Gęsia skórka
Seria o Pogromcach duchów długo nie mogła odnaleźć się we współczesnych czasach. Nie można się temu dziwić, jako że rozrywkowe podejście do duchów, zjaw i potworów kojarzy się teraz głównie z kinem familijnym. Przez ostatnie trzydzieści lat nie wytworzyła się nisza, która pozwoliłaby powrócić Ghostbustersom, czego najlepiej dowodzi kobiecy remake z 2016 roku, który eufemistycznie rzecz ujmując, nie spodobał się ani fanom pierwowzoru, ani też żadnej innej grupie widzów. Jako że mamy obecnie modę na przywracanie starych marek oraz na ejtisy, najlepszym rozwiązaniem było stworzenie filmu, który będzie kombinacją tych dwóch wiodących nurtów. Tak narodziło się nowe dziedzictwo Pogromców duchów, które jednocześnie chce poprowadzić serię w przyszłość, ale co kilka kroków oglądając się za minionymi latami.Callie (Carrie Coon) wraz z synem Trevorem (Finn Wolfhard) i córką Phoebe (Mckenna Grace) udają się do niewielkiego miasteczka, aby zamieszkać na farmie pozostawionej kobiecie przez jej zmarłego ojca. Dom, a właściwie rudera, którą zastają, zdaje się kryć wiele sekretów, którymi zaczynają interesować się dzieci. Phoebe w nowej szkole szybko nawiązuje kontakt z Podcastem (Logan Kim), chłopakiem nałogowo nagrywającym podcasty o nawiedzeniach i paranormalnych zjawiskach, zaś Trevor rozpoczyna prace w pobliskim barze szybkiej obsługi, aby oczarować Lucky (Celeste O'Connor). Niedługo później odkrywają, że górskie miasteczko od dekady trapią tajemnicze trzęsienia ziemi. Postanawiają zbadać sprawę, a w zadaniu posłużą im rzeczy znalezione w warsztacie dziadka. Gdy pojawiają się pierwsze duchy, Phoebe łapie za plecak protonowy i pułapkę, aby razem z bratem i nowymi przyjaciółmi ocalić ludzkość przed potężnym Gozerem.
Na każdym kroku Pogromcy duchów. Dziedzictwo próbują udowodnić, że nie są kolejnym restartem, czy spin-offem serii. Filmu nie można również nazwać bezpośrednią kontynuacją, dlatego też najłatwiej określić go mianem hołdu złożonemu oryginałowi, z perspektywami na nowy początek dla serii. Nie bez przyczyny reżyserem został właśnie Jason Reitman, syn Ivana Reitmana, który nakręcił dwie pierwsze odsłony cyklu. Gdy dodamy do tego powracającego złoczyńcę oraz niewielki, ale znaczący udział oryginalnej obsady, wyjdzie nam prawdziwa laurka dla Pogromców duchów, która niektórych widzów może przyprawić o nudności. Bo właśnie cały stworzony przez twórców fanserwis jest do bólu przesadzony, co szczególnie objawia się w zakończeniu, które oddaje cześć zmarłemu w 2014 roku Haroldowi Ramisowi.
O wiele lepiej wypadają mniej lub bardziej subtelne nawiązania do pierwszych części, wraz z nieodłącznym, ale niezwykle charakterystycznym wyposażeniem Pogromców duchów. Dobrze raz jeszcze zobaczyć, jak zarówno nowe pokolenie, jak i seniorzy, krzyżują wiązki, aby wspólnie pokonać pradawne zło. Szczególnie dobrze wypada to w kontraście z Garym Groobersonem, nauczycielem ze szkoły Phoebe, który wychował się na oglądaniu poczynań Pogromców duchów. Zapewne niejeden 30- i 40-latek zareagowałby podobnie na widok pułapki na duchy, czy ikonicznego pojazdu Ecto-1.Niestety do tego wszystkiego dopisana jest jeszcze jakaś fabuła, która zbyt często potyka się o własne nogi. Gdy główny wątek to całkiem przyjemne paranormalne kino nowej przygody, w którym miejscami nawet czuć ducha oryginału, tak cała reszta to kiepsko napisane i poprowadzone zapychacze. Na domiar złego w nowych Ghostbusterach jest pełno fabularnych dziur, żeby tylko wspomnieć o pasujących na dziecięcych bohaterach strojach Pogromców duchów, które przypadkowo znaleźli w warsztacie dziadka, czy też wyznanie Phoebe, że nie wierzy w żadne zjawy, chociaż chwilę wcześniej z jednym rozpoczęła szachową partię. Nawet nie chce mi się pastwić nad takimi głupotami, jak pojawieniem się postaci granych przez Billa Murraya, Dana Aykroyda oraz Erniego Hudsona z pełnym oprzyrządowaniem, chociaż wcześniej padł dialog, że Egon Spengler zabrał wszystko, co było związane z ich dawną działalnością.