Nieustające pasmo porażek gier na bazie polskich książek to poważny problem. Głównie dla pisarzy, którzy komentują dla nas to zjawisko.
Growe adaptacje polskich książek to historia, która zaczęła się wybitnie dobrze, ale później dominowało pasmo sromotnych porażek. Na tyle dużych, że mariaż krajowego gamedevu z pisarzami można uznać za małżeństwo ani z rozsądku, ani z miłości. To po prostu nie działa i jeden Wiedźmin niewiele zmienia - nawet jeśli przy swojej skali potrafi zakryć wiele problemów. Czy jednak da się to odbudować? O to zapytałem ludzi, którzy tworzą literaturę i mają o niej bardzo szerokie pojęcie.
Podejmowano już kilka prób stworzenia gier na bazie polskiej literatury. Oprócz Wiedźmina należy wspomnieć przede wszystkim o Niezwyciężonym autorstwa Starward Industries. Mimo dużych oczekiwań sprzedaż była poniżej oczekiwań. Do tego stopnia, że krakowski deweloper otarł się o bankructwo oraz musiał znacząco zredukować zespół, pozbywając się nie tylko połowy specjalistów, ale też samego prezesa i założyciela. Nieco inaczej wygląda to jeśli spojrzymy na poziom artystyczny. Jak na realia swojego gatunku jest to bardzo dobra gra, ze świetnym designem i jakościową reżyserią. Zadowolenia z jakości nie kryje też otoczenie Stanisława Lema. Na potrzeby tego artykułu rozmawiałem z wnuczką pisarza, Anną Lem.
Uważam że to bardzo udana adaptacja. Widać, że twórcy gry włożyli wiele wysiłku, by oddać ducha powieści i jednocześnie stworzyć coś angażującego zarówno dla graczy, jak i dla fanów Lema. Prequel, który stworzyli to świetne rozwiązanie, które wzbogaca oryginalną historię Niezwyciężonego.
Co do wyników sprzedażowych – nie czuję się kompetentna, aby to komentować, ale od siebie mogę powiedzieć, że naprawdę bardzo się cieszę, że taka gra powstała.
Podobnie mieszane emocje może wzbudzać Gamedec. Dla Anshar Studios była to kolejna próba zbudowania własnego IP. Wyszło przeciętnie - gra okazała się przyzwoita, ale sprzedaż mocno rozczarowała. O zdanie na temat adaptacji poprosiłem Marcina Przybyłka, autora książkowego oryginału. Według niego katowicki deweloper spisał się całkiem nieźle.
To bardzo dobra adaptacja. Tak uważałem w dniu jej wydania i tak uważam teraz. Daje pokarm intelektowi, emocjom i wyobraźni, a przy okazji nie jest to tanie danie, które zawierałoby wytarte przemyślenia. Ta gra jest kopalnią treści, które wzajemnie od siebie zależą i w taki sposób na siebie wpływają. Szczególnie zadowolony jestem z trudnego do osiągnięcia efektu polegającego na tym, że im więcej gracz wie o danej sprawie, im szczegółowiej ją zbadał, tym większą trudność sprawia mu ocena moralna występujących w fabule bohaterów. Na koniec każdego rozdziału musi podjąć niełatwą decyzję i nawet bierność ma swoje konsekwencje. Dość dobrze oddano Gamedecverse, a to piekielnie trudne zadanie, bo ten świat jest skomplikowany i trudny do przełknięcia na jeden raz. Gamedec podoba mi się graficznie, animacyjnie, treściowo. Pod tymi względami to fenomenalny produkt.
GramTV przedstawia:
Z kolei, kiedy zapytałem o to, co można było w grze zrobić lepiej, Marcin Przybyłek wskazuje na bardzo długą listę elementów. W trakcie produkcji wiele rzeczy było zmienianych - przykładowo pierwsza wersja baru, która według pisarza była znacznie lepsza niż finalna, której problemem były też ograniczenia górnego poziomu. Niekiedy brakowało też lepszej komunikacji z graczem czy precyzyjnego wytłumaczenia niektórych zawiłości. Marcin Przybyłek zwraca też uwagę na fakt, że gra jest niezwykle złożona i ma ogromną głębię, której jednak nie każdy był w stanie dostrzec.
Wielką zaletą Gamedeca jest tak zwana replayability, jednocześnie będące jego wadą. Większość tajemnic gry i postaci można poznać grając najmniej trzy razy. Najmniej. Raczej cztery czy pięć. Istnieje wiele miejsc i zagadek, którymi trzeba zająć się w konkretnej kolejności. By odkryć nader interesujące elementy życiorysu pewnych postaci trzeba grać tak, ale już nie inaczej. Dla przykładu Geoffrey Haggis i jego syn - goście, którzy na pierwszy rzut oka wydają się odpychający i straszni - wcale tacy nie są. Ale żeby to zrozumieć, gracz musi "lizać ściany".
Więc gdy zaglądam czasami na Steam by przeczytać nowe recenzje, patrzę najpierw na czas rozgrywki recenzenta. Jeśli widnieje tam liczba circa dziesięciu godzin, wiem że nie czytał kodeksu, więc nie do końca złapał fabułę. Jeśli liczba jest bliższa trzydziestu godzin, wiem że gracz czytał kodeks i przeszedł grę raz tak jak należy. To już coś. Jeśli natomiast widzę liczbę stu i więcej godzin, wiem, że gracz przeszedł grę wiele razy, zagłębił się w nią i odkrył wiele jej warstw. Ci gracze zawsze piszą entuzjastyczne recenzje. Poznali bowiem głębię Gamedeca i absolutnie się nie dziwę ich zachwytom.
Redaktor z ponad dziesięcioletnim stażem na Gram.pl. Zajmuję się głównie recenzjami i publicystyką. Od kilkunastu lat moją specjalizacją jest polski gamedev.
Fajnie, że się podobało, przerzucam zasługi na rozmówców, bo powiedzieli wiele ciekawych rzeczy :)Po prawdzie to faktycznie globalnie mało kto sięga po licencje książkowe. Co innego w kinematografii, gdzie filmów na bazie książek jest całe mnóstwo. Troszkę to logiczne, troszkę szkoda zmarnowanego potencjału. Mało które studio potrafi zbudować własny, ciekawy świat, a interesujących rzeczy w literaturze jest sporo.
Wydaje mi się, że po książki globalnie sięga się całkiem często, ale nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę. Np. ile osób pamięta, że gry typu The Dark Half, Rama, Parasite Eve, I Have No Mouth and I Must Scream są na podstawie literatury? A 3 części Discworld? A liczne wykorzystania pomysłów z prozy o Sherlocku Holmesie lub mitologii Cthulhu? Jest też cały szereg adaptacji książek, które u nas są mniej znane/popularne lub w ogóle, jak Goosebumps, Animorphs, Nancy Drew itd. Osobną kategorią jest adaptowanie książek w momencie, gdy najpierw przełoży się je na inne medium. Tutaj najlepszym przykładem byłaby seria Pieśni lodu i ognia, którą zaczęto doić w momencie, gdy Gra o tron odniosła sukces.
Świetny artykuł, dawno już nie czytałem tak dobrego z obszaru gier.
Wiedźmin to jednak ewenement i to w skali globalnej. Z drugiej strony patrząc, pierwsza gra to był średniak z poważnymi bolączkami. Gdyby nie to, że dało się czuć swojski klimat i w pewnym sensie Wiedźmin był postrzegany w kraju jako "nasz", to mogłoby się na pierwszej części skończyć. Pod względem mechaniki nie był to żaden hicior, ani nawet coś innowacyjnego. Druga cześć to trochę inna sprawa, bo czuć było większy budżet.
W obecnych czasach sam fakt, że gra jest z Polski i jest oparta na twórczości polskiego autora nie powoduje ekscytacji. Takie średniaki giną w morzu nowych produkcji. Zdecydowanie trudniej jest się przebić.
Myślę sobie, czy globalnie w game devie sięga się chętnie po literaturę, jako fundament gier? Przypominam sobie Stalkera i Metro. Sukcesy na miarę Wiedźmina, ale to jeszcze dalej na wschód. A na zachodzie? Nie licząc tak gigantycznych marek jak Władca Pierścieni czy Harry Potter, to nie przychodzi mi nic do głowy.
Chyba jednak Twórcy gier wolą sięgać po papierowe systemy RPG, albo bitewniaki, albo w ogóle tworzyć światy samemu, bo wtedy ma się pełną kontrolę nad dziełem i nie trzeba użerać się z pisarzem. ;)
Fajnie, że się podobało, przerzucam zasługi na rozmówców, bo powiedzieli wiele ciekawych rzeczy :)Po prawdzie to faktycznie globalnie mało kto sięga po licencje książkowe. Co innego w kinematografii, gdzie filmów na bazie książek jest całe mnóstwo. Troszkę to logiczne, troszkę szkoda zmarnowanego potencjału. Mało które studio potrafi zbudować własny, ciekawy świat, a interesujących rzeczy w literaturze jest sporo.
fenr1r
Gramowicz
07/04/2025 09:40
Świetny artykuł, dawno już nie czytałem tak dobrego z obszaru gier.
Wiedźmin to jednak ewenement i to w skali globalnej. Z drugiej strony patrząc, pierwsza gra to był średniak z poważnymi bolączkami. Gdyby nie to, że dało się czuć swojski klimat i w pewnym sensie Wiedźmin był postrzegany w kraju jako "nasz", to mogłoby się na pierwszej części skończyć. Pod względem mechaniki nie był to żaden hicior, ani nawet coś innowacyjnego. Druga cześć to trochę inna sprawa, bo czuć było większy budżet.
W obecnych czasach sam fakt, że gra jest z Polski i jest oparta na twórczości polskiego autora nie powoduje ekscytacji. Takie średniaki giną w morzu nowych produkcji. Zdecydowanie trudniej jest się przebić.
Myślę sobie, czy globalnie w game devie sięga się chętnie po literaturę, jako fundament gier? Przypominam sobie Stalkera i Metro. Sukcesy na miarę Wiedźmina, ale to jeszcze dalej na wschód. A na zachodzie? Nie licząc tak gigantycznych marek jak Władca Pierścieni czy Harry Potter, to nie przychodzi mi nic do głowy.
Chyba jednak Twórcy gier wolą sięgać po papierowe systemy RPG, albo bitewniaki, albo w ogóle tworzyć światy samemu, bo wtedy ma się pełną kontrolę nad dziełem i nie trzeba użerać się z pisarzem. ;)