Odrodzenie Skywalkera
Po ogłoszeniu planów na seriale w świecie Gwiezdnych wojen, ale również Marvela, obawiałem się, że Disney będzie rozmieniał te marki na drobne, masowo produkując kolejne seriale z bohaterami, które nigdy nie otrzymałyby własnych filmów. Była to również nadzieja, że niektóre postacie oraz serie otrzymają ciekawe spin-offy, które poszerzą znane uniwersa. Nie spodziewałem się jednak, że seriale będą otrzymywać własne poboczne serie, które będą działać w ramach określonych ram. W przyszłym roku taką produkcją dla Marvela będzie Echo, a jeszcze pod koniec ubiegłego w świecie Gwiezdnych wojen zadebiutowała Księga Boby Fetta, czyli przystawka do The Mandalorian. Mimo to spodziewałem się, że twórcy w pełni skupią się na tytułowym bohaterze i opowiedzą pasjonującą historię najsłynniejszego łowcy nagród. Nic jednak bardziej mylnego. Zamiast pełnoprawnego serialu, otrzymaliśmy The Mandalorian sezon 2,5.Boba Fett (Temuera Morrison) wraz z najemniczką Fennec Shand (Ming-Na Wen) przybywa na Tatooine, aby przejąć władzę nad planetą niegdyś rządzoną przez Jabbę Hutta. Jednak zabicie poprzedniego daimyo na niewiele się zdało, gdy burmistrz miasta Mos Espa nie jest skory do współpracy, a zbliżające się widmo wojny z syndakatami paraliżuje mieszkańców. Były łowca nagród próbuje zyskać szacunek wśród swoich nowych poddanych, ale nie jest to łatwym zadaniem. Wkrótce przekonuje się, że po piętach depczą mu niezwykle groźni wrogowie. Musi zwrócić się o pomoc do swoich starych przyjaciół, aby ocalić pustynną planetę przed niebezpieczeństwem.
W tej historii tkwił ogromny potencjał. Nie tylko mieliśmy dowiedzieć się, w jaki sposób popularny łowca nagród wydostał się z jamy Sarlacca i jak odbudował swoją pozycję, ale również poznać jego dalsze losy jako przywódcy Tatooine. Na papierze z pewnością wszystko to brzmiało genialnie, ale podczas produkcji wydarzyło się coś, co zupełnie zmieniło pierwotny koncept. Zamiast pasjonującej opowieści o syndykatach zbrodni, przestępczym półświatku i gangstersko-politycznym środowisku pustynnej planety, otrzymaliśmy miałką, pozbawioną sensu historyjkę, która nie rozwija ani Boby Fetta jako postaci, ani też świata Gwiezdnych wojen.
Już pierwsze odcinki zdradzają całkowity brak pomysłów twórców na tę produkcję. Jestem przekonany, że pomysł na serial padł od jakiegoś mądrali z działu marketingu Disneya, nie zaś w zespole kreatywnym Lucasfilm. Po debiucie Boby Fetta w drugim sezonie The Mandalorian ktoś sprawdził statystyki i zobaczył, że łowca nagród wywołał ogromny szum w internecie, co od razu kwalifikowało go jako bohatera własnej produkcji. Nikt nie pomyślał najpierw o rozpisaniu ciekawej historii, drogi jaką ma przejść bohater i jak można wykorzystać elementy świata Gwiezdnych wojen w tej produkcji. Jako że terminy goniły, bo przecież Księga Boby Fetta miała zaledwie zapełnić dziurę między drugim a trzecim sezonem The Mandalorian, twórcy musieli sklecić cokolwiek na kolanie, aby miało to jakiekolwiek ręce i nogi. Niestety wyszła z tego serialowa kreatura, która skacze na jednej ręce, bo reszty kończyn zapomnieli umieścić na właściwych miejscach.
Obawy co do braku artystycznej spójności narodziły się już po pierwszym odcinku, w którym dominują retrospekcje. Twórcy musieli przedstawić losy Boba Fetta po tragicznych wydarzeniach z Powrotu Jedi. Jednak zrobiono to bez żadnego pomysłu, odhaczając na „odwal się” obowiązkowe punkty w scenariuszu. Historia z przeszłości, jak i teraźniejszości, zupełnie się ze sobą nie zazębia. Ogląda się to jak dwie zupełnie różne produkcje, które nie składają się na wspólną całość. Obie mają swoje momenty, ale jednak jest ich zdecydowanie zbyt mało, aby wybaczyć indolencję twórców.W retrospekcjach niewiele się dzieje. Może to wynika ze specyfiki Tuskenów, z którymi przebywa Boba Fett. Uczłowieczanie Ludzi Pustyni nie wyszło jednak serialowi na dobre. Nowa nadzieja, jak również Atak klonów przedstawiły konkrety obraz tej rasy, a teraz Disney na silę próbuje to zmienić, ukazując ich jako wciąż groźne, ale trochę bardziej cywilizowane istoty. Trochę więcej sensu ma wpływ oraz nauki, które czerpie łowca nagród od swoich nowych towarzyszy. Jest w tym zalążek czegoś, co twórcy później próbują wykorzystać w teraźniejszości, ale wychodzi to z miernym skutkiem.