Dom z papieru po czterech latach dosyć skutecznego uwodzenia widzów na całym świecie, zakończył swój żywot. Jak wypadła końcówka hiszpańskiego serialu?
Dom z papieru po czterech latach dosyć skutecznego uwodzenia widzów na całym świecie, zakończył swój żywot. Jak wypadła końcówka hiszpańskiego serialu?
Nie mówcie, że nie kojarzycie tego dzieła, bo mogą nie znać go tylko ci, którzy karmią swoje ego uporczywym nie interesowaniem się „tym czym interesują się wszyscy”. Parę lat temu, po tym jak Dom z Papieru pojawił się na Netfliksie, świat ogarnęło szaleństwo, które powtórzyło się dopiero przy okazji Squid Game (recenzja tutaj). Hiszpański serial bez wątpienia miał swoje pięć minut, w pewnym momencie maski z Salvadorem Dalim i pomarańczowe kombinezony stały się na swój sposób kultowe i były chyba nawet najpopularniejszymi przebraniami halloweenowymi, zaraz obok przebrań Jokera i Harley Quinn (nie żebym prowadził jakąś statystykę). Po pierwszych niezłych sezonach było już niestety tylko gorzej. Serial doczekał się zupełnie niepotrzebnej kontynuacji w postaci kolejnego genialnego planu i kolejnej serii niefortunnych zdarzeń. W ten oto sposób z mennicy przenieśliśmy się do hiszpańskiego banku centralnego. A tam oczywiście… typowa hiszpańska afera.
Serial bawił się z widzem przez kolejne sezony, rzucając dzielnym rabusiom kolejne kłody pod nogi. Doszliśmy wreszcie do premiery drugiej połowy piątej serii, która jest już ostatecznym i oficjalnym zamknięciem historii Profesora i jego ekipy. Powiem szczerze, wolałbym żebyśmy pożegnali się po pierwszym napadzie, bo piąty sezon jest niewiele lepszy od absolutnie kretyńskiego czwartego. Po paru odcinkach miałem autentyczną ochotę, żeby odpuścić sobie ten serial na dobre i tylko recenzencki obowiązek pchał mnie dalej. Postaci były jeszcze głupsze, niż je zapamiętałem do tej pory – ich zachowania zakrawały wręcz o kretynizm. Okazjonalne przebłyski genialności planu Profesora nie robią z kolei wielkiego wrażenia, a sam serial zupełnie niepotrzebnie skupia się na wątkach osobistych.
Dom z Papieru zawsze miał zapędy moralizatorskie i idealistyczno-aktywistyczne, aczkolwiek po tym jak Netflix zaczął pracować przy ostatnich sezonach, przekroczone zostały już chyba wszelkie granice. Nie dość, że serial nabrał charakteru najbardziej błazeńskiej krytyki kapitalizmu i państwowości w dziejach, to dorzucono zupełnie na siłę niepotrzebne wątki i postaci, mające na celu zrealizowanie norm „politycznopoprawności”. Mamy więc zupełnie niepotrzebną etatową transeksualistkę, która nie wnosi zupełnie nic. Do tego dochodzi kompletnie bezsensowny wątek zakotwiczony w przeszłości, który kradnie bardzo dużo naszego czasu, a ostatecznie wnosi bardzo niewiele treści – praktycznie rzecz biorąc dostajemy jeden sensowny zwrot akcji, po którym następuje kilka zupełnie bezsensownych, a jego końcówka już absolutnie uwłacza inteligencji widza.
Pierwsza połowa była dramatyczna, wydaje mi się nawet, że stanowiła kwintesencję tego za co znienawidziłem Dom z Papieru w ostatnich latach. Na szczęście w czasie trwania sezonu ginie jedna z niesamowicie upierdliwych postaci, które psuły mi mnóstwo krwi. Będę boleśnie szczery – jej śmierć była dla mnie małym świętem, a satysfakcję związaną z efektownym zgonem psuła mi tylko wymuszona dramaturgia. Po przydługim epitafium serial wraca na swoje tory, a efekt był łatwy do przewidzenia - druga połowa jest zdecydowanie lepsza. Nie z tego powodu, żeby pojawiły się jakieś nowe pozytywne elementy, po prostu wyeliminowano (i to dosłownie) element negatywnie wpływający na odbiór. Do tego doszło parę niezłych scen, a może także rodzaj ulgi związanej z tym, że czuć było zbliżający się koniec.
Piąty sezon oczywiście, tak jak wszystkie serie Domu z Papieru do tej pory, ma swoje mocne momenty. Twórcom od czasu do czasu udaje się wykrzesać jeszcze z formuły nieco magii, okazjonalnie przejawiając nawet błyskotliwość. Niestety, wszystko to tonie w zalewie taniej dramaturgii o której już wspominałem, bezsensowności fabuły, zachowania poszczególnych postaci, a przede wszystkim nieprzetrawialnym ładunku naiwności, którego na pewnym etapie dorosły człowiek nie jest w stanie zaakceptować, oglądając rzekomo dojrzałą produkcję. Czułem się jakbym oglądał fanowską kontynuację, a nie profesjonalną robotę.
Zdaję sobie sprawę z tego, że na tym etapie się po prostu nad Domem z Papieru znęcam, aczkolwiek nie mogę się powstrzymać. Ciężar brnięcia przez tak durnowatą produkcję przez kilkanaście godzin odcisnął na mnie swoje piętno i jakoś muszę te emocjonalno-intelektualne katusze odreagować. Jeżeli natomiast chodzi o Was, to jeżeli nie jesteście z jakiegoś powodu zmuszeni, to poprzestańcie na pierwszych dwóch sezonach. Chociaż trąciły naiwnością, to miały pewien urok, którego kolejne serie, a w szczególności piąta, nie mają za grosz. Omijać szerokim łukiem.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!