojej córce, a nawet przyznaje się do błędu czy wychodzi z przyjaznym gestem. Cóż, życie w Polsce chyba po prostu w bardzo niezdrowy sposób obniża oczekiwania. Wszystko w filmie ma jak najbardziej sens, łącznie z przemianą głównego bohatera, to po prostu luźna uwaga na temat fatalnego stanu emocjonalno-psychologicznego straumatyzowanych i wiecznie zestresowanych dorosłych Polaków.
Twórcy Jeźdźców Sprawiedliwości wydają się wchodzić w konwersację nie tylko z amerykańskimi twórcami filmów zemsty spod znaku Uprowadzonej czy Johna Wicka, ale także z reżyserami którzy na nowej fali kontestują ten utarty schemat - tutaj warto wspomnieć chociażby o świetnym Nobody z tego roku (nasza recenzja tutaj). Idą oni jednak o krok dalej, nie tylko poddając pod dyskusję toksyczną męskość i durne archetypy robotycznego mściciela, moralnego inteligenta i hackera-outsidera, ale wręcz wydają się pytać widza: czy naprawdę kiedykolwiek traktowaliście to na tyle poważnie, żeby trzeba było wchodzić w dyskusję i dekonstruować takie bzdury? I wiecie co? Trudno się z nimi nie zgodzić.
Duńską produkcję dosyć ciężko jest jednoznacznie sklasyfikować. Można powiedzieć, że jest to kryminał czy film akcji, ale jest w nim na tyle elementów komedii i dramatu, że całość staje się dosyć kalejdoskopicznym doświadczeniem. Podczas seansu byłem pod ciągłym wrażeniem tego, że w ramach jednej sceny twórcy potrafią płynnie przeskakiwać pomiędzy czarną komedią, a akcją czy zupełnie innym gatunkiem. Nawet po zakończeniu seansu miałbym problem z tym, żeby jednoznacznie określić w jakich proporcjach Jeźdźcy Sprawiedliwości są dramatem/kryminałem/filmem akcji/komedią. Na pewno po trochu wszystkim. Bardzo ciekawy zabieg.
Nie wiem czy trafiłem kiedyś na skandynawski film w którym mógłbym narzekać na aktorstwo. Po części pewnie wynika to z tego, że bardzo odpowiada mi północna maniera, zarówno w sposobie bycia, jak i odgrywania ról przed kamerą, ale zaprzeczyć się nie da, że generalnie rzecz biorąc aktorzy skandynawscy, a duńscy już w ogóle, zwykle świetnie sobie radzą nawet z trudnymi rolami. Tak samo jest w przypadku Jeźdźców Sprawiedliwości. Pierwsze skrzypce gra oczywiście świetny i dobrze znany Mads Mikkelsen, ale film pełen jest również doskonałych ról drugoplanowych. Nicolas Bro w roli Emmenthalera to absolutny majstersztyk, a niewiele gorsi od niego są Lars Brygmann jako Lennart czy Nikolaj Lie Kaas jako ostatni członek „ekipy od zemsty”, czyli skrzywdzony przez los Otto.
Jeźdźcy Sprawiedliwości to świetna… umm… kryminało-zemsto-komedia? W każdym razie to świetny, nieoczywisty i doskonale nakręcony film. Jak większość skandynawskiego kina, jest głęboko humanistyczny, a uniwersalny zarys sprawia, że ogląda się go doskonale, nawet pomimo pewnych nieprzetłumaczalnych (jak się wydaje) różnic społecznych i kulturowych, szczególnie w zakresie odbierania cudzych potrzeb i wrażliwości na uwarunkowania wynikające z przeszłości. Do tego dochodzi świetne aktorstwo, a także świetne dialogi i szczypta duńskiego, specyficznego humoru. Zdecydowanie warto, trzeba wspierać europejskie kino, bo tylko ono tworzy tego rodzaju perełki.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!