Każdemu wolno kochać, jak głosi niejedna piosenka. I każdy pragnie być kochany, jak mówi najbanalniejsza z psychologicznych prawd. Także wtedy, gdy potrzebuje do funkcjonowania specyficznego pokarmu, która to potrzeba sprawia, że myśli się przede wszystkim o przetrwaniu, a nie o jakichś „głupotach”. Ale jak dają do zrozumienia twórcy przewrotnie apetycznego filmu Do ostatniej kości (ang. Bones and All), czyli reżyser Luca Guadagnino i scenarzysta David Kajganich, miłość i tak okazuje się najważniejszym pokarmem – pokarmem dla duszy, pozwala bowiem ją zachować nawet potworom. Miłość, wzajemna fascynacja ze strony niebezpiecznych istot albo uczucie pomiędzy zwykłym człowiekiem i krwiożerczym monstrum to bardzo często spotykany motyw w fantastyce, horrorach i thrillerach, a jednak filmowa opowieść wykreowana na podstawie noszącej ten sam tytuł książki Camille DeAngelis (Poradnia K, 2022) okazuje się zaskakująco ciekawa, na co składa się wiele czynników.
Ludzie i potwory
Zastanawianie się nad tym, co to znaczy być potworem, to inna forma zadawania pytania o istotę człowieczeństwa, o granicę, której nie można przekroczyć, choć okazuje się ona nad wyraz płynna. Kto bowiem jest prawdziwym potworem – osoba, która musi, czy osoba, która chce? Czy zawsze da się to odróżnić? „Potworność” stanowi bardzo pojemną metaforę, w której mieści się eksploracja budzącej strach i odrazę inności, niedopasowania, odrzucenia, alienacji, jak również osobistej transgresji bądź transformacji traumy lub choroby. I tak protagonistka filmu Do ostatniej kości o imieniu Maren (Taylor Russell) w podstawowym aspekcie jest jak najbardziej zwykłą dziewczyną z problemami. A któraż to nastolatka czy nastolatek ich nie ma? Zwłaszcza u progu dorosłości, gdy w ciele szaleją hormony, zbyt często zaburzając osąd, lecz umysł stawia pytania o przyszłość, na podstawie pragnień, lęków i tęsknot snuje plany i domaga się pójścia własną drogą, tymczasem w oczach otoczenia jest to jeszcze dziecko, zbyt głupie, naiwne i niebezpieczne (tak dla siebie, jak i dla innych), by na to pozwolić. Maren ma już 18 lat i właściwie nigdy nie zaznała swobody, często się przeprowadzając, niemal od zawsze pieczołowicie kontrolowana przez nader czułego, ale wymagającego i apodyktycznego ojca (André Holland). Spragniona mocniejszego kontaktu z rówieśnicami, którejś nocy łamie zakaz i wymyka się przez okno, by dołączyć do nasiadówki u jedynej koleżanki, która okazała jej prawdziwą sympatię i zainteresowanie. Jak można było przeczuwać, bunt kończy się tragicznie. Rodzice nie zawsze się mylą...
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!