Dobiegł końca kolejny serial z uniwersum Gwiezdnych wojen. Oceniamy, czy to chwalebny powrót Boby Fetta.
Kathleen Kennedy musi odejść
Ale nie mogło być inaczej, skoro od samego początku twórcy zapowiadają nam gangsterskie klimaty z wojną syndykatów na koniec, która i tak nie nadchodzi. Jestem rozczarowany, że w Lucasfilm pracują ludzie bez krzty odwagi, którzy postawiliby na bardziej gatunkowe produkcje. Nie twierdzę, że od razu mają powstawać ciężkie dramaty czy kino moralnego niepokoju w świecie Gwiezdnych wojen, ale z Księgi Boby Fetta dałoby się zrobić produkcję łączącą stylistykę rodem z Peaky Blinders, Zakazane Imperium czy Prawa ulicy z blockbusterową akcją. Do tego jednak potrzeba ludzi z wizją, a nie zapatrzonych we własne ego wyrobników, którzy jedynie mogą pochwalić się większą od innych wiedzą dotyczącą uniwersum, którą koniec końców i tak nie potrafią wykorzystać.Wszystkie te zarzuty jednak bledną przy kuriozalnej wręcz decyzji, aby dwa pełne odcinki Księgi Boby Fetta były tak naprawdę epizodami wyciętymi z trzeciego sezonu The Mandalorian. I muszę przyznać, że piąty odcinek, poświęcony Dinowi Djarinowi jest świetny i gdyby właśnie w taki sposób zaczęła się nowa seria o Mandalorianinie, byłbym zachwycony. Czuję się jednak oszukany, że postać posiadająca własny serial, zabiera czas głównemu bohaterowi, który nawet nie pojawia się w tym odcinku.Nie lepiej jest w szóstym, który kontynuuje historię Djarina, a także kilku innych bohaterów z The Mandalorian, nieskutecznie zapełniając odcinek różnymi gościnnymi występami innych postaci. W tym epizodzie Boba Fett pojawia się na zaledwie kilkanaście sekund. Nie mam pojęcia, jaki jest sens robienia osobnej produkcji o łowcy nagród, skoro i tak twórcy sprowadzają ją do kontynuacji przygód Mandalorianina.
Najwidoczniej ktoś w Lucasfilm albo Disneyu stwierdził, że z tego serialu i tak już nic nie będzie, skoro fabuła przez pierwsze cztery odcinki nie posuwa się zbytnio naprzód i spokojnie zmieściłaby się w jednym odcinku The Mandalorian. Ktoś wpadł więc na genialny pomysł, aby zmusić fanów pierwszego serialu z Gwiezdnych wojen na Disney+ do obejrzenia tego spin-offu, aby nie czuł się zagubiony, gdy rozpocznie trzeci sezon przygód Dina Djarina. Decydenci studia już nawet nie udają, że zależy im na Gwiezdnych wojnach. Chcą jedynie nabić jak najwyższą oglądalność każdym kosztem. Po tym, co odwalili z Księgą Boby Fetta, mam ogromne obawy, czy kolejne seriale, jak Obi-Wan Kenobi, Andor czy Ahsoka nie podzielą identycznego losu.
GramTV przedstawia:
Pamiętam huczne zapowiedzi, że seriale z Gwiezdnych wojen (i Marvela) będą posiadać olbrzymie budżety, niemniejsze niż kinowe hity. Łatwo było więc uwierzyć, że produkcje przeznaczone na Disney+ będą wyglądały jak filmy z dużych ekranów. Rzeczywistość jednak rozczarowuje i Księga Boby Fetta jest bardzo nierówna pod względem wizualnym. Serial w jednej scenie potrafi zachwycić świetną panoramą cyfrowego miasta, żeby w drugiej kłuć w oczy bohaterem granym na niebieskim tle. Kiepskie efekty specjalne widać również podczas scen akcji, ale nawet praktyczne efekty nie spełniły swojego zdania i niektóre kostiumy oraz charakteryzacje, szczególnie przedstawicieli obcych ras, wyglądają jak wyjęte prosto z pierwszej serii Power Rangers z lat 90.
Ktoś w Lucasfilm powinien zastanowić się, do czego ta historia ma zmierzać, bo po obejrzeniu serialu nie nikt nie będzie wiedzieć. Studio zafundowało nam tani, pozbawiony sensu i zupełnie niepotrzebny zapychacz, którego można postawić na równi z dziewiątą odsłoną Sagi. Dlatego też jeżeli jesteście fanami The Mandalorian, powinniście obejrzeć wyłącznie piąty i szósty odcinek oraz fragmenty finałowego epizodu. Całą resztę można spokojnie odpuścić i nie denerwować się, że marka Gwiezdnych wojen przeżywa swój najgorszy moment w historii.