Elektronicy chcą dokonać wielkiej zmiany i zrezygnować w marki FIFA na rzecz nowej nazwy. Rewolucja napędzana chciwością czy potrzebą chwili?
Elektronicy chcą dokonać wielkiej zmiany i zrezygnować w marki FIFA na rzecz nowej nazwy. Rewolucja napędzana chciwością czy potrzebą chwili?
Szok i niedowierzanie. Takimi słowami można nazwać zmianę nazwy gry FIFA, marki która od 25 lat stanowi trzon portfolio Electronic Arts. O ile rezygnacja z Pro Evolution Soccer przez Konami została odebrana bez większej ekscytacji (głównie przez miejsce, w jakim obecnie jest seria), tak w tym przypadku mówimy o ogromnym wydarzeniu. W końcu FIFA to nie tylko nazwa serii gier wideo, ale synonim cyfrowej piłki nożnej i jeden z największych bestsellerów w świecie gier wideo. Co więc skłoniło EA do rozważenia takiej opcji? Czy ona faktycznie jest realna? Jaka jest w tym rola światowej organizacji piłkarskiej, która udziela licencji? Sprawa nie jest ani oczywista, ani prosta do oceny. Jak zwykle nie brakuje w niej wielkich pieniędzy i ogromnych ambicji.
Za co najczęściej obrywa się Electronic Arts przy okazji każdej kolejnej premiery FIFY? Za minimalną liczbę zmian i zapchany mikrotransakcjami tryb Ultimate Team. Argumenty o chciwości wielkiej korporacji pojawiają się więc w większości dyskusji. Takie sprawy najczęściej jednak nie są tak proste jak może się wydawać osobom, które na ocenę sytuacji zaangażowały kilkusekundowy proces myślowy. Należy przede wszystkim pamiętać o tym, że Electronic Arts, oprócz przeznaczenia niemałych pieniędzy na przygotowanie kolejnych części (to wcale nie są minimalne koszty), musi wydać aż 150 milionów dolarów rocznie na licencję. W tym momencie jest to największy pojedynczy kontrakt tego typu jaki ma podpisany FIFA (piłkarska federacja). Dzięki niemu EA może korzystać z nazwy i loga organizacji oraz posiada prawa do wykorzystywania w swojej grze Mistrzostw Świata. Biorąc pod uwagę tę kwotą nieco mniej dziwi fakt, że EA Sports chce maksymalizować przychody ze swojej gry. Wbrew pozorom jej przygotowanie wcale nie jest tanie (co może sugerować mała liczba zmian). Coroczny cykl premier jest konieczny, aby ten produkt zarabiał na siebie.
Według danych The New York Times obecna, dziesięcioletnia umowa obowiązuje do końca przyszłego roku, a więc obejmie też listopadowe Mistrzostwa Świata w Katarze. Jej przedłużenie negocjowane jest od dwóch lat, ale podobno obie strony doszły do ściany. Pierwszą barierą są ogromne oczekiwania finansowe FIFA. Ta podobno żąda aż miliarda dolarów za czteroletnią umowę. To by dało prawie dwukrotną podwyżkę względem tego co obecnie płaci Electronic Arts. Czy takie oczekiwania są w ogóle możliwe? Pamiętajmy, że światowa organizacja piłkarska słynie z ogromnego parcia na pieniądze. Maksymalizacja przychodów za wszelką cenę to nieoficjalne motto instytucji. Do tego jeszcze wrócimy.
Kolejny problem to wyłączność jaką obecnie posiada Electronic Arts. FIFA chce, aby Elektronicy otrzymali ją tylko na wąski zakres świadczeń związanych bezpośrednio z grami. Ci z kolei oczekują praw w innych obszarach jak e-sport, organizacja turniejów czy inne produkty cyfrowe, na przykład cieszące się sporym wzrostem zainteresowania tokeny NFT. FIFA chciałaby też współpracy z innymi firmami. Nie bez powodu od razu pojawia się chociażby Epic Games, który mógłby chcieć zgarnąć dla siebie kawałek piłkarskiego tortu. To oczywiście wymagałoby ogromnych inwestycji, ale twórców Fortnite akurat na to stać. Takie rozwiązanie wcale nie byłoby dziwne. Spójrzmy na NBA, które licencję udziela dwóm firmom – EA i 2K Games. Pamiętajmy jednak, że nie jest to aż tak popularna marka (głównie poza USA), a konkurent dla NBA Live pojawił się już w 2002 roku. W przypadku piłki nożnej mówimy o ogromnym IP rozwijanej przez Electronic Arts od 25 lat. Wydawca pewnie nie wyobraża sobie, aby ktoś teraz korzystał z jego pracy i inwestycji.
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy. Napisz komentarz jako pierwszy!