Portal Games zaprasza nas na skażone szaleństwem ulice Londynu. Zaułki brytyjskiej metropolii mogą się jednak wydać aż nader znajome...
Portal Games zaprasza nas na skażone szaleństwem ulice Londynu. Zaułki brytyjskiej metropolii mogą się jednak wydać aż nader znajome...
Kilka lat temu zakupiłem Hero Realms, prostą grę karcianą opartą na mechanice deckbuildingu. Wszystko sprowadzało się w niej do czterech statystyk: kosztu zakupu karty, liczby monet, punktów ataku i leczenia zdrowia. Każda karta była ponadto przypisana do jednej z czterech frakcji. Wyłożenie na stół przynajmniej dwóch kart z tej samej frakcji oznaczało odpalenie ich umiejętności specjalnej, co pozwalało zgromadzić więcej punktów ataku, więcej monet lub uruchomić jakąś szczególną zdolność opisaną na karcie. Kto pierwszy sprowadził licznik punktów życia przeciwnika do zera, ten wygrywał. Zaraz, to miała być recenzja Terrors of London, a typ opowiada o jakimś Hero Realms - zdążyli zapewne pomyśleć przynajmniej niektórzy z Was. Nawiązuję do tej gry, ponieważ czytając instrukcję wydanej pod koniec ubiegłego roku przez Portal Games karcianki, z każdą kolejną stroną odnosiłem coraz silniejsze wrażenie, że jest to jej kopia. To samo podstawowe założenie: pozbawić przeciwnika wszystkich punktów życia, te same cztery statystyki, cztery frakcje, takie same umiejętności specjalne i tylko klimat inny. Ostatecznie w Terrors of London dopatrzyłem się jednak pewnych pomniejszych różnic, które powstrzymują mnie przed rzuceniem na wiatr złowrogiego słowa: plagiat.
I to też nie jest tak, że Hero Realms (a wcześniej jej kosmiczny odpowiednik - Star Realms) było tym wielkim karcianym odkryciem, absolutnym novum na planszówkowej scenie. Gra korzystała ze wzorców wypracowanych przed laty przez Dominiona, część z nich upraszczając, a część podrasowując, co w ostateczności dało kawał karcianki, w którą chce się grać bez końca. I Terrors of London ma taki sam potencjał, o ile trafi w ręce osób, które nie mają jeszcze swojego prostego deckbuildingowego pewniaka w kolekcji. Z drugiej strony ci, którzy na tytułach opartych w całości na mechanice budowania talii zjedli zęby, nie mają tu za bardzo czego szukać - przynajmniej pod kątem samej rozgrywki. Klimatycznie Terrors of London jest bowiem pozycją z wysokiej półki.
Już samo pudełko jest jak żywcem wyjęte z horrorów kreślonych piórem H.P. Lovecrafta - ciemne, mroczne, z czachami, diabłami i innymi abominacjami. To, co kryje się w środku, w pełni koresponduje z zewnętrznym motywem. Prawdziwy klimat zawarty jest jednak na kartach. Czekają tam na nas nietoperzołaki, kościotrupy, widma, nosferatu i dziesiątki innych kreatur mających swoje M w puszce Pandory. Każdy stwór, postać czy relikt zilustrowany jest piękną grafiką, która zajmuje większość powierzchni karty. Efektownie prezentują się również planszetki władców, czyli przywódców frakcji (nieumarłych, bestii, duchów i śmiertelników). Jedną połowę zajmują wizerunki władców oraz opis ich cechy specjalnej, zaś druga stanowi licznik punktów życia. Im bliżej zera, tym pola z poszczególnymi numerami coraz bardziej się czerwienią. Na dole spoziera na nas z kolei złowrogi napis "śmierć". Nawet opis cech specjalnych nie został pod tym względem zaniedbany. Na kartach znajdziemy takie hasła, jak wezwanie, nawiedzenie, zniszczenie czy szał, a tak naprawdę kryją się pod nimi standardowe manewry, znane z innych gier typu deck-building. Właśnie z uwagi na tak ciężki - i wszechobecny - klimat wydawca sugeruje, by przy Terrors of London bawiły się osoby co najmniej 14-letnie. Jest to całkowicie zrozumiała decyzja.
Sama jakość wydania pozostawia nieco do życzenia. Otwierane z boku i zamykane na magnes pudełko to niewątpliwie spora wygoda, a do tego niezły gadżet, ale można było się z całą pewnością pokusić o to, by było ono mniejszych rozmiarów. Kart nie jest dużo, planszetki i wypraski z żetonami też mieszczą się ze sporym zapasem, a po pozostałej części opakowania niepotrzebnie hula wiatr. Największym mankamentem jest jednak kiepska jakość kart. To one stanowią najważniejszy element zestawu, a tymczasem cienka faktura sprawia, że szybko będzie na nich widać ślady użytkowania i zagięcia. Zwłaszcza, że w Terrors of London, jak na deckbuildingową grę przystało, częstego tasowania kart nie unikniemy. Na drugim biegunie znajdują się planszetki władców. Wykonane są z grubszej tektury, wierzchniej warstwie nadano odpowiedniego połysku, a nawigację po strefie z punktami życia ułatwia efektownie wykonany mały okrąg. Solidnie wypadają też żetony, które jednak odgrywają tu drugorzędne znaczenie.
A jak wygląda rozgrywka? Na początku gracze wybierają jedną z czterech frakcji i dobierają odpowiadającą jej planszetkę z władcą. Są oni asymetryczni - różnią się startową liczbą punktów życia i umiejętnością specjalną, a także kartami z talii początkowej. W tej znajdzie się zawsze pięć kart z monetą i trzy z pojedynczym atakiem oraz dwie karty frakcyjne wybrane przez gracza z czterech dostępnych. Na sucho wydawało mi się, że umiejętność specjalna jednego z władców jest wyraźnie lepsza od pozostałych, przez co walka przeciwko tej frakcji będzie nierówna. Ostatecznie muszę się jednak z tych podejrzeń wycofać - większe znaczenie ma bowiem to, jakimi kartami będziemy wzmacniać naszą talię i element losowy, jakim jest dochodzenie kart na rękę w korzystnej (bądź mniej korzystnej) konfiguracji.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!