Nowy serial dramatyczny platformy Apple potrafi zaskoczyć, szkoda tylko, że negatywnie.
A gdyby dało się cofać czas? - już w Więźniu Azkabanu, bodaj najlepszym filmie sagi o Harrym Potterze, Alfonso Cuarón zadał to pytanie. Dał wówczas swoim bohaterom stosowne narzędzie wpływania na bieg wydarzeń, co rzecz jasna, przyczyniło się do wielu reperkusji narracyjnych. Niestety, bohaterka Sprostowania ani nie posiada wehikułu czasu, ani też nie potrafi stosować magii. A pewnie bardzo by tego chciała. Choć nie może naprawić przeszłości, to zdecydowanie może opowiedzieć o niej inaczej.
Na początek małe sprostowanie. To nie pierwszy serial zrealizowany przez Alfonso Cuaróna. Meksykanin wcześniej pracował przy Wybranej, choć nikt raczej o tej produkcji nie pamięta. Artysta znany jest szerokiej widowni raczej za sprawą swych dokonań kinowych, bo na tym polu odniósł kilka znaczących sukcesów. Cuarón lubi widowiska, ale zawsze takie, które angażują emocjonalnie. W Hollywood popularny stał się dzięki wspomnianej już, trzeciej odsłonie Harry'ego Pottera, by jakiś czas później pełen kunszt swych reżyserskich umiejętności zaprezentować w Ludzkich dzieciach - filmu zgodnie dziś uznawanego za jeden z najlepszych obrazów science fiction nowego milenium. Potem była jeszcze Grawitacja, w której meksykański reżyser jeszcze bardziej pokazał swoje zamiłowanie do technologii, futuryzmu i… kobiet.
Alfonso Cuarón – obrońca kobiet?
Za sprawą tego ostatniego filmu na konto Cuaróna wpadły pierwsze Oscary. Zaczynał jednak skromniej, zdecydowanie bliżej ziemi. Tak scharakteryzować można meksykański film I twoją matkę też, za sprawą którego o Cuarónie zrobiło się głośniej. Później wrócił do dramatu w jeszcze bardziej osobistej Romie kręconej dla Netflixa - za sprawą tego filmu Cuarón wygrał kolejne Oscary. Sprostowaniem przypieczętował współpracę z Apple, ale to co łączy te kilka wymienionych scenariuszy, łącznie z Grawitacją, to obranie kobiecego punktu widzenia. I trzeba przyznać, że wrażliwość twórcy w tym wymiarze jest ponownie bardzo odczuwalna.
Sprostowanie to bowiem kolejna historia, w której kobieta staje się winna grzechu. Niby wiemy to już z Księgi Rodzaju, ale tym razem mit znalazł się w otoczeniu zupełnie nowego, uwspółcześnionego kontekstu. Za kanwę do scenariusza posłużyła powieść Renée Knight opowiadająca o niejakiej Catherine Ravenscroft (w tej roli jak zawsze błyskotliwa Cate Blanchett), szanowanej dziennikarce telewizyjnej. W jej, wydawać by się mogło poukładane życie, wkrada się jednak brud. Dużo brudu. Brutalnie wraca do niej przeszłość, którą kiedyś świadomie wyparła. Paradoksalnie, choć w swej pracy specjalizuje się w demaskowaniu przestępstw, sama staje się ofiarą takiej demaskacji.
I teraz drugie sprostowanie z mojej strony. Wydawało mi się, że recenzję tę pisać będę z punktu widzenia sympatyka, który, kierowany uwielbieniem do Ludzkich dzieci, pozostanie ślepy na wszelkie omsknięcia reżyserskie najnowszego dzieła. Mam jednak wrażenie, że udało mi się zachować trzeźwość umysłu, pomimo nieustannego wodzenia mnie na pokuszenie. Nie dałem się zwieść ani pozorom, ani narracyjnym sztuczkom, ani tym bardziej ekscytującym scenom seksualnych uniesień. Jestem wręcz zaskoczony, jak bardzo ten serial jest wizualnie nijaki przy założeniu, że za zdjęcia odpowiada taki wirtuoz jak Emmanuel Lubezki. Nade wszystko jestem jednak zaskoczony, jak bardzo jest fabularnie tępy, przy dostrzeżeniu, jakie ostrza zostały wystosowane.
Ta historia jest niewiarygodna, choć to nie science fiction
Problem Cuaróna polega na tym, że opowiada tę historię tak, jakby chciał opowiedzieć prawdę - o ludziach, kobietach, relacjach. Ale konstrukcja fabuły na to nie pozwala. To nie jest serial o tym, co prawdą jest, a co nie jest. To raczej serial o tym, co chcemy postrzegać jako prawdę, a co chcemy postrzegać jako kłamstwo, bo wygodniej jest nam interpretować w ten, a nie inny sposób, zależnie od sytuacji i naszego emocjonalnego bagażu. Wszystko jest więc względne, wydaje się mówić Cuarón, aczkolwiek to przesłanie nie działa, ponieważ zostało osadzone na zasadniczych błędach logicznych. Pułapka, jaka czyhała na twórcę w tym scenariuszu, wiązała się z tym, że rosnące napięcie miało prowadzić do oczyszczenia, ale tak naprawdę doprowadziło do rozczarowania, bo na jaw wyszło, na jak miękkim i niestabilnym i niedającym wiary gruncie została ta historia powołana.
GramTV przedstawia:
Żeby nie być gołosłownym, przytoczę tok zdarzeniowy, który stanowi motor napędowy tej historii. Dochodzi do tragedii, ginie syn pewnej kobiety, ratując życie pewnemu chłopcu. Dodajmy, że tej kobiety nie było przy tym wydarzeniu, nie zna żadnych relacji świadków. To co posiada to zdjęcia, które jej syn wykonał dzień wcześniej, a które to są nasączone niebywałą wręcz pikanterią, bo wskazują na erotyczną relację między jej synem, a pewną kobietą - co ważne, matką ratowanego chłopca. I teraz najlepsze. Kobieta, która straciła syna, pogrążona w traumie, postanawia napisać na bazie tych tragicznych okoliczności książkę fabularną. Wplata w nią jednak swoje wyobrażenie wydarzeń - w dużej mierze. Książka wywołuje skandal, pogrąża Catherine Ravenscroft, ale nikt, NIKT, nie zadaje tego kluczowego pytania - dlaczego mielibyśmy to wszystko, o czym książka opowiada, brać na poważnie?
Mam wrażenie, że Cuarón chcąc ukazać zwodniczość pewnych mechanizmów myślowych nieco się zagalopował, pozbawiając swoich bohaterów zdrowego sceptycyzmu. Ma to daleko idące reperkusję przypominające komedię pomyłek - wyjątkowo trudno jest uwierzyć, że ta kula śniegowa nie rozbiłaby się na pierwszym lepszym drzewie. Tak jak wspomniałem, Cuaron opowiada jednak to w sposób śmiertelnie poważny, mało tego, dopowiadając z offu myśli bohaterów (zapewne cytując w tej sposób powieść), co miało oczywiście nadać całości szczypty artyzmu, a w konsekwencji dopełniło tylko obraz niebywałej wręcz pretensjonalności i łopatologiczności Sprostowania. Stosując analogię do zainteresowań jedne z postaci - ten serial sprawia wrażenie wykwintnego wina, ale jego" fermentacja" poszła w wyjątkowo złym kierunku.
Cuarón chciał nas oszukać, ale w konsekwencji oszukał sam siebie. Finalny (podwójny) zwrot akcji jest przecież przewidywalny. Historia, także za sprawą tego, że nie posiada absolutnie żadnej postaci, za którą chciałoby się podążać, tkwi w nijakości, choć robi wszystko, by wzbudzić naszą ekscytację. Fajnie, że Blanchett jest w formie, że Sacha Baron Cohen bawi się swoim wizerunkiem, podobnie zresztą jak nie widziany od dawna Kevin Klein. Ale powierzono im jednak dość niewdzięczną rolę ambasadorów zdarzeń, które, choć przykryte są chmurą, w mają żadnego potencjału do wywołania burzy - chyba, że kwaśnego deszczu.
6,0
Serial ma kilka mocnych momentów, wyróżnia się też dobrym aktorstwem. Ale koniec końców, pozostawia z uczuciem rozczarowania.
Plusy
Poszczególne sceny, w tym te erotyczne, kręcone są z pietyzmem
Aktorzy kojarzeni z komediowym repertuarem zagrali wbrew swym wizerunkom i obronili się
Na Cate Blanchett zawsze dobrze się patrzy. Na jej młodszą inkarnację zresztą też
Minusy
Zaskakująco nijakie zdjęcia, jak na tak mocne nazwisko operatora
Zaskakująco przewidywalny finał, jak na tak silnie nadmuchany balon rosnącego napięcia
W sposobie opowiadania tej historii da się wyczuć nadęcie i pretensjonalność
Największym problemem scenariusza jest jednak to, że jest niewiarygodny
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!