Może Martin Scorsese od początku miał rację
Spider-Man szybko przekonuje się o konsekwencjach swoich czynów. Pierwsi złoczyńcy już przedostali się do głównego świata, którzy są tak samo zdezorientowani, jak sam Peter Parker. Wielkim zaskoczeniem jest wykorzystanie przez twórców powracających postaci Zielonego Goblina, Doktora Octopusa, Electro, Jaszczura i Sandmana. To nie są zwykli antagoniści, którzy chcą narozrabiać w nowym świecie, ale wiąże się z nimi ciekawy wątek, który definiuje Spider-Mana jako superbohatera. Tym samym ustanawiając młodego Petera wyżej, od swoich nieco starszych odpowiedników z poprzednich serii, a nawet innych superbohaterów ze świata Marvela, którzy bez mrugnięcia okiem skazaliby przybyszów z innych wymiarów na śmierć.Niestety nad każdym Spider-Manem ciąży fatum i nie inaczej jest w przypadku tego Peter Parkera. Jego motywacje, ale również moralność i empatia wielokrotnie wystawiana jest na próbę. To nie Tony Stark, który chce wyeliminować zagrożenie, aby nie powtórzył się Nowy Jork z 2012 roku, czy Steve Rogers, który bez wahania podejmuje kolejne decyzje. Twórcy tchnęli w Parkera na tyle dużo człowieczeństwa, ile tylko się dało w oparciu o konwencję kina superbohaterskiego, tym samym serwując kolejne emocjonalne bomby, które szczególnie oddziałują na fanów Spider-Mana. Takiego ładunku emocjonalnego nie widzieliśmy w kinie prawdopodobnie od czasu Avengers: Koniec gry, pełnego wzruszeń, ekscytacji, śmiechu i poczucia prawdziwej sprawiedliwości, które niejednego widza mogą doprowadzić nawet do łez.
Bo Spider-Man: Bez drogi do domu to prawdziwe święto fanów tego superbohatera. Martin Scorsese miał rację, że filmy Marvela to parki rozrywki, a ta produkcja jest tego najlepszym dowodem. Jednak w przeciwieństwie do legendarnego reżysera, trzeba być szalonym, żebym wsiąść do tej kolejki górskiej, wiedząc, że błędnik może tego nie wytrzymać. Szczególnie przy tylu mniej lub bardziej zaskakujących i niespodziewanych niespodziankach, jakie twórcy dla nas przyszykowali. Już na początku filmu powraca Matt Murdock, grany przez Charliego Coxa, który co prawda zaliczył tylko krótki występ, ale cóż, Daredevilowcy znów wygrali.Film Jona Wattsa ma drobne problemy z tempem, prowadzeniem historii, czy poszczególnymi wątkami w pierwszej połowie, ale jak okazuje się w drugiej, jest ona jedynie długim wstępem przed tym, co twórcy przyszykowali dla nas w dalszej części. Mniej więcej w połowie film wchodzi na właściwe tory i ciężko spokojnie usiedzieć w fotelu, widząc te wszystkie ekscytujące rzeczy. Nawet jeżeli znacie plotki, to pierwsze pojawienie się Andrew Garfielda zrobi na Was ogromne wrażenie, a już po chwili otrzymujemy Tobeya Maguire’a. Tylko chwilę trzeba poczekać, aż trzech Spider-Manów pojawi się razem na ekranie. Nigdy bym się nie spodziewał, że właśnie tego w życiu potrzebowałem i trudno nie kryć radości, widząc ich wszystkich razem.