Jeszcze więcej miękkiej apokalipsy.
Jeszcze więcej miękkiej apokalipsy.
Pisząc recenzję Wasteland 3 wspominałem, że “na mapie świata znalazłem kilka miejsc, które wyraźnie wskazywały na mające się tam zapewne w przyszłości pojawić obszary do eksploracji.” Logiczne więc, że musiały pojawić się DLC, które te białe plamy na mapie wypełnią. Pierwszym - i mimo wszystko mam nadzieję, że nie ostatnim - jest właśnie The Battle of Steeltown.
O samym Steeltown dowiadujemy się niejednokrotnie podczas wcześniejszej gry, w Kolorado to wręcz legendarne miejsce. Zbudowane na ruinach miasta Pueblo, jest obecnie wielkim kompleksem przemysłowym, produkującym niemal wszystko - od zastawy stołowej, po wojnoboty. Nic więc dziwnego, że przerwy w dostawach zaniepokoiły mocno Patriarchę, który zleca naszej wesołej drużynie zbadanie sprawy. Przybywamy więc do Steeltown, by wyjaśnić, co u diabła dzieje się w fabryce.
Oczywiście nie będę tu opowiadał fabuły, która skupia się przede wszystkim na wyjaśnieniu przez nas przyczyny przestojów w fabryce. Dość powiedzieć, że sprawa jest skomplikowana i kilkuwarstwowa z klasycznym konfliktem interesów. Mamy dwie główne strony konfliktu i blisko powiązane “frakcje poboczne”, a do osiągnięcia optymalnego moim zdaniem wyniku potrzeba dobrego wgryzienia się w historie głównych postaci i ich motywacje oraz nieco zmysłu dyplomatycznego. Oczywiście nic też nie stoi na przeszkodzie, by rozwiązać problem wyłącznie siłowo.
Na papierze wygląda to fajnie, ale przyznam szczerze, że spodziewałem się jednak ciut więcej. Tak naprawdę, to poza podejściem do zabijania i kilkoma kluczowymi decyzjami pod koniec, gramy przez cały czas bardzo liniowo. A przecież miejsce i tematyka pozwalały na to, żeby zaszaleć. Liczyłem, że po zebraniu odpowiedniej ilości informacji i podjęciu decyzji co dalej, dostanę więcej rozwidleń, będę lawirował, a potem wszystko poleci bardziej w stylu drugiego Wieśka. Nic z tego, zamiast pociągnąć osobne watki, twórcy poszli na skróty: nagle mamy łup!, decyzja w minutę, finał po kilku kolejnych. Poczułem się troszkę oszukany, tym bardziej, że zapowiadało się to i rozkręcało całkiem fajnie. Dodam tu tylko, że warto też trochę pokręcić się po zakończeniu głównego wątku po Pustkowiach.
Żeby nie było - fabularnie i dialogowo nie jest źle, a wręcz przeciwnie. Mamy tu znów podane różne ważne tematy, począwszy od wpływu chorej ambicji wybitnej jednostki na masy, przez różnorodne tematy społeczne, a skończywszy na typowych już dla tej odsłony motywach związanych z SI. Wszystko to, jak w podstawce, podane w lekko absurdalnym, przerysowanym stylu. Nieco zbyt przerysowanym moim zdaniem, choć tu akurat nie było nawet źle, dopóki nie dostałem w twarz kloacznym dowcipem. Dość dosłownie.
Natomiast fani odniesień do popkultury wszelakiej będą na pewno usatysfakcjonowani - jak zawsze jest ich sporo, a niektóre smaczki bywają pomysłowo wkomponowane w świat Rangersów. Steeltown pokazuje też wyraźnie, że nie myliłem się, pisząc w recenzji W3 o “braku sił przerobowych”. Pokazują to po pierwsze kolejne patche, a po drugie wraz z dodatkiem dostajemy dopięcie, czy rozwinięcie pewnych motywów fabularnych znanych z podstawki. Trudno pozbyć się wrażenia, że jeśli powstaną kolejne DLC, to w nich również znajdziemy pewne brakujące elementy.
Sam dodatek, to ledwie kilka połączonych ze sobą map, a fabuła nie wymaga od nas wracania do innych miejsc. Szkoda, bo lubię czasem wpaść na “stare śmieci”, pogadać w końcu z bohaterem niezależnym, który od początku wydawał mi się podejrzanie wyróżniać z tłumu klonów, pociągnąć jakiś fajny poboczny wątek… Tutaj niby mamy zadania poboczne, ale… No cóż, może poza jednym, reszta sprawia wrażenie dodanych strasznie na siłę, żeby gracze nie narzekali, że lista zadań taka pusta. A całość, nawet przy wymagającym największych nakładów pracy zakończeniu, można obskoczyć w maks kilka godzin. Idę o zakład, że przy metodzie siłowej, główny wątek można ukończyć spokojnie w 3-4 godziny. Trochę to mało moim zdaniem.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!